Niemiecki okręt, który oddał pierwsze strzały artyleryjskie w kierunku Westerplatte, nie miał szczęścia ani w pierwszej, ani w drugiej wojnie światowej. Nie zatopił też żadnego okrętu przeciwnika. Skończył marnie jako okręt-cel. Marnie skończył również jego bliźniak, "Schlesien", który też walczył przeciw Polakom.
80 lat temu, 26 sierpnia 1939 roku do portu w Gdańsku wpłynął niemiecki pancernik "Schleswig-Holstein". Zwodowany w 1906 roku, był w przededniu wybuchu II wojny światowej bardziej okrętem muzealnym niż bojowym. Zaprojektowano go bowiem według wzorców, które już w chwili oddania do użytku nie odpowiadały wymogom współczesnej wojny na morzu. W czasie I wojny światowej okręt w niczym się nie wyróżnił, choć brał udział w nierozstrzygniętej bitwie jutlandzkiej, która pomiędzy flota niemiecką a brytyjska rozegrała się w czerwcu 1916 r. W bitwie tej otrzymywał poważne trafienie ciężkim pociskiem artyleryjskim. Został wprawdzie wyremontowany, ale został zamieniony na hulk mieszkalny, czyli pływające koszary.
W okresie międzywojennym Niemcy mogli w myśl traktatów pokojowych zatrzymać kilka starych pancerników, w tym także omawiany okręt. Do pełnej służby morskiej powrócił on w 1926, stając się nawet okrętem flagowym. Pech go jednak nie opuszczał, czego przykładem była kolizja z niemieckim torpedowcem. Dziesięć lat później został przekształcony w okręt szkolny, gdyż dowództwo Kriegsmarine zdawało sobie sprawę, że jest on bez szans w starciu z nowoczesnymi pancernikami francuskimi i brytyjskimi.
Oficjalnym celem wizyty pancernika "Schleswig-Holstein" w Gdańsku było upamiętnienie niemieckich marynarzy, którzy pochowani zostali na gdańskim cmentarzu garnizonowym przy dzisiejszej ulicy Henryka Dąbrowskiego, a którzy 25 lat wcześniej, czyli 26 sierpnia 1914 r. zginęli na niemieckim krążowniku "Magdeburg". Nawiasem mówiąc, krążownik ów też był okrętem pechowym. Z winny swego kapitana nadział się na podwodne skały w Zatoce Fińskiej. Wprawdzie został wysadzony w powietrze, aby nie wpaść w ręce wroga, ale i tak Rosjanom udało się zdobyć szyfry i książki meldunkowe.
Celem ukrytym owej wizyty było oczywiście ostrzelanie polskiej składnicy wojskowej oraz transport pod pokładem kompanii szturmowej i znacznej ilości amunicji. Podstęp ten zauważył Tadeusz Ziółkowski, kapitan żeglugi wielkiej i komandor pilotów portu gdańskiego, który za czasów zaboru pruskiego służył na podobnym pancerniku. Pomimo jednak jego protestów okręt został wprowadzony do portu. Kapitan w parę miesięcy później został zamordowany w niemieckim obozie KL Stutthof.
Artyleria pancernika, choć posiadająca działa kalibry 280 i 250 milimetrów (obrońcy posiadali tylko jedno działo 76 milimetrów) niewiele wskórała na Westerplatte. Także gdy wraz z bliźniaczym pancernikiem "Schlesien" ostrzeliwała obrońców Gdyni i Helu. Co więcej, "Schleswig-Holstein" zaliczył kolejne trafienie, tym razem pociskiem wystrzelonym przez helską baterię dział o kalibrze 152 milimetrów. Później oba pancerniki już nie brały udziału w działaniach bojowych, nie licząc wsparcia dla inwazji na Danię, która praktycznie nie broniła się.
Od 1940 roku pancernik znów się stał hulkiem mieszkalnym, tym razem w Gdyni, a jego wartość bojowa była żadna. W grudniu 1944 roku został zbombardowany przez samoloty brytyjskie. Nawiasem mówiąc, rok wcześniej w tym samym porcie lotnictwo amerykańskie zatopiło okręt-szpital "Stuttgart", który z powodu zapalenia się nielegalnie przewożonej amunicji spłonął całkowicie wraz tysiącem rannych i z frontu wschodniego i członków personelu medycznego. W namierzeniu pancernika pomogli polscy konspiratorzy z Tajnego Hufca Harcerzy, działającego na Pomorzu, którzy dostarczyli zdjęcia portu. Okręt osiadł na dnie basenu, a w parę miesięcy później został wysadzony w powietrze, aby nie wpaść w ręce szturmującej Armii Czerwonej. Tuż po wyzwoleniu miasta Polacy zawiesili biało-czerwoną flagę na wystających z wody częściach pancernika, licząc że jako złom trafi on do polskich hut, co byłoby sprawą wręcz symboliczna.
Jednak Rosjanie podnieśli go sami, jak wiele innych wraków niemieckich okrętów, z dna portu gdyńskiego, a następnie przetransportowany jako łup wojenny do wspomnianej Zatoki Fińskiej. Tutaj, osadzony na mieliźnie, służył on za cel dla lotnictwa sowieckiego. Kiepski to koniec "kariery" okrętu, którego nazwa 1 września 1939 roku stała się słynna na cały świat.
W czasie wojny pancernik "Schlesien" też został zamieniony na hulk mieszkalny w Gdyni. Ocalał w czasie nalotu brytyjskiego, a następnie został ewakuowany do Świnoujścia. Na parę dni przed zakończeniem wojny wpadł na minę, a następnie został zatopiony przez samoloty sowieckie. Niezdany do dalszej służby został pocięty "na żyletki".