Zakopiańscy radni przejęli się informacją, że słowacka firma zamierza kupić Polskie Koleje Linowe. Największe emocje wzbudza kolejka na Kasprowy Wierch. Pojawił się pomysł emisji obligacji, które potem zostałyby zamnienione na udziały. Czy kolejka powinna znaleźć się w rękach zakopiańskiego samorządu? Moim zdaniem, choć słowacki inwestor budzi liczne wątpliwości, zdecydowanie nie.
Wiadomość sprzed paru dni zelektryzowała wielu Polaków. Słowacka firma Tatra Mountain Resorts (TMR) zamierza kupić Polskie Koleje Linowe. O zainteresowaniu Słowaków było już wiadomo od jakiegoś czasu, pisał m. in. o tym w lutym dziennikarz "Polityki" Krzysztof Burnetko.
Największe emocje budzi oczywiście kolejka na Kasprowy Wierch. Natychmiast padły głosy o historycznym znaczeniu kolejki i narodowym interesie. Tyle że ja postrzegam go zupełnie inaczej. Moje wątpliwości budzi przede wszystkim rozbudowa infrastruktury narciarskiej w sercu polskich Tatr.
Narodowym interesem jest zachowanie tatrzańskiej przyrody. Nie przypominam sobie, by związani z prawicą przeciwnicy sprzedaży kolejek linowych stanowczo przeciwstawiali się pomysłom przewiercenia tunelu pod Kasprowym Wierchem czy stałego oświetlenia Giewontu (ku czci papieża Jana Pawła II). Nie słyszałem też głosów sprzeciwu, gdy mówiło się o potencjalnych inwestorach z Austrii.
Na Słowacji inwestorowi pomogła sama natura. Jesienią 2004 roku potężna wichura zmiotła ogromne połacie lasu. By poszerzyć trasy w Tatrzańskiej Łomnicy nie trzeba było już wycinać aż tak wielu drzew. Ale zbiornik na wodę służącą do sztucznego naśnieżania nieodwracalnie zmienił krajobraz. W rejonie Kasprowego trudno mi wyobrazić sobie taki zalew.
Jako zapalony narciarz w Tatrach szukam czegoś zupełnie innego niż na alpejskich trasach. Nie potrzebuję na Kasprowym pięciu wyciągów, w tym 6-osobowej kanapy. Po słowackiej stronie od 10 lat jeżdżę prehistoryczną kolejką na Łomnicką Przełęcz. I godzę się na niewygodne krzesełka w Kotle Goryczkowym.
Choć nie można wykluczyć wrogiego przejęcia konkurenta, nie podzielam opinii, że Słowacy kupią kolej na Kasprowy, by ją zamknąć. To po prostu im się nie opłaca. Zakup PKL-u miałby raczej na celu poszerzenie oferty i stworzenie potężnego ośrodka w Tatrach i okolicach. Gdyby Słowacy przejęli PKL, w promieniu 100 km od Wysokich Tatr mieliby kolejki w Zakopanem, Szczawnicy i Krynicy. Do tego należy doliczyć Jasną w Niskich Tatrach. Warto zwrócić uwagę, że przez lata ośrodki w Tatrach Wysokich i Niskich ze sobą rywalizowały. Dziś obowiązuje wspólny karnet.
To przemawia za wpuszczeniem do Polski inwestora. Przez lata interes na Kasprowym Wierchu czy Gubałówce kręcił się sam. Ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że właściciele kolejki wychodzili z założenia: "Ludzie i tak z kolejek skorzystają". Przez lata w Zakopanem nie udało się zorganizować porządnego ośrodka narciarskiego nastawionego na klienta: ze wspólnym karnetem czy promocjami. Zakopiański samorząd przez ponad 20 lat nie wypracował żadnego poważnego planu rozwoju turystyki. Nie przypominam sobie żadnej kampanii promocyjnej kolejek PKL. Za to reklamy kolejki na Łomnicę stoją przy Zakopiance od paru lat.
