W czasach PRL popularna była anegdota o tym, jak poborowi przekraczają bramę jednostki wojskowej. Wita ich na niej ogromny, widoczny z daleka napis: "Serdecznie witamy!". Kiedy są już w środku i oglądają się za siebie, widzą na wewnętrznej stronie tej samej bramy wypisane dużo mniejszymi literami słowa: "Mamy was!".
Wczoraj pisałem tutaj o potrzebie zjednoczenia obozu politycznego umownie nazywanego prawicą (bo w sensie programowym są w nim raczej socjaliści i etatyści) pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego. Podtrzymując wszystko, co zawarłem w tamtym tekście, przytaczam powyższą anegdotę z myślą o politykach małych ugrupowań, którzy dojrzewają do myśli, że jedyną szansą przedłużenia ich obecności w parlamencie jest bezwarunkowe podporządkowanie się prezesowi Prawa i Sprawiedliwości. Oczywiście unikają oni tego nieprzyjemnego dla nich słowa, mówiąc o sojuszu, koalicji, porozumieniu i naiwnie podkreślając - ostatnio uczynił to Jarosław Gowin - jak pięknie, równoprawnie, po partnersku są traktowani.
Nie sądzę, aby liderzy Polski Razem i Solidarnej Polski nie przeczuwali, jaki los spotka ich, kiedy już dokona się zjednoczenie prawicy pod egidą PiS. Muszą przecież pamiętać o losach wszystkich polityków, którzy nie tak dawno wchodzili w bliskie związki z Kaczyńskim i wydawało im się, że będą współrządzić wraz z nim. Chyba rozumieją, że co innego miłe słowa podczas wstępnych rozmów, a całkiem co innego późniejsza, twarda rzeczywistość.
Z etymologicznego punktu widzenia jednoczenie polega na zacieraniu różnic, a nie na ich eksponowaniu. Jeżeli Gowin i Zbigniew Ziobro myślą, że unikną losu swoich poprzedników i zachowają dawne pozycje, to znaczy, że nie są poważnymi politykami (nb. nigdy ich za takich nie uważałem). Powtórzę to, co napisałem wczoraj: "Powinni więc schować swoje wybujałe ambicje do kieszeni i przystać na ofertę Kaczyńskiego, także co do jego propozycji personalnych, bo nie wszystkich członków ich ugrupowań może on zechcieć przygarnąć pod swoje skrzydła".
Jeżeli tak postąpią i świadomie oraz dobrowolnie dadzą się zmarginalizować, będzie można powiedzieć, że przedkładają dobro całej prawicy ponad własne ambicje. Lepiej być bowiem podoficerem w wielkiej, mającej szanse na zwycięstwo armii, niż generałem bez wojska.