To prawda, że 15,5 tys. pakietów nie dotarło w porę do konsulatów, by mogły zostać uwzględnione podczas liczenia głosów, mimo że zostały wysłane do wyborców w ustawowym terminie. Byłem w stałym kontakcie z ambasadą w okresie poprzedzającym wybory. Monitorowałem także wysiłki działaczy polonijnych, którzy organizowali społecznych kurierów po to, by nawet w minioną niedzielę spóźnione pakiety mogły zostać bezpiecznie doręczone. Sam również zagłosowałem.
Powraca na Facebooku teza, jakoby procedura wyborcza została poddana sabotażowi. To kompletna bzdura. Polacy na Wyspach mogli głosować wyłącznie korespondencyjnie. Konsulaty stanęły wobec niezwykłego wyzwania i wywiązały się z niego. Ponad 129 tys. naszych rodaków zgłosiło taką gotowość, rejestrując się elektronicznie. Taka liczba pakietów została wysłana na ich adresy. 114 tys. z nich, z wypełnionymi kartami wyborczymi, wróciło do konsulatów. Zdarzał się brak stempla i kart wyborczych w przesyłkach. Ale to były stosunkowo nieliczne przypadki. Najwięcej, ponad 3700 głosów, zostało unieważnionych podczas liczenia po wyborach, ponieważ koperty zwrotne nie zawierały podpisanego oświadczania potwierdzającego tożsamość lub były niezaklejone.
To była olbrzymia operacja logistyczna. Wzięło w niej udział wielu ochotników. Liczenie w komisjach nadzorowali mężowie i damy zaufania. Więcej Polaków na Wyspach zagłosowało korespondencyjnie, niż zrobiło to w całej Polsce. Wyniki są, jakie są. To nie jest treścią tego komentarza. Jeśli koperta z waszą kartą wyborczą nie wzięła udziału w tych wyborach, mogę tylko napisać, że jest mi bardzo przykro. To bolesne doświadczanie. Można winić za to pocztę, w niektórych przypadkach siebie, ale raczej nie konsulaty. Jest natomiast jeden winowajca, który spowodował wszystkie towarzyszce tym wyborom komplikacje.
Mogły się one odbyć na mocy ustawy uchwalonej przez Sejm w Warszawie. To ona dopuściła głosowanie korespondencyjne w czasie pandemii. W przypadku Wielkiej Brytanii był to jedyny sposób na oddanie głosu. Zderzenie rozmiaru tej operacji ze sprawnością brytyjskiej poczty w tym akurat okresie, powinno było dać komuś wczesnej do myślenia. Dodanie do tego ludzkiego czynnika - poprawne wypełnienie pakietu, opóźnienia losowe w wysyłce czy indywidualny wybór usługi pocztowej - czyniły z tych wyborów potencjalny problem.
Można go było z łatwością uniknąć. Gdyby w Polsce wprowadzono stan klęski żywiołowej, wybory zorganizowane zostałyby w późniejszym terminie, bez konieczności przeprowadzenia głosowania korespondencyjnego za granicą. Po prostu, wsiedlibyśmy na rower, do samochodu lub metra, podjechali do komisji wyborczej, by osobiście wrzucić głos do urny. Wówczas nie byłoby żadnych zagubionych lub niedoręczonych pakietów. Tak się jednak nie stało.
Na szczęście będzie druga tura, i choć przeciwności losu będą podobne (jeśli nie większe), próbę generalną mamy już za sobą. Jeśli można z niej wyciągnąć jakieś wnioski, z pewnością je wyciągniemy.