TMR buduje nie tylko nowe wyciągi. Organizuje całą infrastrukturę: parkingi, wypożyczalnie, restauracje. Poza tymi ostatnimi, Zakopane leży. Skibus do Kuźnic? Darmowy parking? Narciarze i turyści mogli o tym pomarzyć. Czy wyobrażają sobie Państwo, że w Kuźnicach można wypożyczyć sprzęt za darmo w ostatnich dniach sezonu? To nie dzieje się gdzieś w Alpach, ale kilkadziesiąt kilometrów od Zakopanego.
A to, że polski góral potrafi, widać w Białce Tatrzańskiej. Tam, w ciągu kilkunastu lat, prawie z niczego zbudowano świetnie prosperujący i dobrze zorganizowany ośrodek.
Tymczasem Tatrzański Park Narodowy i obrońcy przyrody stali się wygodnymi chłopcami do bicia, którzy przeciwstawiają się rozwojowi narciarstwa w Polsce (por. m. in wywiady z Andrzejem "Ałusiem" Bachledą-Curusiem). Tylko że sprzeciw wobec rozbudowy infrastruktury wokół Kasprowego nie przeszkadzał w zorganizowaniu wspólnego karnetu dla wyciągów w Zakopanem, skibusów czy łączonych biletów na kolejkę i baseny na Antałówce. Nie słyszałem o zagrożeniu dla przyrody ze strony kart płatniczych, którymi przez lata nie można było zapłacić za bilet na Kasprowy. To, że w Kuźnicach nie można było kupić całodziennego karnetu na wyciągi w Kotłach Gąsienicowym i Goryczkowym też pewnie było spowodowane troską los kozic.
Trudno więc sobie wyobrazić, że radni broniąc PKL-u przed Słowakami użyją argumentów obrońców środowiska.
Wpływ na przyrodę nie jest jedynym zagrożeniem. Potężne pieniądze skutecznie eliminują konkurencję. Właściciele TMR nie szczędzą też na inwestycjach deweloperskich. I tu urodzeni pod Tatrami Słowacy dostrzegają poważne zagrożenie. Choć nie grożą im raczej hotelowe blokowiska rodem z francuskich Alp, to obawiają się, że podtatrzańskie miejscowości bezpowrotnie stracą swój charakter i klimat. Budowane pod inwestycje apartamenty pozostaną puste.
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że wizja wejścia potężnego inwestora do Zakopanego przeraziła tych, którzy chcą zachowania lokalnego status quo. Dysponując takimi funduszami i siłą przebicia TMR nie będzie przejmować się krzykami, które dotychczas odbijały się echem pod Tatrami. Ojcowizny nie godziło się sprzedać sąsiadowi pod nową trasę. Czy emocjonalne przywiązanie do ziemi wystarczy, by wygrać z dużymi pieniędzmi?
Nie wykluczam, że w Zakopanem nic się nie zmieni. Że nikt w nim nie zainwestuje, bojąc się lokalnych wojenek urastających do walki o zachowanie narodowej tożsamości. Że stolica Tatr będzie "prymitywna i całkowicie zepsuta". Ten opis pochodzi z lat 70. XIX wieku (sic!). To fragment relacji angielskiego turysty, który zapuścił się na Podhale i w Tatry. Tekst został opublikowany w czasopiśmie "The Cornhill Magazine" w 1879 r. Odnaleziono go bibliotece Instytutu Polskiego w Londynie i zamieszczono w kwartalniku "Tatry" (nr 4 (30), jesień 2009). Oto co pisze Anglik o noclegu w Zakopanem (przekład Macieja Krupy):
Właścicielka przedstawiła nam rachunek, długi na trzy strony folio, napisany ręcznie, bardzo drobną i nieczytelną niemczyzną - rachunek, który za pomocą szczegółowego wyliczania wszystkiego, co dostarczono nam przez ostatnie dwa dni, aż po pościel do spania (za którą policzono osobno, oprócz opłaty za pokoje i za łóżka) i musztardę do obiadu, dał w wyniku tak absurdalnie wielką sumę, że nie mogliśmy gwoli powszechnej sprawiedliwości jej zapłacić. Było rzeczą prowokującą odkryć, że nawet prymitywne Zakopane jest całkowicie zepsute i że reguła, im mniej dostajesz, tym więcej płacisz, zachowuje tu słuszność tak jak i gdzie indziej.