Po rozmowach w Berlinie i Paryżu brytyjski premier Boris Johnson ma powód do ostrożnego optymizmu – jego wizja brexitu nie została kategorycznie odrzucona. Nie została też entuzjastycznie przyjęta. Media na Wyspach Brytyjskich skupiają się także na drobnym incydencie, do którego doszło w Pałacu Elizejskim podczas wizyty u prezydenta Francji, Emmanuela Macrona. Rozmowy z kanclerz Niemiec, Angelą Merkel też nie obeszły się bez nieporozumień. Brexit nie zawodzi obserwatorów - jest straszny i śmieszny.
Rozmawiając z francuskim przywódcą, Boris Johnson przez ułamek sekundy położył nogę na stole. Został natychmiast oskarżony w mediach o brak manier, z podkreślaniem, że prezydent Macron z pewnością nie zachowałby się tak w Pałacu Buckingham. Najwięcej krytyki spotkało go w mediach społecznościowych. Zarozumiały bufon - tak ocenili jego zachowanie internauci, zastanawiając się, co powiedziałaby o zachowaniu premiera królowa Elżbieta II.
Today's debunked internet rager: The photo of Boris Johnson with his foot on the table.In the Reuters clip, Macron jokes that the tiny table could be used with his chair as a recliner.Johnson plays along.pic.twitter.com/3ssgTs3M39
newschambersAugust 22, 2019
Podobnie jak przypadku brexitu, również i takie sytuacje mają podwójne dno. Wszystko zależy od optyki i pola widzenia. Jak się okazało, Johnson ilustrował jedynie uwagę Macrona na temat okrągłego stolika, przy którym zasiedli. Z uśmiechem na twarzy tłumaczył brytyjskiemu premierowi, że może on spełniać wiele funkcji, w tym oparcie dla nóg. Taka okazja do sytuacyjnego żartu okazała się dla Johnsona niemożliwa do zignorowania. To jego instynkt.
Boris Johnson meeting with Emmanuel Macron in #Paris https://t.co/RVpDbKij9R pic.twitter.com/5SnBpXkHn6
RT_comAugust 22, 2019
Rozmowy w Paryżu i Berlinie podobnie interpretowane są w różny sposób. Jedni widzą w nich światełko w tunelu dla rozwiązania brexitu, inni potwierdzenie, że nie ma takiej magicznej żarówki. Komentatorzy skupiają się już nie tyle na słowach, co na sylabach. Pod mikroskopem badane są najmniejsze sugestie i delikatne aluzje. Takim skomplikowanym organizmem stał się brexit. Jego analitycy używają także lup i teleskopów, tudzież wag i termometrów.
Najwięcej zamieszania wywołały słowa kanclerz Angeli Merkel, która dzień po spotkaniu z brytyjskim premierem w Berlinie musiała tłumaczyć się ze swych intencji. Zarówno Johnson jak i brytyjskie media odnieśli wrażenie, że Berlin dał Londynowi 30 dni na przedstawienie alternatywy dla mechanizmu awaryjnego, chroniącego Irlandię przed powrotem fizycznej granicy między Ulsterem a Republiką. Najwyraźniej coś szwankowało w tłumaczeniu. Kanclerz Niemiec zmuszona była podkreślić, że jej wypowiedź była retoryczna. Tymczasem Londyn zinterpretował ją jako przedstawienie konkretnego terminu, a Boris Johnson aż zatarł ręce wobec takiego wyzwania. Znowu odezwał się w nim instynkt.
Komentarze wizyty Johnsona nad Sekwaną również skupiają się na prześwietlaniu przymiotników i konstrukcji zdań. Premier usłyszał od francuskiego prezydenta, że irlandzki mechanizm jest niezbędny, i że nie da się wynegocjować lepszej umowy od tej już zaakceptowanej przez pozostałe 27 państw Wspólnoty. Czy to oznacza, że nie należy już próbować? Takie dialektyczne wątpliwości rozpatrywane są dziś na Downing Street. Dla zasiadających u steru w Londynie to ważne, czy sygnał nadchodzący z Europy jest czerwony czy pomarańczowy.
Komentatorzy oddychają z ulgą. Ich zdaniem rozmowy Johnsona w Berlinie i Paryżu przebiegły lepiej niż można było oczekiwać. Głównie z uwagi na temperament i skłonność do gaf premiera. Zostały w przeszłości wielokrotnie udokumentowane, gdy piastował urząd burmistrza Londynu, a następnie szefa dyplomacji. Jak podkreślają, kanclerz Merkel i prezydent Macron nie zapalili żarówki w tunelu, ale też nie zgasili płomyka, który się w nim tli. To może być reakcja na strategię Johnsona, którą straszy partnerów bezumownym rozwodem z Unią Europejską. Równie dobrze mogła to być lekcja dyplomatycznego, dobrego wychowania.
Jeśli impas, w jakim znalazł się brexit ma zostać rozwiązany, Londyn musi przedstawiać Brukseli praktyczną i wykonalną alternatywę dla kwestii irlandzkiej, tak by mogłaby zostać przyjęta przez Unię bez renegocjacji całej umowy. To nie lada zadanie - jak podkreślają niektórzy obserwatorzy - kwadratura koła. Nie rozwiązały ją ostatnie 3 lata negocjacji i tęgie głowy prowadzące je w Brukseli. Pytanie, czy Boris Johnson jest w stanie to zrobić w ciągu miesiąca? Akurat ten znak zapytania nie jest retoryczny.