Kiedy w grudniu 1990 roku ostatni Prezydent II Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie śp. Ryszard Kaczorowski przyjechał po wielu latach przymusowej emigracji do ojczyzny, aby przekazać Lechowi Wałęsie na warszawskim Zamku insygnia prawowitej, konstytucyjnej władzy, odwiedził również Kraków, w którym mieszkało wielu jego przyjaciół z niezależnego harcerstwa w kraju z lat 80.
Trzeba wspomnieć, że zanim objął najwyższy urząd w uchodźczych strukturach legalnej władzy II RP, harcmistrz Kaczorowski był przewodniczącym Związku Harcerstwa Polskiego Poza Granicami Kraju oraz ministrem spraw krajowych w rządzie. Z obu tych tytułów pozostawał w bliskich związkach z wieloma instruktorami tworzącymi oparty na przedwojennych ideałach służby Bogu, Polsce i bliźnim Ruch Harcerski Rzeczypospolitej (do 1988 roku Ruch Harcerski).
Tak się zaś złożyło, że kadrę kierowniczą RHR stanowiło bardzo prężne środowisko krakowskie ze śp. hm. Jerzy Parzyńskim na czele. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia 1990 roku dostałem więc od ówczesnego wojewody krakowskiego śp. Tadeusza Piekarza - podobnie jak kilkanaście innych osób z czołówki Ruchu - zaproszenie na spotkanie z Panem Prezydentem na 27 albo 28 grudnia.
Stawiliśmy się z ogromną radością w harcerskim gronie i wkrótce okazało się, że byliśmy najbardziej znaną hm. Kaczorowskiemu grupą. Część z nas pamiętał z konspiracyjnych wizyt w Londynie, z tajnych spotkań w różnych stolicach europejskich, resztę poznał na IV Światowym Zlocie ZHP PGK w sierpniu 1988 roku w amerykańskim Rising Sun, dokąd udało się przybyć około 30-osobowej drużynie RHR.
Rozmawialiśmy swobodnie i wesoło, nieodmiennie zwracając się do Pana Prezydenta per "Druhu", co - jak szybko zauważyłem - wzbudziło nieskrywane zainteresowanie pozostałych uczestników bankietu. Ponieważ byliśmy w cywilnych ubraniach, nikt nie kojarzył nas raczej z harcerstwem, ale te słowa: "Druhu Prezydencie" nie dawały spokoju zwłaszcza jednemu z dyrektorów wydziału w urzędzie wojewódzkim, oczywiście z nowego, "solidarnościowego" zaciągu.
Ponieważ znaliśmy się trochę z dawnych czasów walki z komuną odciągnął mnie w pewnej chwili na bok i półgłosem zapytał:
- Panie doktorze, czy wy byliście może kiedyś z Panem Prezydentem Kaczorowskim w straży pożarnej?
- W straży pożarnej? Skąd panu to przyszło do głowy? - zapytałem mocno zdziwiony.
- No bo mówi pan do niego "Druhu", a tak zwracają się przecież do siebie strażacy.
Wybuchnąłem śmiechem, co nieco skonfundowało mojego rozmówcę i wyjaśniłem mu tę zagadkę. Nadal nie mógł wyjść ze zdumienia.
- To Pan Prezydent był kiedyś harcerzem?
- Nie był, tylko jest, zgodnie ze starym powiedzeniem: "raz skautem - całe życie skautem".
Później, podczas spotkania w mniejszym, chociaż już nie harcerskim gronie, opowiedziałem Druhowi Ryszardowi tę historię. Również on nie mógł wyjść ze zdumienia, że to słowo może kojarzyć się w Polsce raczej z bardzo skądinąd zaszczytną służbą w straży pożarnej niż z harcerską. Od tej pory, kiedy tylko los stykał nas ze sobą (a zdarzało się to podczas każdego jego pobytu w Krakowie, dokąd bardzo lubił przyjeżdżać, nocując najpierw w podwawelskim hotelu Royal, a potem u Sióstr Zmartwychwstanek) i zwracaliśmy się do siebie per "Druhu" w towarzystwie "cywilów", patrzyliśmy na siebie znacząco, po czym podkreślaliśmy obaj, jakie są korzenie naszej znajomości.
harcmistrz Jerzy Bukowski
Harcerz Rzeczypospolitej