Tak, to piękne słowa. Jednak czy będą one wprowadzane w czyn? Gdy kilkanaście lat temu grupa księży z Poznania wystąpiła w obronie molestowanych kleryków, to biskupi pomocniczy tej archidiecezji bronili nie skrzywdzonych młodych ludzi, ale lubieżnego arcybiskupa. Podobnie było ze skandalem w sosnowieckim seminarium duchownym.
Wielu duchownych i świeckich spodziewało się, że na wczorajszym posiedzeniu Konferencji Episkopatu Polski nastąpią zmiany w składzie prezydium. Zakończyła się bowiem jego kadencja, a dotychczasowi członkowie, arcybiskup poznański Stanisław Gądecki i arcybiskup krakowski Marek Jędraszewski (obaj rocznik 1949) osiągną za kilka miesięcy siedemdziesiąty rok życia. Stało się jednak inaczej. Już w pierwszym głosowaniu zostali oni wybrani na ponowną kadencję, co oznacza, że swoje funkcje będą sprawowali przez kolejne pięć lat.
Nic nie ujmując obu hierarchom, którzy są gorliwymi duszpasterzami, bardzo dobrze wykształconymi, to jednak w obliczu gwałtownych zmian społecznych oraz ewidentnego kryzysu w łonie Kościoła aż się prosiło, aby te nadzwyczaj odpowiedzialne funkcje powierzono biskupom z młodszego pokolenia, lepiej znającym współczesny świat i bardziej komunikatywnym, zwłaszcza w relacjach z młodzieżą, która gwałtownie laicyzuje się. Stało się jednak inaczej, zwyciężyła zasada "nihil novi", czyli "nic nowego". Także zasada "po pierwsze, święty spokój".
Jak niekorzystny jest brak zmian, potwierdziła to konferencja prasowa nowo starego prezydium, która także odbyła się wczoraj, a która dotyczyła nadzwyczaj ważnego problemu walki z pedofilią wśród duchownych rzymskokatolickich. Przedstawiony został kilkustronicowy dokument, który na wyrost nazwano raportem. W rzeczywistości jest to "wstęp do wstępu".
Bardzo dobrze, że został on ogłoszony, ale ogromne zastrzeżenia budzi sama metodologia. Śmiem twierdzić, że skala zjawiska jest o wiele szersza.
To samo dotyczy tuszowania afer, za co są odpowiedzialni konkretni hierarchowie i przełożeni zakonni. Nie nazwano też po imieniu problemu efebofilii, czyli pociągu seksualnego do chłopców po 15. roku życia i młodych mężczyzn, który w strukturach kościelnych, także w Polsce, przejawia się np. w molestowaniu kleryków, co sieje spustoszenie w niektórych seminariach duchownych. Vide: sprawa lubieżnego arcybiskupa Juliusza Paetza, który skrzywdził wielu młodych kleryków. Nawiasem mówiąc, do dziś żyje sobie on spokojnie, na koszt wiernych archidiecezji poznańskiej, w luksusowej rezydencji na Ostrowie Tumskim, tuż obok katedry i seminarium duchownego.
To także sprawa sosnowieckiego seminarium duchownego, które po skandalu z jego rektorem zostało rozwiązane i jego resztki przeniesiono do Częstochowy. Duchowny ów też nie poniósł żadnych konsekwencji. Co więcej, za zgodą swego biskupa i protektora, Grzegorza Kaszaka, ma nadal kontakt z młodzieżą, wykładając w Papieskim Uniwersytecie im Jana Pawła II w Krakowie. A później się dziwić, że w diecezji sosnowieckiej praktycznie nie ma żadnych nowych powołań kapłańskich.
Powracając do konferencji prasowej, to przypominała ona bardziej nudny i przydługawy panel akademicki niż szczere i otwarte zmierzenie się z nabrzmiałymi i tragicznymi problemami. Znikoma empatia do ofiar, które stały się tylko liczbami w statystce. Za to dużo o "miłosierdziu dla sprawców’.
Padły też sformułowania szokujące. Zasada "zero tolerancji" porównana została do - uwaga! - Holokaustu Żydów i ludobójczych zbrodni komunistycznych. Jest to porównanie bardzo nie na miejscu. Zwłaszcza, że zasada ta nie wyklucza przecież prawa sprawców do obrony, a przełożonych kościelnych nie zwalnia z obowiązku udowodnienia winy podwładnemu. Poza tym, jeszcze miesiąc temu Katolicka Agencja Informacyjna pisała, że "systematyczne działania mające na celu eliminację przestępstw na tym tle - zgodnie z zasadą "zero tolerancji" polski Episkopat prowadzi od dziesięciu lat". Skąd więc taka wolta? Co w końcu jest prawdą?
Padło też sformułowanie "nieskazitelna stanowczość". Tak, to piękne słowa. Jednak, czy będą one wprowadzane w czyn? Gdy 18 lat temu grupa sprawiedliwych kapłanów z Poznania wystąpiła w obronie molestowanych kleryków, to biskupi pomocniczy tej archidiecezji, przymuszając do tego podwładnych im księży dziekanów, bronili nie skrzywdzonych młodych ludzi, ale arcybiskupa-krzywdziciela. Napisali oni wówczas: "pragniemy wyrazić słowa zaufania, solidarności i głębokiego oddania dla naszego Pasterza, który z całym zaangażowaniem i poświęceniem służy Ludowi Bożemu, czego owoce są dla wszystkich dostrzegalne".
Tak, "owoce", te robaczywe, były dostrzegalne. Tyle tylko, że ci co je widzieli nie tylko milczeli, ale i je osłaniali. Czy teraz "nieskazitelna stanowczość" stanie się faktem, czy będzie tylko publicystyczną retoryką?