Do tego, że wicepremier Janusz Piechociński plecie bez ładu i składu, co mu tylko ślina na język przyniesie i nie należy w związku z tym przywiązywać żadnego znaczenia do jego słów zdążyliśmy się już przyzwyczaić.
W publicznych wystąpieniach sprawia on wrażenie kompletnie zagubionego w świecie wielkiej polityki dziecka, które po omacku i bez wyczucia rangi poszczególnych problemów usiłuje udowodnić, że ktoś się z nim liczy, bierze pod uwagę jego opinie, docenia to, co proponuje, podczas gdy wszyscy patrzą na niego z litościwym, a niekiedy pogardliwym pobłażaniem.
Kilka tygodni temu dał obśmiewany do dzisiaj popis polityczno-patriotycznej grafomanii, kiedy wygłaszając pompatyczne przemówienie na temat 75. rocznicy wojny obronnej 1939 roku pomieszał bez sensu oraz bez śladu logiki literackie cytaty, osiągając szczyty pustosłowia i wystawiając się na łatwy cel politykom, dziennikarzom i internautom. Niewiele później rozbawił sejmową salę podczas wystąpienia w dyskusji po expose premier Ewy Kopacz. Opowiadał wtedy takie androny, że część obserwatorów poważnie zastanawiała się, czy nie pozostawał pod wpływem jakichś środków odurzających.
Okazało się, że niezrażony falą krytyki Piechociński postanowił zawojować także europejskie salony polityczne i we własnym mniemaniu właśnie odniósł wielki sukces. Nawiązując do niedawnego szczytu klimatycznego w Brukseli, powiedział - niestety, całkiem na serio - podczas samorządowej konwencji wyborczej Polskiego Stronnictwa Ludowego:
Dzisiaj pół Europy pyta: kim jest ten Piechociński, którym straszyła Ewa Kopacz, że nie może się zgodzić na to i na to, bo nie tylko polski, ale i europejski przemysł stanie okoniem?
Gdyby był on tylko szefem swojej partii, można byłoby co najwyżej pokiwać głową nad jego żenującymi występami, traktując je wyłącznie w kategoriach kabaretu politycznego. Jeżeli kompromituje on się jednak jako wicepremier, sprawa przestaje być zabawna. Chyba już najwyższy czas, aby ktoś poważny zwrócił mu uwagę, chociaż wątpię, czy zrozumie on, że będzie to dla dobra i jego, i Polski. Wygląda bowiem na zakochanego w sobie na zabój i to z wzajemnością, a takie przypadki są zazwyczaj nieuleczalne.