„Cały czas poruszamy grdyką podczas czytania. To mikroruchy, które oznaczają, że nasz organizm cały czas chce czytać na głos, bo tak jest nam łatwiej się skupić. Tak nauczyliśmy się czytać” – mówi gość „Dania do Myślenia” w RMF Classic, psycholog poznawczy i ewolucyjny z Uniwersytetu SWPS Leon Ciechanowski. Jego zdaniem wszystkie odruchy – np. kichanie, swędzenie, łaskotanie – przeszkadzają nam, ale ewolucyjnie są uzasadnione i potrzebne. „Nasz organizm musi się bronić przed zagrożeniami i bardziej opłaca nam się w ewolucji, żeby było więcej tych fałszywych alarmów, żeby częściej nas swędziało, żebyśmy częściej kichali i w ten sposób przeżyli” – uważa gość RMF Classic.
Tomasz Skory: Chciałbym porozmawiać o takim zjawisku, o którym tylko z kimś o pana specjalności można mówić. To jest takie alarmowanie mimowolne. Wysyłanie nam przez organizm fałszywych alarmów i wysyłanie przez organizm naszemu otoczeniu alarmów, które czasami są uzasadnione. Robimy to w oparciu o mechanizmy wypracowane tysiące lat temu.
Leon Ciechanowski: A nawet miliony.
A nawet miliony. I to są rzeczy tak banalne, jak kichanie czy ziewanie. One mają takie walory ostrzegawcze.
Jasne i wszystkie zjawiska, które tak naprawdę zachodzą w naszym organizmie, mogą podlegać fałszywym alarmom. Dlaczego? Dlatego że nasz organizm musi się bronić przed zagrożeniami, niebezpieczeństwem z zewnątrz i bardziej się opłaca nam w przetrwaniu w ewolucji, żeby było więcej tych fałszywych alarmów. Żeby częściej nas swędziało, żebyśmy częściej kichali, usuwali te drobnoustroje i w ten sposób po prostu przeżyli.
To ciekawe, zwłaszcza, że wspomniał pan o drapaniu. Jakże drapanie może być alarmem. Jeśli coś nas swędzi, to zostaliśmy dotknięci przez węża - pamiętając te jaskiniowe czasy - albo robale po nas łażą?
Albo komary z malarią. Lepiej jest po prostu podrapać się "na zapas", niż potem męczyć się z ukąszeniem.
Ale drapanie - skoro już o tym mowa - to jest dość poważna sprawa, o której powstało sporo prac naukowych, bo to jest pochodna bólu, taki drugi sposób przekazywania bodźców bardzo podobnych jak ból.
Takie były początkowe teorie, ale teraz już się rozdziela ból od swędzenia i od łaskotania. Dlatego, że początkowo uważano, że za to odpowiadają te same nerwy, te same końcówki nerwów i uważano, że i łaskotanie i swędzenie są pochodnymi tego, czyli najmniejsze podrażnienie tych nerwów wywołuje łaskotanie, większe swędzenie, a jeszcze większe ból. Ale teraz wiemy, dzięki różnym badaniom dodatkowym, że można oddzielić te wszystkie rzeczy od siebie. Są różne nerwy odpowiedzialne za różne te zjawiska.
Ból przekazują inne nerwy, a łaskotanie powodujące to, że się drapiemy, przekazują inne nerwy.
Tak. Zbadano to w dosyć nieprzyjemne dla nas sposoby, czyli na biednych szczurkach, które musiały wkładać ogony do wrzącej wody i wtedy sprawdzano, jak reagują ich receptory bólowe. Była taka koncepcja, że to też wywoływało swędzenie, ale po "pogrzebaniu" trochę w ich DNA i usunięciu odpowiednich rzeczy odpowiedzialnych za łaskotanie i swędzenie, nadal odczuwały ból, a swędzenia nie. Dały się odkryć miejsca i w DNA i nerwach, które były odpowiedzialne za te trzy zjawiska.
Czyli rozumiem, że owszem, jesteśmy "wpuszczani w maliny" przez organizm, który nas alarmuje czasami bez właściwej potrzeby, ale robimy to, korzystamy z tego mechanizmu, ponieważ jest on wciąż jeszcze korzystny. Na dodatek mamy sposoby, żeby się tych odruchów drapania pozbyć. Bo to dotknęło szczurki. "Wymontowano" im z DNA ten fragment, który odpowiada za potrzebę drapania się po łaskotaniu a ludziom tego nie robimy, dalej wolimy się drapać.
Tak, ale też nie wiadomo czy dobrze by było usuwać jakiekolwiek rzeczy, bo znamy takie choroby, w których ludzie na przykład nie odczuwają w ogóle bólu i wydaje się to być zbawieniem. Ale te dzieci, które nie odczuwają bólu, mają ciągle jakieś złamania niezaleczone, bo po prostu mogą upaść i nawet nie wiedzieć, że coś złamały. Więc wszystkie te zjawiska nam przeszkadzają, ale ewolucyjnie są uzasadnione i są potrzebne.
Tak się zastanawiam, czasami stojąc na światłach, patrząc na panie, które stoją równolegle ze mną, one zawsze otwierają usta przy malowaniu rzęs. Czy to też jest jakiś atawizm pochodzący z przeszłości. W ogóle gdyby się zastanowić nad otwieraniem ust przy czynnościach wymagających jakiegoś specjalnego skupienia, precyzji - czy to jest manicure, czy klejenie modeli, czy kaligrafia, czy właśnie malowanie - ruchy ustami świadczą o tym, że dokonujemy oto czynności jakieś bardzo doniosłej, wymagającej skupienia, precyzji. Czy to jest też pochodzące gdzieś tam z dziejów, małpy też tak robiły czy kijanki?
Są różne teorie na ten temat. Między innymi takie, że jeśli chodzi o malowanie rzęs, czy zakładanie soczewek kontaktowych, bo też się zdarza przy nich otwierać usta, to po prostu chcemy napiąć mięśnie twarzy. Dlatego że w powiekach nie ma mięśni, więc chcemy być bardziej precyzyjni.