Od dawna twierdzę, że Rosja i Niemcy prowadzą swoją politykę historyczną w sposób, który musi budzić uznanie, a nas powinien skłaniać do głębokiej refleksji.
Nasi zachodni sąsiedzi zdołali w ostatnich dziesięcioleciach przekonać cały świat, że za liczne zbrodnie ludobójstwa, jakich dopuszczały się instytucje III Rzeszy z Wehrmachtem, gestapo i SS na czele odpowiadają nie oni (Niemcy), ale jacyś tajemniczy naziści, wśród których prawdopodobnie znajdowali się także przedstawiciele państw przez nich napadniętych. Efektem tego jest m.in. nader częste używanie przez poważnych zachodnich polityków oraz dziennikarzy i publicystów określenia "polskie obozy koncentracyjne".
Z kolei Rosjanie równie cynicznie, jak sprytnie i umiejętnie przedstawiają się światowej opinii wyłącznie jako ofiary niemieckiej agresji toczący Wielką Wojnę Ojczyźnianą z poszanowaniem międzynarodowych konwencji oraz w sojuszu z całą koalicją antyhitlerowską, czerwonoarmiści zachowywali się wzorowo na terytoriach państw, które oczywiście wyłącznie wyzwalali, a nie zniewalali, a organa bezpieczeństwa Związku Sowieckiego składały się z ludzi o gorących sercach, trzeźwych umysłach i czystych rękach.
Wobec takiej ofensywy propagandowej z obu stron Polska nie potrafi, niestety, skutecznie odpowiedzieć przedstawiając korzystną dla siebie - a co bardzo ważne: w pełni zgodną z przebiegiem wydarzeń historycznych - wersję dziejów najnowszych. Tak się bowiem składa, że my - w przeciwieństwie do wymienionych krajów - nie musimy kłamać, niczego przeinaczać, ani upiększać, aby godnie zaprezentować światu swoją chwalebną i martyrologiczną przeszłość.
A oto najnowszy przykład kremlowskiego mistrzostwa w tej materii na kilka dni przed hucznie obchodzonym w Federacji Rosyjskiej 9 maja Dniem Zwycięstwa. Premier Dmitrij Miedwiediew odsłonił w Moskwie pomnik marszałka Związku Sowieckiego i PRL Konstantego Rokossowskiego. Wprawdzie nie wspomniał o jego polskich korzeniach i siedmioletnim (1949-56) oddelegowaniu do Warszawy, ale wszyscy interesujący się w naszym kraju ojczystą historią doskonale wiedzą o tym, jak podłą rolę odegrał on w strukturach komunistycznego reżimu zainstalowanego przez Stalina w Polsce. Co więcej, wśród uczestników uroczystości byli przedstawiciele Ambasady RP w Moskwie oraz kombatanci ze Stowarzyszenia Polskich Weteranów II Wojny Światowej.
Warto może przypomnieć, że Rokossowski urodził się 21 grudnia 1896 roku w rodzinie polskiego kolejarza i nauczycielki z drobnej szlachty rosyjskiej, w czasie I wojny światowej służył w rosyjskiej armii, a potem dobrowolnie zasilił szeregi komunistów, co nie uchroniło go od represji w postaci oskarżenia o współpracę z wywiadem polskim i japońskim (spędził 2,5 roku w więzieniu). Wypuszczono go dopiero w 1940 roku i przywrócono do ponownej służby w Armii Czerwonej, w której znakomicie dowodził korpusem, armią i kilkoma frontami uczestnicząc w kluczowych bitwach o Moskwę (1941-42), stalingradzkiej (1942-43) i na Łuku Kurskim (1943), za co dwukrotnie odznaczono go złotą gwiazdą Bohatera Związku Sowieckiego.
W uznaniu wybitnych zasług militarnych Józef Stalin powierzył mu dowodzenie 24 czerwca 1945 roku wielką defiladą zwycięstwa na placu Czerwonym. Był już wówczas dowódcą Północnej Grupy Wojsk Armii Czerwonej w Legnicy, która spełniała jednoznacznie okupacyjną rolę w naszym kraju. Z namaszczenia sowieckiego wodza pełnił od 1949 do 1956 roku funkcję "polskiego" ministra obrony. Był także członkiem Biura Politycznego Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej oraz posłem na Sejm i wicepremierem.
To właśnie on był inicjatorem krwawego stłumienia przy pomocy wojska robotniczego buntu w Poznaniu w czerwcu 1956 roku, a w październiku, gdy w Warszawie obradowało VII plenum KC PZPR, wydał rozkaz okrążenia stolicy przez jednostki sowieckie i polskie. Ich marsz powstrzymały dopiero decyzje podjęte podczas tych obrad w obecności sowieckiej delegacji z Nikitą Chruszczowem na czele. Do jego wyjazdu z Polski doprowadził wybrany wówczas I sekretarzem partii Władysław Gomułka, co powszechnie uznano za jeden z objawów politycznej odwilży.
Po powrocie do swojej prawdziwej ojczyzny Konstanty Rokossowski był wiceministrem obrony i deputowanym do Rady Najwyższej. Zmarł 3 sierpnia 1968 roku w Moskwie, a urnę z jego prochami złożono w murze Kremlowskim, czyli w miejscu zarezerwowanym dla najwybitniejszych komunistów.
I takiego właśnie "bohatera dwóch bratnich narodów socjalistycznych" uhonorowano w Moskwie pomnikiem z okazji 70. rocznicy ostatecznego rozgromienia III Rzeszy. Jest to kolejny pstryczek w nos Polakom i Polsce, a jednocześnie kolejny dowód godnego podziwu prowadzenia polityki historycznej przez spadkobiercę Związku Sowieckiego, czyli Federację Rosyjską.
Stare powiedzenie głosi, że uczyć trzeba się choćby i od diabła. Dedykuję je wszystkim, którzy mają wpływ na to, jak świat postrzega dzisiaj Polskę. Dalsze oddawanie inicjatywy w ręce sąsiadów, z którymi przez wieki toczyliśmy wojny w obronie państwowego bytu grozi tym, że to oni będą pisać=fałszować naszą historię wedle korzystnych dla siebie koncepcji.