"Misja w Afganistanie nas przerasta" - jeśli Talibowie nie mieli jeszcze bezpośredniego potwierdzenia skuteczności swojej taktyki, po ujawnieniu dokumentu BBN już ją mają. Można było mieć nadzieje, że fatalna deklaracja o woli wycofania się z Afganistanu podana pospiesznie po tragicznej śmierci polskiego żołnierza była tylko jedną z wielu wpadek nieudolnej kampanii wyborczej Bronisława Komorowskiego. Teraz okazuje się, że kandydat brnie dalej, zupełnie obojętny na głosy rozsadku, wzywające, by nie używać tej misji w walce o prezydenturę.
Nie chodzi o to, że takie zdanie znalazło się w dokumencie Biura Bezpieczeństwa Narodowego, formułowanie tego typu opinii jest w końcu zadaniem tego biura. Dyskusja o tym, czy jest to ocena słuszna należy do tych, którzy się na sprawie znają. Tyle, że nie tak i nie teraz. O tym, że Polska przejmie odpowiedzialność za jedną z prowincji Afganistanu usłyszałem od ówczesnego dowódcy ISAF pod koniec lutego 2008 roku w Kabulu. Rząd PO chciał w ten sposób sprawić, by nasz udział w misji był bardziej "zauważalny". To była decyzja premiera Donalda Tuska i szefa MON Bogdana Klicha. Być może z perspektywy dwóch lat trzeba uznać, że decyzja była pochopna, być może brakło woli, by naszemu kontyngentowi zapewnić odpowiednie wsparcie. Polskie władze muszą sobie na te pytania odpowiedać na bieżąco. Dyskusja o Afganistanie w gorączce kampanii prezydenckiej jest jednak nieodpowiedzialna. O tym, że trzeba przygotowywać strategię wyjścia nie trzeba nikogo przekonywać. To, że nie należy tego robić w świetle reflektorów wydaje się oczywiste. Nie dla wszystkich...