W latach 90. w rezydencji w Los Angeles organizowano liczne alkoholowe i narkotykowe imprezy, w których uczestniczyła gejowska elita Hollywood. To właśnie na tych przyjęciach ich uczestnicy mieli wykorzystywać seksualnie kilkudziesięciu nastolatków. Filmowy reportaż przenosi w nas w tamto pulsujące dewiacjami miejsce, raj dla pedofilów w dionizyjskiej, orgiastycznej epoce w Ameryce. Takie elity są jak lita skała. Trzymają się razem i skruszyć ich nie sposób bez odpowiednich technik i narzędzi.
Erotyczna afera Weinsteina pączkuje, puchnie, rozrasta się, rozmnaża przez podział, zagarnia kolejne skandale i jak do lepkiej kuli przyklejają się do niej okruchy innych draństw w Hollywoodzie. Na prawicowym, wrogim libertyńskiej kontrkulturze, portalu breitbart.com śledzę rozwój "50 twarzy Harveya" (jak to sobie nazwałem) w raporcie "minuta po minucie". Oto reżyser Oliver Stone w sprawie zarzutów wobec Weinsteina przyjmuje stanowisko "pożyjemy-zobaczymy", jak mówią Rosjanie "поживем, увидим". Wierzy, że zwycięży tu postawa oczekiwania na wyrok sądowy, bo - jak twierdzi - żaden człowiek nie powinien być skazany przez sam system obywatelskiej czujności. Stone wyraża też empatię w stosunku do Weinsteina. To nie jest łatwe, co ten człowiek teraz przechodzi - współczująco pochyla się nad rannym erotycznym turem producent "Skandalisty Larry'ego Flynta". Podkreśla, że oskarżany baron Hollywoodu był tak naprawdę jego rywalem, więc nigdy nie robił z nim filmowych biznesów. Ma to rzekomo świadczyć o obiektywizmie. A może to słynna żydowska solidarność wobec rodaków w potrzebie? Jestem skazany wyłącznie na domysły, które przysparzają mi tyluż niewiele znaczących zwolenników, co wielu wpływowych wrogów. Czniam to. Wracając do Stone'a, to zwróciłem uwagę na jedną jego znaczącą wypowiedź, która znaczy dla mnie więcej niż pewnie zamierzał jej autor. Pan Oliver wyznaje, że już nasłuchał się mrożących krew w żyłach historii o innych postaciach z branży, więc nie będzie tego konkretnego przypadku komentował. Najlepszą rzeczą jaką można w tej sytuacji zrobić, to poczekać na rozwój wypadków. Czekajmy więc i my. Skracając sobie czas próbą odpowiedzi na pytanie, co to są za horrory z życia potentatów z Los Angeles, o których Stone wspomina? Możemy bowiem z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że obrzydliwa zmowa milczenia panowała w Hollywood i amerykańskich mediach nie tylko wokół seksskandali z udziałem Harveya Weinsteina. I o tym traktuje mój najnowszy esej.
Afera z Weinsteinem to wierzchołek góry lodowej - przyznaje Gabe Hoffman producent szokującego dokumentu o hollywoodzkich pedofilach pt. "Open secret". (W moim, wolnym tłumaczeniu niech zwie się "Tajemnicą poliszynela", bo nie podoba mi się oficjalna translacja "Mroczny sekret Hollywoodu". Nie oddaje sensu opisywanej sytuacji, swoistej mafijnej omerty. Pedofilia jest bowiem tajemnicą poliszynela, "open secret". Gabe Hoffman zauważył, że ten tytuł pasuje też do casusu Weinsteina. Jego przypadek również był ogólnie znaną "zagadką", jawnym "tajnikiem" tej branży.)
Film w reżyserii Amy J. Berg stał się głośny przed kilku laty, ale stopniowo tłumiono jego oddźwięk i wydźwięk. Niedawno, wraz z zarzutami seksualnymi przeciwko Harveyowi Weinsteinowi i innym osobom ze światka filmu i telewizji, które pojawiają się praktycznie codziennie, producent "Open Secret" pierwszy raz opublikował swój obraz online. Człowiek, który odważył się wyprodukować reportaż o pedofilii w Hollywood umieścił go na Vimeo, po to, by każdy bezpłatnie mógł go obejrzeć "ku pamięci" i "ku przestrodze". Co symptomatyczne, nadal szuka on możliwości dodatkowej dystrybucji, która jest wciąż ograniczona. Bardzo dobrze też zdaje sobie jednocześnie sprawę z istnienia nielegalnego rynku. Piraci znacznie wcześniej wrzucali "Open secret" do sieci. Zanim usunięto reportaż z kolejnej pirackiej witryny, był oglądany aż 900 000 razy.
