Fani muzyki mają Openera i Przystanek Woodstock, a wielbiciele kina festiwal w Gdyni. Ostatni weekend należał jednak do kibiców piłki nożnej w mieście mody, sztuki i opery.

REKLAMA

Kibic piłki nożnej to jednostka nad wyraz specyficzna. Ubiera się w dziwne, niezbyt szykowne i wyjściowe koszulki, posiada fikuśne nakrycia głowy i różne ale zawsze głośne gadżety, obowiązkowy szalik z barwami i nazwą klubu. Przejeżdża niekiedy tysiące kilometrów za swoją drużyną tylko po to, aby przeżyć niesamowite 90 minut. W czasie tegorocznego finału Ligi Mistrzów słowo "futbol", było w Mediolanie odmieniane przez wszystkie przypadki, ale równie ważną sprawą była "zabawa".

Finał rozpoczął się już na kilka dni przed pierwszym gwizdkiem. W czwartek o 10.00 rano nastąpiło oficjalne odliczanie do meczu na San Siro pomiędzy Realem Madryt a Atletico. W Mediolanie postarano się, aby zakończenie najważniejszych klubowych rozgrywek na świecie miało godną oprawę. Kibice, którzy gromadzili się na Piazza del Duomo poczuli, że uczestniczą w czymś wyjątkowym. Mogli sobie zrobić zdjęcie z pucharem Ligi Mistrzów na tle cudu architektonicznego jakim jest oszałamiająca katedra Duomo.

Z Piazza del Duomo kibice mogli się przejść po zielonym dywanie do oddalonego o kilometr Piazza Castello. W czasie tego krótkiego spaceru, z plansz i zdjęć można było poznać i pogłębić wiedzę o historii rozgrywek, poznać finalistów i wcześniejszych zwycięzców Ligi Mistrzów i Pucharu Europy, zapoznać się z legendami Interu Mediolan i AC Milan, ale również zjeść obowiązkową pizzę w okolicznych knajpkach, napić się wina lub piwa, zrobić pamiątkowe zdjęcie i dobrze się bawić. Bo tutaj przede wszystkim chodziło o to, aby mile spędzić czas i nie ważne czy ma się na sobie koszulkę Realu, czy Atletico.

Na terenie Castello Sforzesco - siedzibie książęcego rodu Sforzów - na kibiców czekała nie lada atrakcja: mecz gwiazd Interu Mediolan, oraz AC Milan kontra Reszta Świata. W składach między innymi: Francesco Toldo, Roberto Carlos, Gianluca Zambrotta, Mark van Bommel, Luis Figo, Marcel Desailly, Lothar Matthaus, Clarence Seedorf, Claude Makelele, Gaizka Mendieta, Robert Pires, Davor Suker, David Trezeguet, Deco, czy Eric Abidal. Mistrzowie świata, Europy, zdobywcy Ligi Mistrzów, królowie strzelców na wielkich imprezach... trudno naprawdę zliczyć sukcesy wszystkich zawodników.


Choć oczywiście wynik nie miał żadnego znaczenia i całe wydarzenie było przede wszystkim dobrą zabawą (Roberto Carlos co chwilę śmiał się z Claude’em Makelele, Luis Figo wdawał się w zabawne dyskusje z sędziami), to wyraźnie było widać, że Ci starsi Panowie nie zapomnieli jak się gra w piłkę. Ostatecznie wygrały gwiazdy mediolańskich klubów 6:5.

Kibice, którzy nie byli nasyceni zabawą, mieli pod ręką całą masę atrakcji. Mogli się sprawdzić w najróżniejszych futbolowych wyzwaniach, albo zjeść kanapkę "Neymarówkę", albo "Zanettiego". Inni wrócili na Piazza del Duomo, gdzie na wielkiej scenie występowali muzycy, DJ-e, a nawet Gaizka Mendieta, który całkiem nieźle sprawdził się za konsoletą. Jeszcze inni poszli do "salonu miasta", czyli pasażu imienia Wiktora Emanuela II w celu zrobienia zakupów w ekskluzywnych domach mody, lub podziwiali arcydzieła La Belle Epoque. Oczywiście wciąż towarzyszyła im zabawa z innymi fanami i śpiewy pieśni ku chwale swojej drużyny. Warto w tym miejscu po raz kolejny podkreślić - barwy klubowe na koszulce w tym wypadku miały drugorzędne znacznie.

Wreszcie nadszedł czas na finał, na majestatycznym San Siro - czyli wyjątkowy mecz na wyjątkowym stadionie za wyjątkowe pieniądze - bilety u koników przekraczały 1000 euro. Oprawa poprzedzająca zawody pokazała, dlaczego na stadion imienia Giuseppe Meazzy mówi się "La Scala Futbolu". Hymn Ligi Mistrzów wykonał sam Andrea Bocelli, za co powinien dostać oddzielny puchar!

Następnie pierwszy gwizdek i danie główne tego kilkudniowego futbolowego festiwalu. O tym starciu napisano już chyba wszystko - emocje przez 120 minut, heroiczna walka, kontrowersyjne decyzje sędziego i na koniec zwycięstwo Realu w Lidze Mistrzów po serii rzutów karnych. Był to również koniec pięknego snu Atletico, który do tej pory potrafił znaleźć patent na wielkie kluby. Niektórzy nawet mówili, że podopieczni Diego Simeone swoją defensywną grą chcieli wywrócić porządek, jaki panował w światowym futbolu. Na początek odprawili z kwitkiem FC Barcelona, potem wyeliminowali Bayern Monachium, ale sił już nie starczyło na Real Madryt. Zadecydowało niewiele. Dosłownie... kilkanaście centymetrów.

Diego Simoene przyznał, że jest załamany i nie wie co dalej z nim będzie. Argentyńczyk robił wszystko, aby odpędzić złe demony jakie krążą nad klubem z Estadio Vicente Calderón. Trzeci finał Ligi Mistrzów i trzecia porażka. A każda równie bolesna (w 1974 roku Atletico straciło puchar w 120 minucie finału; w 2014 roku w 93 minucie finału, a w 2016 roku ulegli w rzutach karnych. Klub przeklęty. Simoene chciał, aby jego drużyna nie powtórzyła "błędów" sprzed dwóch lat - zawodnicy spali na innym piętrze, specjalnie przyjechali wcześniej, a sam szkoleniowiec założył "szczęśliwe ubrania" i wyzbył się "pechowych" nawyków. Nic nie pomogło.

Real natomiast pęka z dumy. Dla kibiców "Królewskich" noc po finale na San Siro była bezsenna. Teraz oni mogą z wypiętą piersią śpiewać "Campeones", ponieważ mimo upływu 50. lat wciąż nikt nie jest w stanie ich zdetronizować. To wciąż klub wszech czasów. W przeciwieństwie do Atletico - klub, który drogę do celu ma zawsze usłaną różami.

W niedziele ostatni dzień piłkarskiego festiwalu. Koncerty, atrakcje i dobra zabawa. Choć wszystko zostało rozstrzygnięte, a pucharu Ligi Mistrzów na Piazza del Duomo już nie ma, uśmiech można spotkać na każdym kroku. Bo futbol to przede wszystkim dobra zabawa z domieszką 90-minutowych emocji. Na przykładzie mediolańskiego finału trzeba również zaznaczyć, że zabawa była głośna i przednia, ale bez chamstwa, wandalizmu i łobuzerstwa. Można? Można!