Im bardziej politycy rządu i opozycji są ze sobą skłóceni, tym częściej płyną z ich strony rzewne nawoływania do jedności. Zdarza się to najczęściej przed świętami Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy, z okazji Nowego Roku, a także ważnych rocznic, jak np. 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości.

REKLAMA

Nie sądzę, aby ktokolwiek z nich wierzył w skuteczność tych frazesów, ale zawsze dobrze jest uchodzić za tego, kto wzywa do porozumienia ponad podziałami podkreślając potrzebę solidarnego działania dla dobra ojczyzny.

Polacy nie dają się nabierać na podobne teksty, chociaż niezbyt wypada im wyśmiewać je publicznie. Kiwają więc głowami ze zrozumieniem i z politowaniem, traktując takie sformułowania wyłącznie jako rytualne zaklinanie rzeczywistości.

Ostatnio z takim apelem do opozycji wystąpił w minioną sobotę premier Mateusz Morawiecki, ale już w niedzielę powrócił do dzielenia patriotów na tych gorącymi sercami kochających Polskę i takich, którzy jeszcze muszą sporo popracować nad sobą w zakresie pielęgnowania i kultywowania miłości ojczyzny.

Patetyczne wezwania do jedności brzmią mało przekonywająco i niezbyt nieszczerze. Zdecydowanie bardziej uczciwie jest sugestywnie uwypuklać różnice dzielące zwalczające się obozy polityczne i próbować wyznaczyć obszary, które mogłyby ewentualnie być wyłączone ze sporu, jak np. obronność państwa oraz polityka zagraniczna, chociaż i w tych dziedzinach trudno o wypracowanie, a co dopiero przestrzeganie wspólnego stanowiska.

Politycy uwielbiają wzniosłą frazeologię, szczególnie naturalnie brzmi ona w ustach przedstawicieli najwyższych władz i liderów opozycji, ale nie należy do niej przywiązywać zbyt wielkiej wagi.