Ktoś daje Ci w twarz i spogląda pytającym wzrokiem: no i co mi zrobisz. Nie pierwszy raz dał ci w twarz i nie od dziś jest przekonany, że może to robić bezkarnie. To w pewnym uproszczeniu opis sytuacji po zaproszeniu generała Jaruzelskiego na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Komentowanie tego wydarzenia jest zajęciem z gruntu jałowym, tak jak skarżenie się, że ktoś bez powodu dał Ci w twarz. Dał i już. Paru świadków zdarzenia już sugeruje, że zrobił słusznie.
Jedyne pocieszenie to fakt, że w znacznie gorszej sytuacji są ci, którzy teraz muszą tę decyzję uzasadnić. Oni właśnie zamieniają się na głowy z... No właśnie, z kim. Dowodzenie, że człowiek zwany nie tak dawno przez nas wszystkich Jaruzelem był pierwszym "demokratycznie wybranym" prezydentem III RP, że jest ekspertem od Rosji i ma na jej temat dużą wiedzę, która może przydać się obecnemu prezydentowi, to tak dramatyczny przykład rezygnacji z przywileju samodzielnego myślenia, że właściwie opiera się jakimkolwiek komentarzom.
Zgoda buduje. Inaczej.