W 80. rocznicę agresji Sowietów na Polskę warto przypomnieć historię rodziny Kory, czyli Olgi Ostrowskiej Sipowicz zespołu Maanam. Historia ta splata się z losami wielu polskich rodzin z Kresów Wschodnich.
W felietonie "Pierwszy i ostatni dzień w polskiej szkole na Kresach" cytowałem fragmenty wspomnień pani Rozalii, która czasie II wojny światowej mieszkała w Buczaczu, mieście powiatowym w województwie tarnopolskim. Była ona świadkiem wielu dramatycznych wydarzeń, w tym wkroczenia Armii Czerwonej.
Autorka przede wszystkim wspomina falę uchodźców, która już od pierwszych dni września 1939 roku przepływała przez miasto. Cytuję:
"Najpierw były to pojedyncze osoby, a później całe grupy. Szczególnie dużo osób przybywało z Warszawy. Jechały liczne samochody, wypakowane walizkami, kuframi i tobołkami, z których część wisiała na dachach. W autach tych siedziało sporo pasażerów. Przeważali cywile i wojskowi z rodzinami. Nosili oni eleganckie stroje i mundury. Chcieli się przedostać do Zaleszczyk, a stamtąd do Rumunii. Do sklepów przychodzili szoferzy z pustymi bańkami, prosząc o sprzedanie benzyny. Mało jednak, kto ją miał.
Pojawiły się też pojazdy konne, tak bryczki i wiejskie furmanki z uciekinierami, jak i tabory wojskowe. (...) Byli bardzo zmęczeni i głodni. Mieszkańcy wynosili im jedzenie. To co kto miał w danej chwili w swojej spiżarce. Częstowali ich też papierosami. Robili to jednak tylko Polacy, bo Żydzi i Ukraińcy nie."
Następnie autorka opisuje szereg innych wydarzeń. "Na sąsiedniej ulicy nocował jakiś ważny urzędnik z kilkoma cywilami i policjantami. W swoich samochodach wieźli oni coś ważnego, bo nie chcieli nocować ani u rodziny żydowskiej, ani ukraińskiej. Noc spędzili więc w domu polskiego kolejarza. Wcześniej powyciągali z aut wszystkie walizki i przez noc trzymali je przy sobie. Byli bardzo honorowi i chcieli za wszystko płacić. Ludzie opowiadali, że musi być bardzo źle, że tacy "wielcy panowie" są zmuszeni spać na podłodze i to w takich warunkach. "
17 września, a była to niedziela, pani Rozalia poszła do kościoła. Na placu przed nim zebrali się licznie mieszkańcy i wymieniali się wiadomościami. Jedni podawali jakieś fantastyczne wieści, że Anglicy zbombardowali Berlin, a ich okręty są już na Bałtyku. Takie komunikaty podawały też gazety. Inni z kolei, powołując się na uciekinierów, mówili, że sytuacja nie jest wesoła, bo wojsko niemieckie jest już pod Lwowem. Z kolei w południe gruchnęła nagle wieść, że na Kresy wkraczają jednak nie Niemcy, ale Sowieci. Już wieczorem pojawiły się na ulicach ich pierwsze oddziały.
Autorka wspomina dalej:
Przez kilka dni sowieckie kolumny wojskowe mknęły na zachód. Oprócz samochodów ciężarowych jechały też czołgi, które po raz pierwszy w życiu zobaczyłam. Wyglądały one jak straszne smoki. Rzucały się w oczy czerwone gwiazdy na tych pojazdach. Te same gwiazdy były na samolotach, które nad nami przelatywały. Nie było widać końca tych kolumn. Czerwonoarmistów zaczęto nazywać "czubarykami", od ich spiczastych czapek. Wyglądali jednak okropnie w porównaniu do polskich żołnierzy i oficerów. Brudni, nieogoleni i w jakiś koszmarnych mundurach, które z daleka "woniały" (śmierdziały). Na dodatek kabiny mieli na sznurku, a na plecach zamiast wojskowych tornistrów jakieś worki
Pani Rozalia podkreślała także, o ile dla Polaków był to dramat, to dla wielu Ukraińców i Żydów raczej powód do radości, choć szybko przekonali się oni jak naprawdę wyglądają sowiecki "raj na ziemi".
"Żydzi, z powodu przyjścia nowej władzy raczej nie wyrażali niezadowolenia. Coś tam szwargotali po swojemu, ale byli spokojni. Dopiero później wpadli w panikę, gdy Sowieci zaczęli wymieniać polskie pieniądze na sowieckie po kursie jeden rubel za jedną złotówkę, co było złodziejstwem. Od razu grupy przyjezdnych Rosjan, korzystając z tego kursu, wykupywały wszystko co się tylko dało, ogałacając całkowicie sklepy. Co bardziej przedsiębiorczy sklepikarze chowali towar do magazynów, ale nie na niewiele to się zdało.
Władze zajęły też banki, przez co bogatsi ludzie przedsiębiorcy ponieśli ogromne straty. Niektórzy stracili cały swój majątek. Jeden z Żydów chciał się nawet zastrzelić. Dodam, że sowieccy żołnierze kradli wszystko na potęgę, nawet w biały dzień.
Jeżeli o chodzi o Ukraińców, to oni na ogół się cieszyli z przyjścia Sowietów. I to bardzo. Niektórzy z nich rzucali kwiaty nadciągającym czerwonoarmistom. Byli też tacy, głównie spośród biedoty, którzy od razu założyli czerwone opaski lub wywiesili czerwone flagi. Syn jednego z naszych sąsiadów, Ukrainiec Miron, podbiegł do mnie i krzyknął na cały głos: "Ale twoi ułani dostali w d..ę!"
Z Buczacza Sowieci ruszyli na Lwów. Po drodze brali do niewoli polskich żołnierzy. Równocześnie zaczęły się represje wobec Polaków. Pani Rozalia tak to opisuje:
Jeden z oficerów nie dał się aresztować i sam sobie strzelił z pistoletu w usta. Takich wieści o samobójstwach było wtedy wiele. Mówiono też o Ukraińcach, którzy mordowali żołnierzy i napadają na polskie rodziny. (...) W samym Buczaczu zaczęły się dziać smutne rzeczy. Wyrzucano polskie rodziny z mieszkań, rabując cały ich dobytek. Niektórzy uczniowie nagle gdzieś "wyparowali" wraz ze swymi rodzinami. Jak moja koleżanka Janka, której ojciec był policjantem. Znikali też niektórzy nauczyciele, jak na przykład pani Grzybowska i jej mąż, polonista. (...) Później dopiero dowiedziałam się, że zostali zesłani do Kazachstanu.
Ten fragment wspomnień kończy się opowieścią o rodzinie Marcina Ostrowskiego, komendanta policji w Buczaczu. On sam uciekł z niewoli i przedarł się do Rumunii, ale jego żona wraz z córkami została wywieziona na Sybir, gdzie zmarła z głodu i zimna. Po wojnie zamieszkał on w Krakowie, gdzie ożenił się po raz drugi, nawiasem mówiąc też z Kresowianką, rodem ze Stanisławowa. W 1951 roku zostali oni rodzicami Olgi, czyli słynnej polskiej piosenkarki - Kory (po mężu Sipowicz) z zespołu Maanam. W 80. rocznicę agresji Sowietów na Polskę warto przypomnieć tę historię.