Były metropolita poznański ksiądz arcybiskup senior Juliusz Paetz może wziąć udział w uroczystościach z okazji 1050. rocznicy chrztu Polski i stanąć przed ołtarzem w gronie innych hierarchów, ponieważ nie jest suspendowany, ma więc prawo do wypełniania kapłańskiej posługi w pełnym wymiarze.
Wiadomo już, że oskarżony o molestowanie kleryków w seminarium duchownym w swojej diecezji abp Paetz zamierza włączyć się do koncelebry rocznicowej mszy, a pytającym go o to dziennikarzom telewizji TVN 24 odpowiedział z rozbrajającą szczerością, że przecież jest u siebie, a jak się komuś jego decyzja nie podoba, niech pisze do papieża.
Łatwo sobie wyobrazić, w jakiej atmosferze przebiegną wzniosłe w zamierzeniu uroczystości jubileuszowe, gdy zrealizuje on to, co zadeklarował. Trafnie ujął to Tomasz Terlikowski, pisząc we Frondzie:
"Jeśli arcybiskup Paetz się pojawi na uroczystościach, to będą one jego. Mainstreamowe media nie będą mówiły i pisały o niczym więcej. Rocznica chrztu Polski pójdzie w kąt. I trudno się mediom dziwić. Cała ta sprawa, choć trudna do załatwienia, jest skandalem. Zarzuty wobec arcybiskupa są niezwykle poważne. Niszczenie powołań, wykorzystywanie synów duchowych przez duchowego ojca... To zgorszenie maluczkich i wyrzeczenie się powołania biskupa. A do tego wszystko to jest wodą na młyn antyklerykałów."
Oczywiście możliwe są jeszcze jakieś działania podjęte przez najważniejszych polskich hierarchów, a także przez Stolicę Apostolską, ale mogą mieć one jedynie charakter perswazyjny. Skoro nie załatwiono bowiem sprawy abp. Paetza do końca wtedy, kiedy zajmowały się nią kompetentne struktury kościelne, ograniczając się do wysłania go na emeryturę bez ogłoszenia jednoznacznego komunikatu, że jest to kara za udowodnione mu zarzuty (a można było postąpić wobec niego z podobną stanowczością, jak wobec oskarżonego o przestępstwa podobnej natury i wydalonego w związku z nimi ze stanu kapłańskiego niedawno zmarłego byłego nuncjusza w Dominikanie abp. Józefa Wesołowskiego), trzeba się dzisiaj pogodzić z tym, że może on nie zastosować się do dobrych rad i doprowadzić do skandalu w wyjątkowo uroczystym dla chrześcijaństwa oraz dla Polski momencie.
Mawia się, że młyny kościelnej sprawiedliwości mielą wyjątkowo wolno, ale w tym przypadku coś się w nich zacięło, albo też piasek sypnęły w ich tryby osoby z jakichś względów zainteresowane, aby lubieżny arcybiskup nie został całkowicie zdemaskowany i nie poniósł adekwatnej kary.