Szef MSZ albo wykazuje się brakiem wiedzy o historii Polski, albo też świadomie i cynicznie chce wmówić, że prawda o ludobójstwie i jego sprawcach nie jest jeszcze znana.
Szef Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP pojechał po raz kolejny na Ukrainę. I po raz kolejny (tak jak pan prezydent Andrzej Duda) ominął wielkim łukiem masowe mogiły polskich obywateli na Wołyniu i w dawnej Małopolsce Wschodniej. Udał się jedynie na cmentarz w Bykowni, gdzie pochowane są osoby zgładzone przez NKWD. Dlaczego? Czyżby w ten sposób chciał on podzielić polskie ofiary na Wschodzie na "lepsze", pomordowane przez Rosjan, i na "gorsze", pomordowane przez Ukraińców?
Równocześnie w czasie konferencji prasowej, pytany o spory polsko-ukraińskie, dotyczące ludobójstwa dokonanego w latach 40. ubiegłego wieku, minister tak był łaskaw odpowiedzieć: "Nie będę ukrywał, że tam, gdzie rozmawia się o historii odległej, sprzed kilkudziesięciu lat, w czasie której zginęło wielu ludzi, rozmowa jest trudna (..) Jest oczywiste, że po siedemdziesięciu kilku latach jednym zatarła się pamięć, inni nie pamiętają, bo nie chcą o tych wydarzeniach pamiętać, jeszcze inni nie wiedzą o tych wydarzeniach". Następnie dodał: "Tak jak przez lata mieliśmy przykłady przyznania się do win przez inne narody, przez polityków, którzy popełnili zbrodnie w czasie drugiej wojny światowej; myślę, że tutaj również dojdziemy do prawdy, do przyznania się właściwych sprawców".
Nie chcę być ironiczny, ale jeżeli kogoś w tej kwestii zatarła się pamięć to chyba tylko samemu Witoldowi Waszczykowskiemu, który jako jeden z dwóch ministrów (drugim był szef MON) w lipcu br. uchylił się od głosowania nad uchwała Sejmu RP, oddającą cześć pomordowanym Polakom i obywatelom polskim innych narodowości, a także sprawiedliwym Ukraińcom, którzy z narażeniem życia ratowali polskich sąsiadów. Poza tym, powyższa wypowiedź szefa polskiej dyplomacji świadczy o tym, że albo wykazuje się on brakiem elementarnej wiedzy o historii Polski, albo też świadomie i cynicznie chce wmówić światowej opinii publicznej, że prawda o ludobójstwie dokonanym przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińską Powstańczą Armię oraz SS Galizien nie jest jeszcze znana. A może jest to przygrywka do tego, aby w wyniku geszeftów politycznych ogłosić inną "prawdę", która winę przenosiłaby z nacjonalistów ukraińskich na Polaków lub Niemców i Rosjan?
Za taką postawę minister Waszczykowski będzie z pewnością nad Dnieprem klepany po plecach i całowany "z dubeltówki" przez gloryfikatorów UPA, ale równocześnie straci on szacunek u polskich obywateli. Dyplomacja prowadzona bowiem w tym stylu nie tylko rani uczucia rodzin ofiar ludobójstwa, ale i kompromituje polski rząd. Oby pani premier Beata Szydło potrafiła jak najszybciej wyciągnąć z tego wnioski.