Trzecia debata prezydencka zaskoczyła większość polskich komentatorów, którzy spodziewali się po niej jeszcze większych emocji niż te, które towarzyszyły drugiej. Oczekiwano ich zwłaszcza od znanego z wybuchowego charakteru Donalda Trumpa, przewidywano także mocne odniesienie się Hillary Clinton do ujawnionych w ostatnich dniach kolejnych seksualnych ekscesów z przeszłości jej kontrkandydata.
Rywale w walce o najważniejszą prezydenturę na świecie poskąpili jednak wrażeń tego typu wielomilionowej widowni telewizyjnej oraz ogromnej rzeszy polityków, dziennikarzy i publicystów, którzy ze zdumieniem konstatowali, że tym razem walka na słowa miała nie tylko łagodny, ale także rzeczowy przebieg.
Niestety, dożyliśmy takich czasów, w których merytoryczne starcie na argumenty stanowi rozczarowanie dla szerokiej publiczności, ponieważ chciałaby ona obserwować przy takich okazjach widowisko pełne agresji oraz zawziętości, przypominające raczej zapasy w błocie aniżeli subtelną szermierkę werbalną. I wielu polityków schlebia owym gustom, dostosowując się do oczekiwań w tej materii, nawet jeżeli nie leży to w ich naturze.
Właśnie dlatego ostatnia telewizyjna debata pretendentów do Białego Domu wydała się wielu komentatorom nudna.
(mal)