Dziewiątego maja Rosja świętować będzie dzień zwycięstwa. Plan był oczywisty – zrobimy dwie imprezy w jednej, wyjdzie taniej – triumf nad faszystowskimi Niemcami i nazistowską Ukrainą. Ustawi się na Placu Czerwonym dzieci. Przejadą ciężarówki z rakietami na plecach, przemaszerują żołnierze wzdłuż mauzoleum Lenienia. Defiladę powita komitet centralny, z pierwszym sekretarzem Władimirem Putinem na czele. Rozbłysną na niebie fajerwerki. Mam jednak dla was złą wiadomość, reżyserzy historii. Wasi bohaterowie przewracają się w grobach. Dziewiąty maja przyjdzie - kalendarza nie da się oszukać. Ale żadnego zwycięstwa nie będziecie świętować, na pewno nie nad Ukrainą.
Najnowsze komunikaty strony rosyjskiej szyte są grubymi nićmi: ograniczamy działania militarne w pobliżu Kijowa i koncentrujemy się na Donbasie. Cynizm Moskwy aż szczypie w źrenice - to mydlenie oczu przy jednoczesnym owijaniu mózgu w bawełnę. Świat już to widział. Biełyj to cziornyj. Urzędnicy z ministerstwa prawdy mają rzetelne kwalifikacje. Orwell ich opisał - zaklinają rzeczywistość, zmieniają fakty w fikcję. To już nie jest nawet folwark zwierzęcy. Nie wolno wierzyć generałom. Nie można ufać politykom. Zbydlęcenie osiągnęło pułap niedostępny dla rakiet ziemia-powietrze. Rosja stała się olbrzymim krajem z małym przyrodzeniem. Ukraińcy ściągnęli jej majtki do kolan.
Po wielu latach działalności zamknęła się w Moskwie "Nowaja Gazieta". Jej dziennikarkę Annę Politkowską zastrzelono z zimną krwią w klatce schodowej bloku, w którym mieszkała. Wsławiła się bezkompromisowymi reportażami z wojny w Czeczenii, krytykującymi politykę Putina. Została uprowadzona przez rosyjskie służby bezpieczeństwa i straszona egzekucją. Ostatni redaktor naczelny gazety otrzymał w ubiegłym roku Pokojową Nagrodę Nobla. Zmuszony był zawiesić działalność redakcji, ponieważ obowiązujące w Rosji prawo uniemożliwia dziennikarzom wykonywanie swoich obowiązków. W innym kraju "Nowaja Gazieta" byłaby klejnotem. W Rosji jest wyrzutem sumienia.
Nie ma niezależnych mediów w tej części globu. Brak autorytetów na miarę Sołżenicyna, opozycja przegrała. Jeśli ktoś otwarcie krytykuje Putina, naraża się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Przekonał się o tym Boris Niemcow, krytyk nielegalnej aneksji Krymu. Dostał pokazowo cztery kule w plecy, na moście nieopodal Kremla. Miał tamtego wieczora poprowadzić wiec protestacyjny. Reżim zadbał już o to, by niczego w życiu nie poprowadził. Zaraz po zabójstwie Niemcowa skazano na długoletnie kary pięciu Czeczeńców. Najnowsze dochodzenie portalu śledczego Bellingcat i brytyjskiego Guardiana oskarża o jego zgładzenie oficera FSB. Czeczeńcy gniją w więzieniu, morderca pozostaje na wolności.
Z dużym wzruszaniem oglądałem parę lat temu najnowszą ekranizację "Wojny i Pokoju". Tak pięknie pisał Tołstoj o umiłowaniu ojczyzny i konieczności bronienia jej z poświęceniem życia. Im dłużej trwa ta wojna, tym bardziej jestem przekonany, że to głównie Ukraińcy czytali tę powieść. Jestem pewien, że na kartach wypożyczeń w bibliotekach widnieją głównie ukraińskie nazwiska. Tołstoj opisał świat, którego nie ma. Nie dlatego, że nie żyjemy już w czasach napoleońskich. Jego kraj bezpowrotnie utracił honor, o którym z taką pasją pisał brodaty arystokrata. Raj utracony, piekło zyskane - tak nazywa się dziś Rosyjska Federacja - a na czele tej smutnej transformacji stoi Putin.
Gdzie jest rosyjski Kościół Prawosławny? Gdzie ociekające humanizmem oświadczenia i kazania? Gdzie zwierzchnicy potępiający wojnę, w końcu, gdzie wierni modlący się w cerkwiach o pokój? Rosja upada gospodarczo pod ciężarem sankcji i kosztów militarnych. Zbankrutowała także duchowo. Drodzy symetryści, tylko nie proście, żebym za każdym razem zaznaczał, że nie wszyscy upadli i nie wszyscy zbankrutowali. To już przerabialiśmy. Pacyfiści znajdą się nawet na Księżycu, ale stąd ich nie widać. Podobnie jest z Rosją. Przyjdzie czas, żeby spojrzeć na nią pod mikroskopem, by docenić wszystkie niuanse. Ale jeszcze nie pora na lupy i lornetki. Słychać bębny i armaty!