Na wstępie, bez owijania w bawełnę powiem, że u progu nowego roku nie jestem optymistą. Rok 2019 jawi mi się jako trudna próba naszych zdolności społecznych i naszej inteligencji, także emocjonalnej. Rok podwójnych wyborów, które będą miały znaczenie dla naszej przyszłości niezależnie od tego, czym się zakończą, rok dwóch kampanii wyborczych, które według wszelkich znaków na niebie i ziemi jeszcze bardziej zmniejszą przestrzeń tego, co jeszcze możemy nazywać wspólnotą, nie może malować się w różowych barwach. I moim zdaniem w różowych barwach się nie maluje. Miło nie będzie.

REKLAMA

Mój brak optymizmu wiąże się też oczywiście z komplikującą się sytuacją międzynarodową. Nie wynika to przy tym z tego, że świat wokół nas jest teraz spektakularnie gorszy, niż był powiedzmy cztery lata temu, lecz z tego, że teraz dokładniej zdajemy sobie sprawę, jaki tak naprawdę jest. I wiele naszych naiwnych przekonań i złudzeń o niewidzialnej ręce rynku, generalnej równości, sprawiedliwości i elementarnej uczciwości w stosunkach międzynarodowych, szczególnie w Unii Europejskiej, się rozwiało.

Coraz mniej owych złudzeń także w naszym myśleniu o sobie samych na krajowym podwórku. W myśleniu o tym, na ile jeszcze mamy coś takiego, jak wspólny interes, który powinien być ważniejszy, niż interes takiej, czy innej grupy, czy koterii. Nie będzie nam więc jakoś szczególnie łatwo i wesoło. Można tylko liczyć na to, że kiedy 2019 rok się już skończy, zostawi nas z rozwiązaniami, które naszej Rzeczypospolitej wyjdą na zdrowie. Mam bowiem silne przekonanie, że wchodzimy w czas, w którym nasz los będzie się z losem Polski splatał znów w sposób szczególny. Nie w tragicznym - mam nadzieję - sensie, ale praktycznym, dotyczącym naszych zarobków, podatków, sposobu życia i przestrzeni wolności, jaką w sobie i wokół siebie mamy. Wolności myślenia i wolności słowa. Jestem coraz bardziej przekonany, że liberalna Unia chce nam tę wolność w istotnym stopniu ograniczyć, liczę na to, że Rzeczpospolita nam ją ochroni.

Nie wiem i nie zamierzam spekulować, czy Prawo i Sprawiedliwość wygra wybory europejskie i parlamentarne, czy te drugie wygra tak, by mogło samodzielnie rządzić? Jedno jest pewne, u progu nowego roku nie można wykluczyć w Polsce zmiany władzy. Nawet jeśli taka szansa lub ryzyko - zależnie, jak kto na to patrzy - nie jest przesadnie duża, to jednak jest. Szczególnie przy pełnej opozycyjnej koalicji. PiS samo wyraźnie tę możliwość zauważyło i wyraźnie też wstąpiło w przedwyborczy maraton ustępowania przed naciskami i łagodzenia wizerunku. Rząd i opozycja, skłócone bardziej, niż "dwa na słońcach swych przeciwnych - Bogi" rutynowo już nie zgadzają się w niczym. O ile jednak PiS się ostatnio gwałtownie uelastycznia, to opozycja stała się jakby jeszcze bardziej skostniała. Platforma Obywatelska, czy Polskie Stronnictwo Ludowe konsekwentnie i stanowczo nie przyznają się do żadnych błędów i nie obiecują niczego poza powrotem do tego, co już było. Jedyny wyjątek, to sztuczka z prezydentem Trzaskowskim najpierw kończącym, a potem po rozmowie dyscyplinującej nie kończącym z rozdawnictwem w Warszawie. Ale to wyjątek potwierdzający regułę.

Jeśli ktoś chce na uelastycznieniu PiS-u coś ugrać, to może być nawet dobry moment na przykład dla przeciwników zakazu handlu w niedzielę. Kto wie, może to czas na to, by ubić interes i pozostawić na dłużej pośredni wariant obowiązujący w tym roku, z jedną handlową niedzielą w miesiącu. Oczywiście jeśli zrezygnuje się z warunku, że pracujące mają być wszystkie niedziele. Ja osobiście jestem zwolennikiem zakazu handlu, nie widzę żadnych powodów, by chodzić w niedzielę na zakupy i w ten sposób zmuszać innych do pracy. A jako osoba dobrowolnie wykonująca zawód, w którym praca w niedziele, czy święta nie jest niczym nadzwyczajnym, wiem o czym mówię. Ale jeśli spór o handel ma nas dodatkowo dzielić, to może warto kompromisowy wariant z jedną pracującą niedzielą w miesiącu (i trzema w grudniu) jeszcze raz przemyśleć. Mam wrażenie, że w roku wyborczym PiS może dać się przekonać. To tylko taki przykład, zapewne może ich być więcej.

Jak wspomniałem na początku, nie jestem optymistą. I dotyczy to między innymi zakresu zmian jakie w Komisji Europejskiej mogą przynieść majowe wybory do Parlamentu Europejskiego. Musimy się więc liczyć z Unią taką, jaka jest teraz, przepychającą interesy najsilniejszych, kosztem słabszych, Unią równych i równiejszych, Unią podwójnych standardów. I musimy postawić sobie parę poważnych pytań. Czy to najlepsze, na co możemy liczyć? Jak możemy na to reagować? Czy w ogóle powinniśmy reagować, może lepiej się po prostu pogodzić? A może nie wolno nam się pogodzić, może tylko Unia wracająca do swoich korzeni, jest naszą prawdziwą szansą?

Tu gdzieś jest właśnie miejsce na nasze umiejętności społeczne i inteligencję, także emocjonalną. Bo musimy podjąć decyzję, w którą stronę w szybko zmieniającym się świecie pójść. Czy w stronę opozycji, która twierdzi, że w Polsce dobrze było tak jak było, sugeruje, byśmy nie przesadzali z ambicjami, że wtopieni w unijny główny nurt, rezygnując stopniowo z suwerenności, będziemy mieli jednak najlepiej, czy za rządzącymi, którzy obiecują (a przynajmniej do niedawna obiecywali) dobrą zmianę w kraju i skuteczną obronę naszych interesów w Brukseli i na świecie. To konkretna alternatywa. Która droga, w naszym głębokim przekonaniu jest lepsza, da naszym dzieciom lepszą, bezpieczniejszą, dostatniejszą przyszłość? Losy wyborów 2019 rozstrzygną wyborcy wciąż jeszcze niezdecydowani, te pytania są ważne głównie dla nich. Ich odpowiedź będzie ważna dla nas wszystkich.