Donald Tusk przemówił, zdymisjonował i... przesunął. Wszyscy wiemy, co powiedział i wszyscy wiedzą, kogo zdymisjonował i przesunął. Problem w tym, że ocena rzeczywistości prezentowana przez premiera wydaje się nie do końca zgodna z... rzeczywistością...
Po pierwsze, wojna polityczna w Polsce nie rozpoczęła się z chwilą wybuchu "afery hazardowej". Rozpoczęła się z chwilą wygrania przez Prawo i Sprawiedliwość wyborów w 2005-tym roku, a rozgorzała w pełni po wygranych przez Lecha Kaczyńskiego wyborach prezydenckich. Platforma Obywatelska, wbrew obietnicom składanym w czasie kampanii wyborczej, storpedowała rozmowy z PiS i przystąpiła do wojny totalnej z niedoszłym koalicjantem. Po kulminacji wyborów 2007 roku wojna nie osłabła, wręcz przeciwnie. Tyle, że głównym obiektem ataków rządzącej już Platformy stał się prezydent.
Po drugie, nie tylko Mariusz Kamiński zastawił na premiera pułapkę. Przede wszystkim zastawili ją "obdarzeni pełnym zaufaniem" koledzy z rządu i partii, którzy wdali się w podejrzane konszachty ze "swoimi kolegami" z szemranego biznesu. Nie zamierzam się posuwać aż tak daleko, by sugerować, ze premier winny jest szefowi CBA podziękowania, ale faktem jest, że dalsza, nieskrępowana działalność legislacyjna "Mirków i Zbyszków" mogłyby Donalda Tuska wystawić na nieporównanie większą minę.
Po trzecie, premier wielokrotnie mówił dziś o interesie rządu i Platformy Obywatelskiej. Na moje ucho, zdecydowanie za mało mówił przy tym o interesie Państwa i jego Obywateli, a to - szczerze mówiąc - interesuje mnie nieskończenie bardziej. W Polsce interes partii, nie jest interesem narodu od co najmniej dwóch dekad. Interes rządu najczęściej niestety w ogóle rozmija się z interesem obywateli. W dyskusji o CBA wypada zadać sobie pytanie, czy dla obywateli tego kraju fakt ujawnienia "afery hazardowej" jest bardziej dobry, czy bardziej zły.
Po czwarte, w komentarzach dominuje opinia, że premier "ucieka do przodu", by nie stracić popularności w sondażach. Donald Tusk zaś swoimi działaniami tylko to zdanie potwierdza. Premier, którego dopiero opublikowane w weekend sondaże przekonują o powadze sytuacji i nakłaniają do działania, nie jest wiarygodny. Nie da się bowiem usprawiedliwić tego koniecznością zapoznania się z faktami. Premier znał fakty od połowy sierpnia, miał półtora miesiąca, by je przemyśleć i bez "pomocy" sondaży zdecydować, co w tej sytuacji należy zrobić. Pisząc "należy" mam oczywiście na myśli to co jest słuszne, a nie to, co służy sondażom. Obywatele po to mają premiera, by działał i odpowiadał za to, co robi. Premier, który dla podjęcia trudnej decyzji potrzebuje konsultacji z ośrodkami badania opinii publicznej, moim zdaniem nie wypełnia swoich podstawowych obowiązków.