A teraz można go obejrzeć legalnie, za darmo. Oczywiście natychmiast skorzystałem z tej okazji, bo niestety przegapiłem niedawną emisję w polskiej telewizji. Zrobiłem sobie wieczorny seans na www i oglądałem ten wstrząsający dokument fragment po fragmencie, zatrzymywałem obraz raz po raz, sprawdzając w sieci zawarte w nim informacje. Tak, niemal klatka po klatce, witryna po witrynie, zebrałem spory materiał faktograficzny. Skala nadużyć na dzieciach i młodzieży przerosła moje najgorsze wizje. Pedofilia to prawdziwa epidemia w amerykańskiej krainie dziecięcych snów o sławie. Na razie odnotowuję ten fakt, nie wyciągając z tego żadnych wniosków. Jak proponuje Oliver Stone: "поживем, увидим". Mój tekst się dopiero zaczyna, rozwija, puchnie i pączkuje.
Nieprzypadkowo moje pisarstwo z pogranicza dziennikarstwa i literatury nazwałem sobie gonzo-gnozo, czyli kolażowym reportażem z najważniejszych bieżących wydarzeń. Zrywam w nim bowiem z linearnością na rzecz rwanej afabularności oraz montażowej fragmentaryzacji. C'est la vie! Życie przynosi wciąż nowe wątki porozpoczynanych tematów. Oto stary wyjadacz Roman Polański musi się zmierzyć z nowym epizodem ze swojej podłej przeszłości. Artystka Marianne Barnard twierdzi, że reżyser znany z pedofilskich zapędów molestował ją, gdy miała ledwie dziesięć lat. Marianne jako dziewczynka została przywieziona do Polańskiego przez własną matkę. Do szokującego zdarzenia miało dojść na plaży w Malibu. Pan Roman urządził dziecku sesję zdjęciową na tle skał. Była do niej ubrana w futro. Dziesięciolatka była przekonana, że chodzi fotografie do czasopisma. Miałam na sobie bikini i myślałam, że to zwykła sesja. Byłam już bowiem dziecięcą modelką. Nie było to dla mnie nic nadzwyczajnego. On jednak kazał mi zdjąć nie tylko górę, ale i dół od bikini i zaczął mnie molestować. A ja zdałam sobie sprawę, że mojej mamy nie ma. Zniknęła. Matka wcześniej wzięła za "sesję" pieniądze. Marianne twierdzi, że ten lubieżny czyn Polańskiego ma nadal ogromny wpływ na jej życie. Wciąż cierpi na posttraumatyczne stresy i klaustrofobię. Po aferze potentata filmowego Harveya Weinsteina doszła do wniosku, że też nie może już milczeć. Polański uciekł z USA w przededniu skazania go za gwałt na 13-letniej Samancie Geimer. Skąd mam wiedzieć, że nie ma innych ofiar? Skąd mam wiedzieć, że on jeszcze tego nie robi? A ja mam milczeć? - pyta Barnard. Artystka ma nadzieję, że autor "Wstrętu" zostanie ostatecznie postawiony przed sądem. Marianne pierwszy raz opowiedziała swoją bulwersującą historię na Twitterze opatrując ją hashtagiem #ROSEARMY. Tysiące osób podpisują się pod jej petycją z żądaniem usunięcia Polańskiego z Hollywoodzkiej Akademii, w której, nie wiedzieć czemu, przez te wszystkie dekady figurował, jak gdyby nigdy nic. Czy tylko "spiskowcy" na tym podłym świecie pytają, kto za nim stoi? Czyj parasol przez dekady chroni pedofila? Czyjaż to krysza?
Tuż przed wybuchem skandalu żydowskiego barona kina Harveya Weinsteina pojawiła się kolejna kobieta, która ujawniła, że jest ofiarą sławnego reżysera "Tess". Była niemiecka aktorka Renate Langer w zeznaniu przed szwajcarską policją, stwierdziła, że Polański zgwałcił ją w lutym 1972 roku, kiedy miała zaledwie 15 lat. A jeszcze przed zarzutami Langer, dwie inne kobiety ujawniły, że też były ofiarami autora "Matni". W 2010 roku brytyjska aktorka Charlotte Lewis oskarżyła Polańskiego o molestowanie seksualne, gdy miała 16 lat. A całkiem niedawno tajemnicza mieszkanka Los Angeles, znana jako Robin M., powiedziała podczas konferencji prasowej, że Polański napastował ją w 1973 roku, również jako szesnastolatkę. Jak na erotyczne preferencje pana Romana, można je uznać za ofiary "dojrzałe".
ICD-10 to w skrócie Międzynarodowa Klasyfikacja Chorób. W najnowszej pochodzącej sprzed siedmiu lat wersji ICD-10 pedofilia została określona skrótowo jako "seksualna skłonność (preference) do dzieci, chłopców lub dziewczynek lub obojga, zwykle w wieku przedpokwitaniowym (prepubertal) lub wczesnym pokwitaniowym (early pubertal)". Katalogowanie do życia ma się jak życie do twórczości.
