To nie parlament na Ukrainie ani dantejskie sceny w zgromadzeniach na Dalekim Wschodzie - to brytyjska Izba Gmin, rozhuśtana brexitem i sprawiająca wrażenie końca świata. Świata nad Tamizą, który uważany jest za kolebkę demokracji. Premier Boris Johnson zawiesił właśnie na pięć tygodni parlament. Wznowi jego działalność dopiero 14 października. Jak twierdzi opozycja, zrobił to, by uciszyć głosy sprzeciwu wobec swojej wizji brexitu. Izba Gmin nie przyjęła tego po cichu.
Gdy nadszedł moment pożegnania, posłowie opozycji zaczęli śpiewać i to na stojąco. Spontanicznie stworzyli chór sprzeciwu wobec niedemokratycznemu - ich zdaniem - zawieszeniu parlamentu. Zostali rozesłani do okręgów wyborczych w chwili, gdy Wielka Brytania znajduje się w największym od końca drugiej wojny światowej kryzysie.
I know youre not meant to film in the chamber, but everyone on the opposition benches is singing and this moment was beautiful. pic.twitter.com/MfQzpdTHRa
DaniRowleySeptember 10, 2019
The Welsh members also gave us a beautiful song. With harmony! pic.twitter.com/iXV8xeuDoX
HannahB4LiviMPSeptember 10, 2019
To zdaniem posłów akt nieodpowiedzialności rządu niemający precedensu. Również i wyraz jego słabości. Zostali zatem z Izbie Gmin po godzinach, by podziękować marszałkowi Johnowi Bercowowi za jego nieustępliwe bronienie procedur - był ich kapitanem, a oni jego załogą. Ubiegłej nocy Izba Gmin stała się Titanikiem, ale jeszcze przed katastrofą, w której górą lodową jest twardy brexit.
Wcześniej, podówczas ostatniej debaty, John Bercow zapowiedział, że zrezygnuje ze stanowiska 31 października, a więc w dniu planowanego wdrożenia brexitu. Ustawa przyjęta przez Izbę Gmin i podpisana przez królową zobowiązuje Borisa Jonsona do ponownego odroczenia procedury wyjścia z Unii Europejskiej. Kapitan Bercow pozostanie jednak na mostku do końca. Do momentu, gdy groźba bezumownego opuszczenia Wspólnoty przejdzie obok burty.
Marszałek stał się także Robin Hoodem brexitu. Do niego należał wybór debat w Izbie Gmin. To on odbierał głos posłom uprzywilejowanym, oddając go tym bardziej skromnym i powściągliwym. Opozycja go pokochała, natomiast dla rządu stał się stronniczym arbitrem, przeciwnikiem brexitu.
To zawieszenie parlamentu jest nietypowe, gwałci standardy i jest przykładem autorytarnego dekretu - grzmiał z fotela John Bercow, tracąc resztki neutralności. W ten sposób kapitan zagrożonego statku wystrzelił rakietnice.
Posłowie wymachiwali za jego plecami transparentami, skandując: "powinniście się spalić się ze wstydu!". Ten gniew płynął w kierunku konserwatystów, którzy nie są politycznie łatwopalni.
Spiker Izby Gmin stał się idolem opozycji. Strażakiem, chroniącym kraj przed nieuchronną katastrofą. Wczoraj, w niższej izbie parlamentu składano mu hołd, jakby był trybunem starożytnego Rzymu. Dostrzegłem nawet łezkę w jego oku. Zresztą tych antycznych porównań namnożyło się sporo: Wielka Brytania płonie niczym Rzym za panowania Nerona. A sam cesarz - w postaci Borisa Johnsona - dla zabawy recytuje nad pogorzeliskiem mantrę brexitu z piekła rodem.
To bardziej science-fiction niż poezja. Premier utrzymuje, że nadal stara się osiągnąć porozumienie z Brukselą, ale jednocześnie zawiesza parlament i przegrywa w Izbie Gmin wszystkie bez wyjątku głosowania. Pozbywa się przy tym ponad 20 rebeliantów z grona konserwatywnych posłów, którzy odważyli się zagłosować przeciwko niemu.
Odmawia także publikacji jakichkolwiek dokumentów, które potwierdziłyby jego gotowość do kompromisu z Unią Europejską. Ta z kolei stwierdza, że Londyn z nią poważnie nie rozmawia. Ktoś, zatem, mówi tu nieprawdę. Znaki na niebie i ziemi wskazują, że obecny rząd galopuje w kierunku krawędzi, za którą czai się twardy brexit. Nic dziwnego, że Izba Gmin nie zamierzała się przypatrywać tej jeździe z założonymi rękami.
Ręce podniosły się podczas głosowania nad ustawą. Jest precyzyjna: Johnson musi napisać list i użyć w nim konkretnych słów, następnie go podpisać i wysłać do Brukseli. Jest to dla niego ostateczną porażką i poniżeniem. Poszedł na wojnę z parlamentem zapowiadając, że tego nie zrobi i przegrał. Teraz całkiem otwarcie zapowiada, że nie podda woli narodu. Będzie próbował ominąć prawo - na przykład wysyłając dwa listy, gdzie drugi zneutralizuje ten pierwszy, skłaniając Unię do odmowy wydłużenia procedury. Może też zgłosić wotum nieufności wobec własnego rządu i celowo je przegrać. Problem w tym, że opozycja mu w tym nie pomoże.
Tak wygląda szach mat nad Tamizą. Wielka Brytania nie ma obecnie parlamentu ani funkcjonującego rządu i nie będzie miała wyborów powszechnych, dopóki z horyzontu nie zniknie twardy brexit.