Trzech mężczyzn szarpie trawnik łopatami. Mariupol – miasto symbol – wciąż niepokonane. Obok sporego dołu zawinięte w kołdry leżą cztery ciała. Trzy równolegle, jedno pod kątem prostym. Na nogach mają pantofle. „To sąsiedzi z naszego bloku – mówi do kamery jeden z grabarzy – nie zginęli w ataku rakietowym – tłumaczy, wskazując na osmolone fasady wieżowców – zmarli na atak serca, ze strachu”. Podczas sylwestrowych fajerwerków mój pies też w ten sposób umierał, a ja dostawałem zawału. Ale co mają powiedzieć ludzie dotykający piekła na ziemi? Turlają delikatnie zwłoki do rowu, zasypując je w pośpiechu. Potem biegną do schronu, na wypadek, gdyby znowu zawyły syreny.
Mariupol stanął na głowie. Życie chodzi ze śmiercią pod rękę pustymi ulicami. W kranie nie ma wody, w gniazdkach zabrakło prądu. Wciąż nieznany jest los kilkuset kobiet i dzieci w zbombardowanym teatrze. Do trofeum Kremla dołączyła ostatnio szkoła, w której schroniło się 400 osób. Stała zaledwie sto metrów obok. Miasto kolekcjonuje symbole rosyjskiego ludobójstwa - zimnej krwi napastników i gorącej obrońców. Nie wiadomo, jak długo będzie odpierać przeważające siły wroga. Ale nawet jeśli poddałoby się teraz, w zbiorowej świadomości Ukraińców stanie się wieczne. I w tej należącej do Rosjan także - miarą wiecznego wstydu - kiedy zrozumieją rozmiar zbrodni, jakiej dokonał Putin.
Wzruszającym symbolem stał się także 96-letni mieszkaniec Charkowa - nie muszę chyba dodawać, że pośmiertnie. Boris Romanczenko przeżył obozy koncentracyjne w Buchenwaldzie i Bergen-Belsen. Żył spokojnie w swoim ukochanym mieście, aż do tej wiosny. Na drugi świat trafił w rosyjskiej akcji denazyfikacji Ukrainy. Rakieta, która odwiedziła jego mieszkanie, nie zadała my żadnych pytań. Także w Chersoniu okupanci po raz pierwszy zaczęli strzelać z karabinów do pokojowej demonstracji mieszkańców miasta. Pełnymi seriami. Im dłużej trwa ten konflikt, symbole bestialstwa Rosjan będą się mnożyć. Będą konkurować ze sobą brutalnością i groteską. Będą brylować w konkursie absurdu.
Dużo bym dał, żeby znaleźć się w chorej głowie Putina. Trochę na tym świecie żyje i wiele widziałem - można zacząć stosować siłę, można ją dwoić i troić. Można ściągać posiłki i rekrutować coraz młodszych mężczyzn. W końcu jak Hitler da się nawet powołać do wojska nieletnie dzieci. Można niszczyć cały kraj, atakując go z powietrza, morza i ziemi - to też da się zrobić. Ale gdy cel agresji zaczyna przypominać pustynię Gobi, kiedy dopalają się wszystkie mieszkaniowe osiedla i zrównane z ziemią centra handlowe, gdy dopełnia się dzieło zniszczenia, zawsze przychodzi moment konfrontacji z rzeczywistością - pada pytanie - przybyliśmy, zobaczyliśmy, zdobyliśmy, veni vidi vici i co dalej?
Większość z nas obawia się, że potwór nie poprzestanie na pożarciu jednej owcy. Że zechce ofiary z całego stada. Ale mam dla ciebie złą wiadomość POTWORZE. W skórze ukraińskiej owieczki znalazł się kawał wilka. Trupy twoich żołnierzy użyźniają obcą ziemię, nawet ich nie zbierasz. Człowiek po śmierci jest dla ciebie jedynie niewygodną statystyką. A każdy zabity to czyjś brat lub mąż. Ojciec, syn, kochanek! Jest taki film w Internecie, na którym elegancko ubrana Ukrainka podchodzi do rosyjskiego żołnierza i wręcza mu ziarna. "Włóż je, chłopcze, do kieszeni - prosi - jak już będziesz martwy, wyrosną z ciebie piękne słoneczniki". Jest w tym geście poetyka, choć nie z mojego tomu ukraińskiej poezji.
W orgii barbarzyństwa poruszyła mnie jeszcze jedna informacja. W Mikołajowie zbombardowano szpital dla psychicznie i nerwowo chorych. Wiem, jak wyglądają takie ośrodki - mój ojciec cierpiał na depresję maniakalną. Teraz nazywa się to chorobą dwubiegunową afektywną, kiedyś mówili na to cyklofrenia. Ludzie w takim szpitalu są bezbronni, nieszkodliwi i zamknięci w sobie. Nie wiedzą, co dzieje się za jego murami. Nawet jeśli mają dostęp do informacji, nie potrafią ich właściwie przyswoić. I nagle spada na nich z nieba deszcz rakiet. Nie ma szpitala, nie ma pacjentów. Jest lej na dwa pietra i głęboka jak Rów Mariański szczelina w sumieniu - Rosjo Puszkina, oto twoje najnowsze dzieło.
W tym horrorze zdarzają się również sytuacje tragikomiczne, których nie powstydziły się nawet Gogol. Pewna Ukrainka powitała wjeżdżających do wsi rosyjskich żołnierzy miską pierogów. Żołnierze byli głodni, więc chętnie zjedli. Nie wiem, czy były to pierogi ruskie, wiem, że nikt z nich nie przeżył. Trzymam kciuki za Ukraińców. Życzę im sukcesów. Ale nie wznoszę okrzyków, gdy uda im się zniszczyć kolumnę czołgów. Czuję, że nie mam do tego prawa - nie jestem kibicem na meczu! Będę go sobie odmawiał, dopóki to będzie możliwe. A jeśli historia pozbawi mnie takiego komfortu, trzeba będzie kombinować, jak mimo wszystko zostać człowiekiem. Choć może to być cholernie trudne.