W zakleszczonej w chocholim tańcu polskiej polityce pojawiła się kolejna dramatyczna "okazja" do otrzeźwienia. Jeśli nawet wiele osób nie zauważyło, że coś w Polsce zmieniło się po 10 kwietnia, może teraz, w obliczu katastrofalnej powodzi zorientuje się, że są sprawy ważniejsze, niż "lęk" przed IV Rzeczpospolitą. Najwyższy czas na gest premiera pod adresem opozycji, który dałby nam, przeciętnym obywatelom sygnał, że we obliczu spraw ważnych urazy polityczne można wreszcie odrzucić w kąt. Jarosław Kaczyński swoimi wywiadami, w których słowa kompromis i porozumienie odmieniał przez wszystkie możliwe przypadki dał Donaldowi Tuskowi szansę... złapania się za słowo.
Jeśli premier jest w stanie myśleć o czymś więcej, niż tylko o pełni władzy, może skorzystać z tej okazji i nawet z daleko posuniętą rezerwą zdecydować się na ocieplenie stosunków z Prawem i Sprawiedliwością. Brak zaufania jest równie silny po obu stronach, ale to nieprawda, że zwolennicy PiS są trudniej "reformowalni", niż wyznawcy PO. Skoro prezes PiS może oficjalnie zrezygnować z niektórych haseł bliskich jego wyborcom, to i premier może uspokoić emocje swoich zwolenników. Jeśli Donald Tusk nie da wyraźnego sygnału, że "antykaczyzm" się skończył, ciężko będzie wyrwać się z pętli konfliktu, w której trwamy już ponad cztery lata. Bez tego zaś trudno nam wszystkim będzie się dogadać w sprawach naprawdę ważnych.
Tych ważnych spraw jest sporo. I w przypadku katastrofy smoleńskiej, i w przypadku strat powodziowych, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w naszym kraju wciąż zbyt dużo jest zaniedbań. Zaniedbań na różnych frontach. Tu nie zmieniamy systemu szkolenia, tam nie kupujemy nowych samolotów, jeszcze gdzie indziej odkładamy naprawę wałów. Te zaniedbania nie są winą jednego rządu, ale dwóch, trzech, pięciu. Są także winą samorządów. I PRL-u. Wszystko jedno. Szkoda czasu. Tych zaniedbań jest zbyt dużo. Podobnie, jak reform odkładanych w nieskończoność. Każdy z nas ma osobisty pogląd na to, kto, za co odpowiada. Spokojnie możemy przy swoich poglądach pozostać, ale odmienne poglady to jeszcze nie wojna domowa. A od przywódców trzeba żądać większej wyobraźni. Partnerem do dyskusji o przyszłości kraju jest dla Jarosława Kaczyńskiego nie Bronisław Komorowski, ale Donald Tusk. Dlatego tak wiele zależy teraz od premiera. Choćby to, czy mamy szansę na rzeczywistą zmianę mechanizmów politycznych, której tak bardzo nam potrzeba.