Siatkarze reprezentacji Polski zakończyli udział w Lidze Narodów 2021, meldując się na podium ze srebrnymi medalami. W wielkim finale, po raz drugi w tym turnieju ulegli Brazylii.
Nasza drużyna kompleksu Brazylii pewnie się jeszcze nie nabyli, bo w ostatnich finałach - finałach mistrzostw globu 2014 i 2018 ogrywaliśmy Canarinhos regularnie i pewnie.
W perspektywie nieodległego przecież turnieju olimpijskiego doświadczenia z Ligi Narodów w Rimini będą dla naszych graczy, dla sztabu szkoleniowego bezcenne. Zwycięstwa, a odnieśliśmy ich we Włoszech trzynaście - cieszą, ale największą wartość będą miały wnioski z czterech spotkań zakończonych niepowodzeniem.
Przegrane ze Słowenią, Francją i wspomniane już z Brazylią pokazały, że należy zachować szacunek i respekt przed każdym przeciwnikiem. Co prawda ze Słowenią porachunki wyrównaliśmy w półfinale, z Francją nie mieliśmy już w Rimini okazji, ale z Brazylią nie daliśmy rady dwukrotnie. Nie jest to powód do paniki, tym bardziej, że Liga Narodów była de facto długim zgrupowaniem przed Tokio.
Vital Heynen eksperymentował personalnie, dokonał selekcji na igrzyska, testował rozwiązania taktyczne, a zawodnicy oprócz tego przygotowywali się atletycznie do najważniejszego wyzwania sezonu - Igrzysk Olimpijskich Tokio 2020. Trudno w takich warunkach o stabilną dyspozycję. Tym bardziej drugie miejsce w Lidze Narodów 2020 jest ogromnym sukcesem biało-czerwonych.
Powiada się, że srebra się nie wygrywa, bo przegrywa się złoto. Jednak w Rimini tym srebrem wygraliśmy... rozsądek. W 2012 roku Polacy wygrali Ligę Światową (poprzedniczkę Ligi Narodów), by w turnieju olimpijskim w Londynie zostać zatrzymanymi w ćwierćfinale. Może nie było wówczas mowy o grzechu pychy, ale czujności tamtej ekipie zabrakło. Tym razem wiemy już, że bez względu na faktyczny potencjał naszego zespołu trzeba zachować respekt wobec każdego z olimpijskich przeciwników i czujność wobec własnego potencjału.