"Narcyzom" to słowo, którego jeszcze nie ma. Nie można jednak wykluczyć, że już wkrótce słowo o takim znaczeniu będzie musiało się pojawić. Może stać się synonimem wszechstronnych badań medycznych, które pozwolą odpowiednio zamożnym pacjentom przekonać się, co dokładnie grozi ich zdrowiu. Wszystko to za sprawą Michaela Snydera, genetyka z Uniwersytetu Stanforda, który najpierw odkrył, że ma skłonność do zapadnięcia na cukrzycę typu 2, po czym... rzeczywiście na nią zachorował.
Snyder dołączył do coraz pokaźniejszego grona naukowców, którzy oficjalnie ujawnili swój genom, ale program badań, którym się poddał, wykroczył znacznie poza same testy DNA. To właśnie dlatego Richard Gibbs z Baylor College of Medicine w Houston nazwał te badania analizą "narcyzomu", w czytelnie żartobliwej aluzji do miłości własnej naukowca i obiektu badań w jednym. Przyznajmy, to znacznie prostsze określenie, niż oficjalnie użyta w eksperymencie nazwa iPOP (integrative personal omics profile).
Zdrowotny portret Michaela Snydera stworzono, łącząc w jedną bazę danych jego mapę genetyczną oraz między innymi profile białkowy, metaboliczny i antygenowy badane około 20 razy w ciągu 14 miesięcy. Wyniki analizy tych danych wskazały, że Snyder miał skłonność do cukrzycy typu 2, mimo że w jego rodzinie nikt wcześniej na tę chorobę nie cierpiał. W czasie eksperymentu, po jednej z dwóch infekcji wirusowych, poziom glukozy w jego krwi znacząco się podniósł. Diagnoza nie budziła wątpliwości.
Fakt, że pojawienie się choroby obserwowano od samego początku, pozwolił na dokładną analizę mechanizmów, które mogły sprawić, że infekcja wirusowa przyczyniła się do wystąpienia cukrzycy. W artykule opublikowanym na łamach czasopisma "Nature", Snyder twierdzi, że wcześniejsza świadomość zagrożenia pomogła mu tak zmienić dietę i tryb życia, by pojawienie się choroby nie wywołało zbyt poważnych objawów. Przyznaje równocześnie, że ujawnienie tych informacji firmie ubezpieczeniowej wpłynęło na znaczący wzrost jego składki ubezpieczenia na życie.
Historia Snydera pokazuje równoczesne blaski i cienie możliwych przyszłych badań "narcyzomów" nas wszystkich, sam genetyk jednak jest przekonany, że od tego typu badań odwrotu nie ma. Jak sam twierdzi, ograniczanie się przy obecnym stanie wiedzy medycznej do badań zaledwie kilkudziesięciu substancji chemicznych w naszym organizmie to "kpina" w sytuacji, gdy możemy analizować nawet 3 miliardy różnych cząsteczek. I trudno się z nim nie zgodzić.
Oczywiście gigantyczne koszty takich badań i czas potrzebny na opracowanie danych sprawiają, że na razie to wciąż opcja dla nielicznych, którzy zapłacą lub sami poddadzą się badaniu w ramach programu naukowego. Nie ma jednak wątpliwości, że koszty i czas obróbki danych będą szybko maleć i niedługo takie możliwości pojawią się na rynku usług medycznych nie tylko dla wybranych.
I tu zapewne pojawi się największy problem: co z tą wiedzą będzie można zrobić. Czy osoby genetycznie skłonne do zapadnięcia na jakąś chorobę będą tylko drożej płacić za ubezpieczenie na życie, czy też medycyna zaoferuje im sposoby ustrzeżenia się przed zachorowaniem? I ile takie terapie będą kosztować? Jeśli już teraz mamy wrażenie, że bariery finansowe ograniczają wielu z nas szanse uzyskania opieki zdrowotnej na odpowiednim poziomie, co dopiero będzie, gdy badania "narcyzomu" staną na porządku dziennym? Jak się do tego przygotować? Oto jest pytanie.