To trochę śmieszne, że akurat doniesienia o kosztach ubierania się Donalda Tuska przyczyniają się do budzenia świadomości, jak bardzo premier jest nagi, ale najwyraźniej tak już miało być. Nie będę udawał, że właśnie zakup garniturów z funduszy publicznych najbardziej mnie bulwersuje, bo oczywiście wolę, by reprezentował mnie w świecie człowiek elegancko ubrany. Problem w tym, że garnitury premiera okazują się tym, co w nim najlepsze, coraz więcej osób ma też świadomość tego, czego nawet nowe szaty premiera nie są w stanie ukryć.
W Polsce jest duża grupa ludzi, dla której Donald Tusk jako polityk skończył się na "nocnej zmianie" w chwili obalenia rządu Jana Olszewskiego, jeszcze większa grupa nie może mu darować niedotrzymania obietnicy powołania POPIS-u po wyborach w 2005 roku. Sprawa Smoleńska też pozostanie z nim już na zawsze. Dopiero jednak teraz bezmiar niedostatków premiera jak szefa rządu zaczyna docierać do świadomości samych jego zwolenników. I jest to myśl, z którą trudno im się oswoić. Trudno im też zrozumieć, dlaczego nagle wszyscy się od Donalda Tuska odwracają. Kryzys to przecież nie wszystko.
Cóż, być może trzeba na sprawę popatrzeć chłodno z punktu widzenia racjonalnych i odległych od samej polityki zachowań... konsumenckich. Mamy bowiem do czynienia z premierem, który mimo dość oczywistych błędów i zaniedbań swej pierwszej kadencji, mimo niedotrzymanych obietnic, został wybrany ponownie i... wcale nie radzi sobie lepiej. Co więcej, po tych kilku latach wpadki jego rządu wyraźniej teraz widać, bo ich skutki stają się dla wyborców coraz bardziej dotkliwe. Można więc się domyślać, że nawet wierni do tej pory klienci jego firmy pod nazwą "Rząd RP" zaczynają się czuć nabici w butelkę po raz drugi. I to ich coraz bardziej wkurza.
Teoretycy marketingu doskonale wiedzą, że po pierwszej wpadce firmy, której zaufaliśmy, odwołanym locie, niedostarczonej przesyłce, złej jakości usłudze, mimo początkowej frustracji, jesteśmy skłonni przejść nad sprawą do porządku dziennego. Gorzej, kiedy ta sama firma zawodzi nasze zaufanie po raz drugi. Wtedy do frustracji dołącza się gniew i chęć rewanżu. To wtedy naprawdę jesteśmy skłonni zrobić awanturę, popsuć komuś opinię choćby obsmarowując go w internecie. No i wreszcie pójść do konkurencji. Ten moment w politycznej historii Donalda Tuska właśnie nadszedł. Pytanie, czy on sam może coś jeszcze na to poradzić.
O tym, czy konsument może dać firmie kolejną szansę po tym, jak już więcej, niż raz się sparzył piszą właśnie na łamach czasopisma "Journal of Retailing" naukowcy z Washington State University. Ich badania pokazują, że owszem, klienci mogą wybaczyć i zapomnieć nawet kolejną wpadkę, jeśli uwierzą, że motywy działania firmy są szlachetne. Wtedy, odstępując od rewanżu, nie czują się wykorzystani i uważają nawet, że ich koncyliacyjna postawa przyczynia się do poprawy działania firmy w przyszłości. Przyznanie się winowajcy do błędu, przeprosiny i podjęcie próby realnego wynagrodzenia nam strat to przy tym warunki konieczne załagodzenia sprawy.
I tu leży pies pogrzebany. Wszyscy wiedzą, że Donald Tusk do przeprosin i przyznania się do błędu nie jest zdolny, a w polityce, o wynagrodzeniu strat w skali społecznej w ogóle trudno mówić. Dlatego szanse lub zagrożenie (zależnie od punktu widzenia), że premier odbije się od dna uważam za niewielkie. Tym bardziej, że swoją "nagością" zaraził już całkiem liczną grupę współpracowników. Stosowane przez niego metody doboru i kierowania ludźmi prowadzą do tego, że wraz całym rządem i znaczną częścią klubu parlamentarnego stanowi już pokaźną, wciąż rosnącą i zadowoloną z siebie kolonię naturystyczną. Owszem wyposażoną w eleganckie garnitury i garsonki, ale jednak. Wyborcy nie chcą już udawać, że tego nie widzą, bo jak tak dalej pójdzie, sami wkrótce mogą okazać się... golcami.