Kolejna rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego jest dobrą okazją do odsłonięcia mało znanych kart z jego historii, jak na przykład udział w pacyfikacji stolicy żołnierzy z Azerbejdżanu.
Parę lat temu w Parku Wolności przy Muzeum Powstania Warszawskiego odsłonięto kamienną tablicę. Napis na płycie brzmiał: "W hołdzie Azerbejdżanom, oficerom Wojska Polskiego i Armii Krajowej, którzy polegli, zostali zamordowani i zmarli w latach 1939-1945 w służbie Rzeczypospolitej na barykadach Powstania Warszawskiego i innych frontach II wojny światowej". Napis ten wywołał ogromną konsternację zarówno wśród historyków, jak i członków organizacji kombatanckich. O ile w okresie międzywojennym rzeczywiście w armii polskiej służyli tak zwani oficerowie kontaktowi z Kaukazu, w tym też z Azerbejdżanu (niektórzy z nich znaleźli się w czasie wojny w szeregach Armii Krajowej), o tyle informacja o ich udziale w szeregach powstańczych, jest, delikatnie mówiąc, wątpliwa.
"Szczerze mówiąc, nie słyszałem, by jacyś Azerowie byli w oddziałach powstańczych" - powiedział po odsłonięciu wspomnianej tablicy Eugeniusz Ajewski ze Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, powstaniec z Mokotowa. Z kolei Zbigniew Ścibor-Rylski, prezes Związku Powstańców Warszawskich, dodał bez ogródek: "Oni walczyli w Powstaniu. Tyle tylko że nie z nami, ale przeciwko nam". Podobne stanowisko zajął historyk Andrzej Krzysztof Kunert, badacz dziejów II wojny światowej i późniejszy sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.
Jaka jest prawda? Historycy wymieniają nazwisko tylko dwóch Azerów, którzy służyli w oddziałach powstańczych. Niektórzy wspominają także azerskich dezerterów. Opisują natomiast działania setek innych żołnierzy z Azerbejdżanu, walczących po drugiej stronie. Byli to członkowie dwóch spośród kilku cudzoziemskich oddziałów, użytych przez Niemców do zduszenia krnąbrnego miasta.
Pierwszy z ich to owiany krwawą legendą oddział specjalny "Bergman", sformowany z jeńców sowieckich, pochodzących z Kaukazu, którzy podjęli kolaborację z Trzecią Rzeszą. Początkowo skład narodowościowy tej formacji był różny, ale ostatecznie utworzono batalion złożony Gruzinów i mieszkańców północnego Kaukazu, który trafił na Bałkany, oraz batalion złożony z Azerów, który z chwilą wybuchu powstania został przerzucony nad Wisłę. Działał on pod dowództwem niemieckiego oficera, Huberta Mertelsmanna. Drugi azerski oddział pacyfikacyjny to batalion ze wschoniomuzułmańskiego 111 pułku. W jego szeregach znaleźli się także Turkmeni. Dowodził nim też Niemiec, kapitan Werner Scharrenberg.
Azerowie z obu oddziałów już w pierwszych dniach sierpnia 1944 r. wzięli udział w okrutnej pacyfikacji warszawskiej Woli, dopuszczając się ludobójstwa na ludności cywilnej. Wraz z niemieckimi kryminalistami z brygady Dirlewangera oraz innymi kolaborantami (Rosjanami, Białorusinami i Ukraińcami) wymordowali, często paląc żywcem lub podrzynając gardła kindżałami, dziesiątki tysięcy bezbronnych osób. Następnie wzięli udział w masakrowaniu innych dzielnic. W czasie tych działań odznaczali się ogromnym okrucieństwem, Okrucieństwo to zaskakiwało nawet niemieckie dowództwo. Niektórzy tłumaczyli to ich muzułmańskim pochodzeniem, wrogim chrześcijaństwu.
W czasach PRL udział Azerów w ludobójstwie był przemilczany, jak i udział innych obywateli ówczesnego Związku Radzieckiego. Także w Trzeciej Rzeczypospolitej niewiele się o tym mówi. Głównie dla tego, że Azerbejdżan to nie tylko "odwieczny przyjaciel", ale i - co najważniejsze - właściciel ogromnych zasobów ropy naftowej.
No cóż, jak już to powiedział Winston Churchill w sprawie ludobójstwa Ormian "ropa stała się ważniejsza od przelanej krwi".