Tego chyba nikt się nie spodziewał: nowy marszałek województwa małopolskiego Jacek Krupa powraca do odrzuconego dwa lata temu w referendum przez mieszkańców Krakowa pomysłu zorganizowania zimowych igrzysk olimpijskich na terenie regionu z dużym udziałem podwawelskiego grodu. Nie zraża go, że aż 70 procent głosujących odrzuciło ten projekt. Według niego jest on całkiem realny.
Jego zdaniem poprzednia władza w niewłaściwy sposób przekonywała mieszkańców, że idea jest słuszna i przyniesie wiele splendoru - tak miastu, jak i województwu. Uważa, że należy zacząć od profesjonalnie przeprowadzonej i głośnej kampanii informacyjnej na szeroką skalę oraz konsultacji społecznych, a wtedy opinia społeczna na pewno przychyli się do olimpijskiego pomysłu.
Moim zdaniem marszałek Krupa nie ma racji. Myśli życzeniowo i zapomina o starej zasadzie, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, a już na pewno nie tak szybko - po pierwszym, kompletnie nieudanym zanurzeniu się w niej. Rozumiem, że rozpoczynając swoje urzędowanie szuka nośnika sukcesu, a takim niewątpliwie byłoby wszczęcie procedury starania się o igrzyska, które i tak odbyłyby się po zakończeniu jego marszałkowania. Dziwi mnie, że mając w pamięci całkiem świeże i bolesne dla władz samorządowych doświadczenia z zakończonej totalną klapą, a w dodatku bardzo kosztownej kampanii olimpijskiej sprzed kilku lat, chce zaryzykować kolejną klęskę w tej samej materii.
Jestem pełen uznania dla pełnych energii i zapału polityków, którzy występują z nowatorskimi pomysłami i stawiają sobie ambitne cele. Ten pomysł nie jest jednak bynajmniej nowatorski, a cel wydaje się nazbyt ambitny i mało realny. Krakowianom oraz małopolanom raczej się on nie spodoba, ponieważ od swoich władz oczekują przede wszystkim rozwiązania poważnych problemów życiowych z walką ze smogiem oraz ułatwieniami komunikacyjnymi na czele.
Lepiej więc, aby marszałek Jacek Krupa dał ludowi chleb, a nie obiecywał mu igrzyska.