"Jednym z błędów polskich szkół wyższych jest to, że my młodym ludziom po maturze każemy wybrać" - mówi gość programu "Danie do myślenia" w RMF Classic - fizyk, wykładowca prof. Łukasz Turski. Jego zdaniem 18-letni człowiek, w większości przypadków, nie wie jeszcze, co jest marzeniem jego życia. "Trzeba brać młodych na uniwersytety, rozpoznawać talenty i później edukować ich, patrząc, w którym kierunku ma się ta edukacja posuwać. To jest rzecz, którą trzeba zacząć już, to wtedy za jakieś 10-15 lat będziemy mieli porządne uniwersytety" - dodaje profesor.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Tomasz Skory: Panie profesorze, czy nasze studia dobrze przygotowują do wejścia w życie? Czy to jest tak, jak ze szkołą powszechną, że wychodzą stamtąd dość anachronicznie przepakowani faktami ludzie, których trzeba dopiero doprowadzić do stanu używalności naukowej...
Prof. Łukasz Turski: Ja nie wiem, dlaczego w Polsce - ostatnio przynajmniej - bardzo dużo mówi się na ten temat, żeby uniwersytety czy uczelnie wyższe przygotowały ludzi do wykonywania zawodu. To jest pomyłka. Chodzi o to, że w języku polskim są dwa słowa, dwa pojęcia, bardzo do siebie bliskie: jedno nazywa się szkolenie, a drugie nazywa się edukacja. I szkolenie, to może być nawet bardzo skomplikowana działalność, w której komuś przekazuje się wiedzę, ale ściśle ukierunkowaną wiedzę...
Służącą do wykonywania określonych umiejętności.
Szkolimy na przykład pracowników banku, szkolimy w niezwykle skomplikowanych rzeczach pracowników stacji obsługi samochodów, samolotów...
Informatyków itd...
Natomiast edukacja, to jest też przekazywanie wiedzy, ale z zupełnie innym powodem, mianowicie rozwoju tego człowieka. I ta edukacja, ten rozwój intelektualny tego człowieka jest czasami pożyteczny w wykonywaniu przez niego pewnej działalności zawodowej, ale niekoniecznie musi być związany bezpośrednio z tym wykonywanym zawodem.
Może też być nakierowany na edukowanie kolejnych itd.
Jednym z błędów polskich szkół wyższych jest to, że my młodym ludziom po maturze każemy wybrać, oni mają przyjść na jakąś uczelnie, na przykład na literaturę bułgarską. Otóż ja kwestionuję fakt, żeby 18-letni człowiek wiedział, że marzeniem jego życia - poza wyjątkowymi przypadkami - jest to, że on do końca życia będzie wybitnym specjalistą od literatury bułgarskiej...
No chyba, że rzeczywiście taki sobie rozwój wymarzył...
Ale takich ludzi jest w Polsce może dwóch, trzech, czterech na dekadę. Otóż problem polega na tym, że uczelnie wyższe edukują według wszystkich ewolucyjnych i rewolucyjnych pociągnięć, które mamy w Europie od czasu, kiedy Europa wykombinowała dość bezsensowny system, który się nazywa bolońskim systemem organizacji wyższych studiów - powoduje, że my na prawdę nie wiemy, czy my edukujemy na wyższych studiach ludzi, czy my ich szkolimy. Otóż ja bym ich chciał edukować, ja bym chciał, żeby młodzi ludzie przychodzili na uniwersytet, żeby uniwersytet w ciągu pierwszych dwóch lat rozpoznał ich talenty - po pierwsze zobaczyć, do czego ten człowiek się nadaje. I wie pan, to nie jest nic nowego, to jest również zasada, która powinna być stosowana w reorganizacji i przygotowaniu nowej szkoły powszechnej. To wymyślił na przełomie XVIII i XIX wieku niejaki Pestalozzi, szwajcarski wychowawca. Wtedy w Szwajcarii było dużo dzieci pozbawionych rodziców na skutek przemarszów armii napoleońskich i Suworowa i coś trzeba było z tymi dziećmi zrobić. Pestalozzi mówił, że "uczymy dziecko, a nie przedmiotu" i to wystarcza. Mnie się wydaje, że najważniejszą rzeczą jest, jak się buduje jakąś dużą strukturę, to mieć jakiś dosyć prosty, jasny i dla wszystkich mniej więcej do zrozumienia cel. I tym celem i w szkole powszechnej, i na uczelni wyższej jest uczenie człowieka, a nie przedmiotu.
Panie profesorze, a czy osiągnięcie takiego rezultatu, o jakim pan mówi, dość idealnego we współczesnych warunkach, we współczesnym świecie, w naszym kraju, precyzując, czy to jest w ogóle możliwe?
Oczywiście, że jest możliwe.
Czy da się przemodelować pracę uniwersytetów, akademii medycznych, politechnik...
Tak naprawdę, to uniwersytety tak kiedyś działały. Melduję uprzejmie, że niejaki Mikołaj Kopernik, jak się pieszo udał tam gdzieś do Italii, to po pierwsze nie miał żadnych punktów ECTS, jakichś różnych dokumentów nie nosił ze sobą...
Kamyczek do ogródka systemu bolońskiego...
Też nie było wiadomo, czego on się uczy na tym uniwersytecie.
Chciał się uczyć...
On się uczył i matematyki i trygonometrii, która wtedy była wielką nauką, medycyny się uczył...
Ale ktoś złośliwy powiedziałby, że nawiązywanie do historii Kopernika...
Dla ludzi żyjących w czasach Kopernika, Kopernik był bardziej znany jako lekarz, inżynier niż jako astronom. Oczywiście te czasy "To se pane ne vrati", żebyśmy się tak uczyli.
A jak jest na amerykańskich uniwersytetach? Przeczytaj całą rozmowę na www.rmfclassic.pl!