Ożywione rozmowy Zjednoczonej Prawicy o rekonstrukcji rządu i nowej formie współpracy Prawa i Sprawiedliwości z Solidarną Polską i Porozumieniem są najlepszym dowodem na to, że kolejne wybory coraz bliżej. Politycy rządzących partii najwyraźniej rozumieją, że mają przed sobą niełatwe trzy lata rządów, które w dominującym stopniu rozstrzygną, jakie będą ich szanse w roku 2023. Premii za 500+ już wtedy nie będzie. Zwiększeniu tych szans służy zapewne ukłon w stronę młodego pokolenia, jakim jest propozycja znacznego wzmocnienia ochrony praw zwierząt. Młodzi wyborcy nie docenili w wystarczającym stopniu polityki ostatnich pięciu lat. Jarosław Kaczyński rozumie, że musi ich czymś przekonać. Zaczął od sprawy, która ma dla młodych ludzi zaskakująco duże znaczenie.
Pisząc o zaskoczeniu nie mam na myśli samego, oczywistego w końcu faktu, że komuś zależy, by zwierzęta nie były dręczone. Chodzi mi raczej o to, że młodzi ludzie są tu daleko bardziej bezkompromisowi, niż choćby nasze pokolenie i żadne argumenty dotyczące gospodarki, rolnictwa, konkurencji, do nich nie przemawiają.
Podejrzewam, że kolejnym krokiem w dziele poprawy wizerunku Zjednoczonej Prawicy wśród młodszego pokolenia będą działania na rzecz ochrony środowiska i klimatu. Rząd musi mieć wizję, rzeczywisty pomysł, jak pogodzić sprzeczne interesy, jak stworzyć, spopularyzować i wdrożyć rzeczywistą, realną i bezpieczną dla Polski strategię modernizacji energetycznej. Także z tego będzie za trzy lata przez najmłodszych wyborców rozliczany.
Chciałbym wierzyć, że rozmowy w gronie koalicjantów są wstępem do działań zmierzających do rzeczywistej poprawy jakości działania państwa, zapowiedzią podjęcia przez rząd wyzwań modernizacyjnych także w sferze usług publicznych. Koronakryzys, którego pierwszy etap przeszliśmy - dzięki działaniom rządu i dyscyplinie obywateli - względnie spokojnie, nie mija. Zabezpieczenie się przed jego dalszymi skutkami, ułatwienie szybkiego odbicia się gospodarki i - owszem - wykorzystanie szans, które w związku z nieuniknionymi zmianami łańcuchów dostaw światowej gospodarki, mogą się pojawić, będą miały znaczenie kluczowe. Mówiąc wprost, ocena rządów Zjednoczonej Prawicy w coraz większym stopniu będzie zależała nie od tego, co już zrobiła, co zapowiada i za czym się opowiada, ale od tego, jak kolejne jej działania wpływają na jakość życia obywateli. I będą zapewne coraz większe różnice w rozumieniu tej jakości życia przez starsze i młodsze pokolenie.
Nie mam wątpliwości, że i opozycja, chcąc zwiększyć swoje szanse wyborcze musi się na młodsze pokolenie przeorientować. Z pewnością będzie jej sprzyjać ciągła liberalizacja młodych ludzi w kwestiach obyczajowych i światopoglądowych. Prawica, poza pochwałą przywiązania do religii i tradycji, nie ma nowego pomysłu, jak młodych ludzi przekonywać, że konserwatyzm w tych sferach życia ma sens, jest w istocie obroną wolności i nie musi oznaczać naruszania praw innych. Dopóki się tego nie nauczy, ugrupowania bardziej liberalne mają tu niejako "z górki". Ale jestem przekonany, że i one będą się musiały za trzy lata rozliczyć z tego, co robią, a nie tego, co głoszą. To skuteczność, także opozycyjnych działań, będzie argumentem przemawiającym do młodych.
W sytuacji, w której wyzwania współczesności, w dziedzinie zdrowia, gospodarki i bezpieczeństwa, zmuszają państwo do aktywnej, odważnej i czasem nawet ryzykownej polityki, kolejny raz pojawia się pytanie, czy w naszej sytuacji politycznej możliwe jest jakiekolwiek konstruktywne współdziałanie rządu i opozycji. Co do tego, że jest potrzebne nie mam żadnych wątpliwości. Czy jednak jest możliwe? Czy zrozumie to rząd? Czy zrozumie opozycja? Dotychczasowe, powyborcze doświadczenia przynoszą mieszane wrażenia. Przykład reakcji na sytuację Białorusi daje pewne nadzieje. To może być delikatne otwarcie na współpracę w sprawach najważniejszych. Głosowanie w sprawie podniesienia uposażeń władzy, opozycji i samorządowców ewentualne złudzenia rozwiewa. I nie chodzi mi tu nawet o merytoryczne uzasadnienie podwyżek, które moim zdaniem są konieczne. Nad ich rozmiarami i czasem wprowadzenia można dyskutować. Chodzi mi raczej o reakcję opozycyjnych dołów, w tym mediów, które generalnie jakiekolwiek wspólne z PiS głosowanie nad czymkolwiek odrzuciły, uciekając się przy tym niemal do szantażu. Tymczasem widać na horyzoncie sprawy, przy których zgodne stanowisko rządu i opozycji, choćby w Parlamencie Europejskim, mogłoby się Polsce bardzo przydać.
Jeśli opozycja utrzyma linię totalnej negacji wszystkiego, co proponuje władza, jeśli Platforma Obywatelska posłucha raz jeszcze swego blaknącego na Twitterze byłego lidera i ograniczy się tylko do "skakania PiS do gardła", ryzykuje osunięcie się w pustkę braku znaczenia. Pozostanie jej już tylko nadzieja na to, że w Polsce wszystko się zawali. Wygoda bycia anty-PiSem przez pięć długich lat sprawiła, że PO nie tylko nie potrafiła, ale nawet nie zechciała być niczym więcej. Dla wyborców, którzy chcieliby dla siebie czegoś lepszego, niż oferuje PiS, nie była to żadna oferta. Za trzy lata wśród wyborców będzie jeszcze więcej takich, dla których epicki spór PO-PiS będzie równie odległy jak wojna peloponeska. Ci wyborcy być może nawet będą chcieli odebrać PiS władzę. Czy będą jednak mieli komu ją przekazać?
Próba nieustannego delegitymizowania władzy, zarówno w Polsce, jak i za granicą, była do tej pory praktycznie jedyną formą działalności opozycji. To nie zadziałało i mam wrażenie, że już nie zadziała. Ale na miejscu Zjednoczonej Prawicy też zadałbym sobie pytanie, czy utrzymanie skrajnej polaryzacji na pewno pozostaje praktyczną i skuteczną formułą rządzenia. Za trzy lata władza będzie miała za sobą już dwie kadencje. To wystarczająco długo, by zderzyć się z pytaniami o to, jaki kształt państwa, jaki model życia politycznego, zdołała zbudować. Jaka będzie odpowiedź?