Świat XXI wieku niezmiernie nas rozpuścił, sprawił, że właściwie nic nas już nie dziwi. Przekonał nas, że wszystko jest możliwe, rozmowa przez telefon bez drutu, oglądanie filmów z chmury, upodobanie do pokazywania innym, co jedliśmy na śniadanie, polityka bez sensu i honoru, a także, owszem... inwazja zielonych ludzików. Czy na tym tle odległa misja próbnika o rozmiarach pralki, który właśnie wylądował na jądrze komety, może nas jeszcze podniecić?

REKLAMA

Chciałbym, żeby tak było, bo misja sondy Rosetta i lądownika Philae do komety 67P/Churiumov-Gerasimenko, jak mało co, pokazuje nas ludzi w najlepszym możliwym wydaniu, ciekawych świata, głodnych wiedzy i piekielnie sprytnych, a do tego jeszcze zdolnych do prawdziwej współpracy i cierpliwych, potrafiących zaangażować się w projekty, które owoce mogą przynieść dopiero po wielu latach. Pokazuje, że warto się uczyć, warto zajmować się matematyką, warto uczyć się języków obcych i języków programowania.

Jeśli coś ma nas inspirować, pokazywać naszym dzieciom, że faktycznie warto sięgać do gwiazd, to właśnie takie wydarzenia, jak to, kiedy nagle choć przez chwilę czyjś polityczny PR, nowa żona, zdjęcia na "ściance", czy majtki, których nie włożył, stają się mniej ważne, albo zupełnie nieważne. Dokładnie tak, jak na to zasługują. To nic, że za moment wszystko to wróci, miejmy choć jedną, może dwie "noce komety".

Przyznam uczciwie, że wiele lat temu zastanawiałem się nad studiowaniem astronomii. Do nauk technicznych bym się nie nadawał, sondy, ani żadnej rzeczy, która w jej skład wchodzi, bym nie zbudował. Ale już liczenie trajektorii, obserwacje mikrosoczewkowania, czy analiza danych z marsjańskich łazików, by mi się zapewne podobały. Problem w tym, że wtedy wybrałem fizykę, bo wydawało mi się, że w astronomii właściwie wszystko zostało już odkryte. Tak, przyznaję, jak bardzo się wtedy myliłem. I trochę mi wstyd. A nawet więcej, niż trochę. Ok, fizycy też mogą przecież zajmować się badaniami Wszechświata, czyż nie? Fakt, tyle, że ja potem uznałem, że w Polsce po '89 roku właśnie dziennikarstwo staje się misją, którą warto się zająć. Mówicie, że tu pomyliłem się jeszcze bardziej, niż z tą astronomią? Na to wygląda. Ale może jeszcze nie wszystko stracone. Są w końcu takie chwile, jak ta, dzięki pralce, która gdzieś tam daleko przycupnęła na brudnej śniegowej kuli.

Z tą śniegową kulą to oczywiście nieprawda, ale tak ładnie brzmiało, że nie mogłem się powstrzymać. Obserwacja jądra komety 67P pokazała, że spodziewanego lodu na jej powierzchni nie widać, a całość wygląda jak kupa gruzu, a dokładnie dwie kupy gruzu połączone w kształt jakby gumowej kaczki. Czy pod tym, co wygląda jak piach i kamienie rzeczywiście jest śnieg, albo lód mamy się przekonać z pomocą instrumentu MUPUS, zbudowanego przez polskich naukowców i inżynierów z Centrum Badań Kosmicznych PAN. Godzina prawdy MUPUS-a wybije w czwartek wieczorem, kiedy aparat ma przystąpić do pracy.

Teraz jeszcze do końca nie wiadomo, jak to z tym lądowaniem Philae dokładnie było. Sonda zgodnie z planem przesłała sygnał potwierdzający, że znalazła się na powierzchni, ale wbrew początkowym doniesieniom, nie odpaliły dwa harpuny, który miały ją do tej powierzchni przytwierdzić. Czy to oznacza, że odbiła się i - być może - przekoziołkowała? Czy lądowała dwa razy? Czy na pewno nie upadła na plecy? Jeśli tak by się stało, niektórych urządzeń, w tym MUPUS-a nie da się uruchomić.

Odpowiedzi na te pytania nie poznamy jeszcze przez kilkanaście godzin, ale misja sondy Rosetta, którą wymyślono ponad 20 lat temu i zbudowano na początku XXI wieku, okazała się wielkim sukcesem już w sierpniu bieżącego roku, kiedy pojazd dogonił jądro komety i zaczął wokół niego krążyć. Do tego czasu Rosetta przesłała już mnóstwo informacji, a ponieważ będzie towarzyszyć komecie w drodze coraz bliżej Słońca, możemy oczekiwać prawdziwie rewolucyjnych doniesień. Lądowanie próbnika Philae na powierzchni jądra komety to prawdziwa wisienka na torcie, ale... miło byłoby te wisienkę skonsumować i dowiedzieć się, jak ta "niby brudna śniegowa kula" wygląda z bliska. Jeszcze przez chwilę możemy trzymać kciuki za powodzenie tej pionierskiej misji, cieszmy się "nocą komety" zanim za chwilę wrócimy do przyziemnej codzienności, spraw bardzo ważnych i zupełnie nieważnych, nie mających z gwiazdami nic wspólnego.