Na dawnych dworach królewskich bardzo ważną funkcję pełnił błazen. Wbrew potocznemu rozumieniu tego pojęcia był to zazwyczaj niezwykle inteligentny i przenikliwy człowiek (jak np. sławetny Stańczyk), do którego zadań należało nie tylko rozśmieszanie monarchy, ale także wytykanie mu błędów, jakie popełnia. Błaznowi wolno było powiedzieć o wiele więcej niż innym dworzanom i nie spotykała go za to żadna kara.
Zastanawiam się, czy taka osoba nie przydałaby się dzisiejszym władcom. Powinno to być swoiste połączenie błazna z advocatus diaboli w procesach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych, którego zadaniem jest doszukiwanie się przyczyn, dla których kandydat na błogosławionego lub świętego nie zasługuje na ten zaszczyt.
Jakże przydałby się ktoś taki Andrzejowi Dudzie, przestrzegając młodego i niezbyt doświadczonego politycznie Prezydenta RP przed zgubnymi krokami. Jego obowiązkiem byłoby przesadne zwracanie uwagi na możliwe błędy popełniane przez głowę państwa. Nawet jeżeli okazywałoby się, iż alarm jest nieuzasadniony, to zawsze lepiej dmuchać na zimne.
Uważam, że prezydentowi Dudzie w niczym nie uwłaczałoby powierzenie takiej funkcji komuś w jego kancelarii.