Zło w Kościele, jak i w każdej innej wspólnocie czy organizacji, zawsze będzie się pojawiało. Muszą jednak być jasne i skuteczne mechanizmy samooczyszczające się. Nic bowiem tak nie gorszy jak tuszowanie lub przemilczanie owego zła. Dlatego przed władzami kościelnymi długa droga do naprawy i odzyskania wiarygodności w oczach wiernych. Oby nie zbrakło duchowej siły i determinacji.
W ostatnich dniach doszło w Kościele katolickim w Stanach Zjednoczonych do bezprecedensowego wydarzenia. Jeden z najbardziej wpływowych hierarchów, 88-letni kardynał Theodore Edgar McCarrick, były biskup pomocniczy w Nowym Yorku i arcybiskup Newarku, a następnie Waszyngtonu, został decyzją papieską wydalony z kolegium kardynalskiego, co jest pierwszym takim przypadkiem od prawie stu lat. Co więcej, został on też obłożony karą kościelną w postaci suspensy "a divinis", na mocy której nie może udzielać święceń kapłańskich. Musi też przebywać w odosobnieniu. Co się takiego wydarzyło?
Cofnąć trzeba się do końca lat 60. ubiegłego wieki, kiedy to pod wpływem tzw. rewolucji seksualnej poluzowane zostały w kościelnych strukturach amerykańskich zasady moralne, szczególnie w stosunku do duchownych o homoseksualnej orientacji. To z kolei doprowadziło do ukrywania w poszczególnych diecezjach i zgromadzeniach zakonnych bardzo wielu ekscesów, których ofiarami padali tak chłopcy, jak i młodzi mężczyźni. W latach 80. i 90. episkopat amerykański nic z tym specjalnie nie zrobił. Sprawa dotarła w końcu do Watykanu. W 2002 roku papież Jan Paweł II podjął stanowcze działania, które następnie kontynuowali jego następcy, Benedykt XVI i Franciszek.
Niestety, okazało się, że wyznaczony do tego zadania wspomniany kardynał McCarrick sam jest uwikłany w czyny pedofilskie. Pojawiły się też liczne zarzuty o czyny homoseksualne oraz o molestowanie młodych mężczyzn, w tym też kleryków i księży, będących podwładnymi kardynała. Amerykańskie władze kościelne też to ukrywały, bo wpływ tzw. "lawendowej mafii" okazał się ogromny. Tak jak i w strukturach kościelnych w innych krajach. Vide: sprawa arcybiskupa poznańskiego Juliusza Paetza, której (jak i jego współpracy ze służbami komunistycznymi) nigdy do końca nie wyjaśniono. Także sprawy nieżyjącego już dziś arcybiskupa Józefa Wesołowskiego, byłego nuncjusza na Dominikanie. Czyżby za jego życia też nikt niczego nie wiedział i nie widział?
Dopiero ostatnio inny purpurat amerykański, arcybiskup Joseph Tobin z Newarku wypowiedział się na temat przeszłości kard. McCarrica: “W przeszłości były oskarżenia dotyczącego jego kontaktów seksualnych z osobami dorosłymi. Diecezja Metuchen w archidiecezji Newark rozpatrzyła 3 oskarżenia, z których dwa zakończyły się wypłaceniem odszkodowań". Parę miesięcy temu ukazał się także raport specjalnej komisji, która przez dwa lata sprawdziła wszystkich księży pracujących w stanie Pensylwania w latach 1950-2002. Raport ten, opublikowany przez Sąd Najwyższy tegoż stanu, mówi o 300 duchownych, którzy w ciągu 70 lat mogli molestować nawet ponad tysiąc dzieci. Tylko kilku ze sprawców poniosło karę, a zdecydowana większość spraw jest już przedawniona. Badania nie uwzględniły jednak biskupów, kardynałów i arcybiskupów. Dodam, że z innych statystyk wynika, iż ofiarami w 90% byli chłopcy, co pokazuje nie tylko skłonności sprawców, ale i tłumaczy fakt, dlaczego "lawendowe lobby" było tak ogromnie zaangażowane w tuszowanie afer.
Choć raport dotyczy tylko jednego stanu, to szok dla Kościoła w USA jest ogromny. Ukazana bowiem została nie tylko krzywda ofiar, ale trwający przez dziesiątki lat proceder "zamiatania pod dywan". Zło w Kościele, jak i w każdej innej wspólnocie czy organizacji, zawsze będzie się pojawiało. Muszą jednak być jasne i skuteczne mechanizmy samooczyszczające się. Nic bowiem tak nie gorszy jak tuszowanie lub przemilczanie owego zła. Dlatego przed władzami kościelnymi długa droga do naprawy i odzyskania wiarygodności w oczach wiernych. Oby nie zbrakło duchowej siły i determinacji.