To już od dawna przestało być zabawne. Zastanawiam się, jak długo jeszcze, blisko 40 milionowy naród może być zakładnikiem premiera, który z bliżej nieustalonych powodów marzy akurat o tym, by być prezydentem. Równocześnie, jak długo ci, którzy wciąż uważają, że urzędującemu prezydentowi "w pierwszym rzędzie" należy się szacunek, a dopiero potem krytyka, będą musieli przecierać uszy ze zdumienia, słysząc niektóre wypowiedzi głowy państwa.
Żeby było jasne. Nie uważam, że odpowiedzialność za to, co się dzieje rozkłada się równo na obie strony politycznej piaskownicy. To prezydent, od chwili wyboru, jest nieustannie atakowany przy dowolnej okazji, a często bez okazji. Wiele z tych ataków nie sięga wyżej, niż powszechnie przecież kiedyś potępiane w naszej kulturze kpiny z nazwiska, czy wzrostu. Cóż jednak zrobić, skoro powtarzają je tak zwane środowiska opiniotwórcze, widocznie stały się teraz oznaką nowych wyrafinowanych manier. Z drugiej jednak strony prezydent mógłby dojrzeć już do tego by wznieść się ponad złośliwości i pełnić swój urząd w bardziej zręczny i satysfakcjonujący choćby dla jego wyborców sposób.
Dlaczego uważam, że marzenia Donalda Tuska o prezydenturze są trudne do zrozumienia? Dlatego, że nie chciałbym mu zarzucać, że przez 5, a może i 10 lat zamierza tylko na koszt podatników wozić się po świecie i grać w piłkę. Chciałbym wierzyc, że jego wymarzona prezydentura ma być sposobem naprawy Polski. Problem w tym, że zagoniony w staraniach o duży pałac zupełnie zapomniał, że jest obecnie najbardziej wpływowym człowiekiem w kraju, szefem rządu, którego ambicją powinno być modernizowanie Polski. Nikt nie przeszkadza mu budować kapitału politycznego na przyszłość, ale może dobrze byłoby to robić w oparciu o rzeczywiste zasługi a nie tylko wycinanie w pień każdego możliwego konkurenta. SZKODA CZASU. Serio. Szkoda naszego czasu. Dla zdecydowanej większości obywateli cel pod nazwą "prezydentura dla Tuska" nie jest wart nawet jednego kilometra niezbudowanej autostrady.
Prezydent nie ma łatwych warunków działania. Głowa państwa ma swój majestat i jeszcze w czasach prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego wszyscy jakoś rozumieli, że ten majestat należy szanować nawet wbrew oczywiście zachwianym faktom. Drużyna Tuska niszczy jednak teraz godność prezydenta w sposób bezprzykładny tak, jakby chciała ten urząd usunąć, a nie przechwycić. Z drugiej strony jednak nawet zwolennicy prezydenta powinni już dawno zauważyć, że Lech Kaczyński nie wykazuje politycznych zdolności, które umożliwiałyby mu skuteczne działanie w takich warunkach jakie są. Pokazywanie wszem, wobec i każdemu z osobna, że jest się nieustannie obrażanym (nawet jeśli to prawda) to nieco zbyt skromny pomysł na sprawowanie urzędu. Prezydent nie ma innego sposobu, jak przedstawienie obywatelom spójnego, zrozumiałego programu i podejmowanie czytelnych działań na rzecz jego realizacji. Kohabitacja musi obfitować w spory, ale niech te spory mają jakiś sens, choćby tak, jak w sprawie Gruzji, czy tarczy antyrakietowej. Prowadzenie jałowych sporów i dawanie pretekstu do oskarżeń o małostkowość prezydentowi nie przystoją. Dlaczego Lech Kaczyński i jego środowisko tego nie rozumieją, pozostaje dla mnie tajemnicą.
Lech Kaczyński i Donald Tusk powinni sobie uświadomić, że Polacy wcale nie są skazani na to, że prezydentem musi zostać jeden z nich. Jeśli obaj wystartują i jeden z nich nie przejdzie do drugiej tury, ktoś trzeci może zgarnąć całą pulę. A jeśli tylko tym kimś okaże się ktoś spoza tradycji PSL, SLD, "przystawek", czy postPZPRowskich "demokratów", jego zwycięstwo stanie się całkiem realne. Jeśli w drugiej turze nie będzie Lecha Kaczyńskiego, po co wyborcy mieliby głosować na Donalda Tuska. Poza "antykaczyzmem" nie pokazał jeszcze jako przywódca kraju żadnych zdolności. I nawet nie rozśmieszajcie mnie z tymi "Orlikami". A jeśli to Donalda Tuska nie będzie w drugiej turze, czy ktoś naprawdę będzie chciał wybrać Lecha Kaczyńskiego i narażać się na kolejne lata szarpaniny PO-wych z PIS-owymi. Premier i Prezydent potrzebują siebie nawzajem w drugiej turze wyborów, jak kania dżdżu. Dlatego po obu stronach trwa wycinanie konkurencji. Mimo to, może przecież pojawić się gajowy, który obu konkurentów wyrzuci z lasku. Jeśli gajowy będzie przyzwoitym człowiekiem, wszystkim nam może to wyjść na zdrowie. A jeśli nie będzie… Co wtedy?