Ci, co kierują polską dyplomacją, zachowują się wobec obcych prezydentów, premierów i ambasadorów jak chłopi pańszczyźniani wobec panów dziedziców. Gdzie się podziały wartości, którymi kierowali się Ojcowie Niepodległości? Gdzie niezłomność i hart ducha? Józefowi Piłsudskiemu, Romanowi Dmowskiemu czy Wojciechowi Korfantemu przyszło działać w o wiele gorszych warunkach, ale jednak zachowali oni godność swoją i narodu.

Gdy rok temu, w czasie uroczystych obchodów 73. rocznicy wyzwolenia niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Auschwitz-Birkenau, pani ambasador Izraela Anna Azari (nawiasem mówiąc, rodem z Wilna) zaatakowała z ogromną furią, depcząc wszelkie zasady dyplomatyczne i dobre obyczaje, ustawę o Instytucie Pamięci Narodowej, to można było łatwo przewidzieć, że jest to tylko wstęp do poważniejszej rozgrywki. Tym bardziej, że do tych ataków dołączyły się także rządy Stanów Zjednoczonych i Ukrainy, a więc tych krajów, które przez establishment Trzeciej RP, niezależnie od opcji politycznych, uważane są za najważniejszych sojuszników.

Niestety premier Mateusz Morawiecki i szef MSZ Jacek Czaputowicz - zamiast dać zdecydowany odpór tym niesłusznym zarzutom - nie tylko ustąpili pola atakującym, ale i błyskawicznie ogłosili akt kapitulacji, doprowadzając do okaleczenia ustawy. Ustawę tę dobił pan prezydent RP Andrzej Duda, który pod presją ukraińskiego prezydenta-oligarchy Petro Poroszenki, gloryfikatora ludobójców z Ukraińskiej Powstańczej Armii i SS Galizien, odesłał do Trybunału Konstytucyjnego sformułowania "nacjonaliści ukraińscy" i "Małopolska Wschodnia". Oczywiście Trybunał w sposób bardzo uległy wydał orzeczenie zgodne z życzeniem obozu władzy.

Dziś zbieramy ponure żniwo takiej żenującej uległości wobec ambasadorów obcych państw. W czasie bowiem konferencji bliskowschodniej w Warszawie strona polska od delegacji Izraela i USA otrzymała kolejne ciosy w myśl zasady: "kogoś, kto się sam nie szanuje, nie szanują także inni". W pierwszym dniu amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo pouczył rząd Polski w sprawie "restytucji mienia prywatnego dla osób, które utraciły nieruchomości w dobie Holocaustu". W następnych wypowiedziach gości było jak w filmach Hitchcocka, najpierw trzęsienie ziemi, a następie dalsze napięcie, które dla zamaskowania usprawiedliwiano "lapsusami językowymi" lub "błędami w tłumaczeniu".

Jeżeli ktoś ma o coś pretensje w tych sprawach, to trzeba jasno zaznaczyć, że główną winę za to ponosi strona polska, która relacje z sojusznikami doprowadziła do absurdu. Oczywiście potrzebni są nam sojusznicy, ale to nie oznacza, że mają oni traktować Polskę jako kraj kolonialny, w którym im wszystko wolno. Poza tym w 100. rocznicę odzyskania niepodległości obóz rządzący wciąż mówi o dumie i majestacie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Jednak ci, co kierują polską dyplomacją, zachowują się wobec obcych prezydentów, premierów i ambasadorów jak chłopi pańszczyźniani wobec panów dziedziców. Gdzie się podziały wartości, którymi kierowali się Ojcowie Niepodległości? Gdzie niezłomność i hart ducha? Józefowi Piłsudskiemu, Romanowi Dmowskiemu czy Wojciechowi Korfantemu przyszło działać w o wiele gorszych warunkach, ale jednak zachowali oni godność swoją i narodu.

I jeszcze jedno. Czy w polskim prawie karnym istnieje paragraf w sprawie podżegania do wojny? Jeżeli tak, to chciałbym zauważyć, że omawiana międzynarodowa konferencja w Warszawie, nazwana jak na ironię "pokojową", była w rzeczywistości naradą wojenną, wymierzoną w Iran. Także policzeniem "szabel", co całemu światu głosił premier Izraela Benjamin Netanjahu (rodzinnie wywodzący się z Warszawy). Czas więc na zdecydowaną reakcję, bo wymówki "Polacy, nic się nie stało" nikt już nie kupi.