Nie znam doskonalszego opisu pedofilnego zauroczenia chłopcem jak uczucie Aschenbacha do Tadzia w "Śmierci w Wenecji" Tomasza Manna. Aschenbach nie spoczywał już w fotelu, siedział wyprostowany, jakby gotów do obrony lub ucieczki. Ale śmiech, zawiewający w górę zapach szpitalny i bliskość pięknego chłopca splotły się wokół niego w senny czar, który w sposób nierozerwalny i nieodparty opętał jego głowę, jego zmysły. W ogólnym poruszeniu i roztargnieniu poważył się spojrzeć na Tadzia i, kiedy to uczynił, zauważył, że piękny chłopak, odwzajemniając jego spojrzenie, był równie poważny, zupełnie tak, jakby stosował zachowanie i minę do sposobu bycia tamtego i jakby ogólny nastrój nie miał nań wpływu, ponieważ tamten mu się nie poddawał. To dziecinne i zależne naśladownictwo miało w sobie coś tak rozbrajającego i podbijającego, że siwowłosy z trudem powstrzymywał się od ukrycia twarzy w dłoniach. Zdawało mu się również, jakby przypadkowe wyprostowanie i zaczerpnięcie oddechu przez Tadzia oznaczało westchnienie, duszność w piersiach.
Nowela Tomasza Manna stała się kanwą cudownego filmu Luchino Viscontiego "Śmierć w Wenecji".
Duża część filmu "Open secret" koncentruje się na nieistniejącej już od dawna Digital Entertainment Network. Była ona multimedialną firmą dot-com w latach 90. XX wieku, złotych czasach dla takich internetowych przedsięwzięć. Jej założyciel Marc Collins-Rector zatrudnił medialnych speców z branży telewizyjnej, filmowej, reklamowej, w tym byłego dyrektora telewizji Disneya Davida Neumana. Stworzył stronę internetową zawierającą "5-minutowe wideoklipy". Witryna, która wystartowała w 1999 roku, wyprodukowała 26 oryginalnych seriali skierowanych do subkultur nastoletnich chłopców, w tym nastolatków ze środowisk gejowskich i entuzjastów sportów ekstremalnych. Digital Entertainment Network, prekursor YouTube'a, podpisała w czasie swej działalności rekordowe umowy z tak poważnymi reklamodawcami jak Ford, Microsoft, Pepsi, Penzoil, Blockbuster Entertainment oraz DELL. Jednym słowem była to firma z dużym rozmachem, charakterystycznym dla ery internetowej bańki spekulacyjnej. DEN wzbudziła wiele emocji i przyciągnęła do siebie znaczących inwestorów. Jednym z nich był Michael Huffington, republikański kongresman i producent filmów. Słyszymy o nim w "Open secret", jako o "kumplu" jednego z zatrudnionych w DEN chłopców-aktorów. Jego nazwisko budzi ledwie skrywany popłoch u nastolatka. Mam takie nieodparte wrażenie. Nie kryję emocji. Suche fakty to nie wszystko. Dla mnie. Połączenie informacji i intuicji może budzić opór. Mimo to podążam ścieżkami faktograficzno-emocjonalno-intuicyjnymi. Czy to przypadek, że żona Michaela Huffingtona - wpływowego polityka - była współzałożycielką słynnego liberalnego portalu Huffington Post? Czy to zbieg okoliczności, że Michael rozwiódł się z nią w 1997 roku, a rok później przyznał, że jest biseksualistą? Czy należy zdawać się na zrządzenie losu, że innymi zaangażowanymi w DEN był potentat filmowy i muzyczny, homoseksualista David Geffen oraz Bryan Singer, oskarżany o gwałty na nieletnich, dyrektor dwóch części filmu "X-Men"? Oglądam "Open secret" i jednocześnie weryfikuję zawarte tam treści w Internecie, bo dokument oczywiście ma przyklejoną łatę "kontrowersyjnego". Ja ze swojej praktyki dziennikarskiej wiem, że nie ma właściwie wartościowych tematów oprócz tych "budzących kontrowersje". Czytam m.in. tekst w "Hollywood Reporter" - amerykańskim czasopiśmie śledzącym kariery gwiazd w Hollywood- o kulisach powstania Digital Entertainment Network. Śledzę też komentarze pod tekstem. Jeden z nich to strzał w dziesiątkę. And why hasn't the Hollywood Reporter been relentlessly screaming out against Hollywood pedophilia all these years? Hmm? ("A dlaczego Hollywood Reporter przez te wszystkie lata nie wykrzyczał prawdy o pedofilii w Hollywood w bezpardonowy sposób?"). Hmmm ... Dlaczego? ... Dlaczego? ... Dlaczego? Pytanie refren. A ja muszę zaśpiewać kolejne strofy, zamiast repryzy.
Sprawdzam dla pewności anglojęzyczny biogram założyciela DEM. Marc John Collins-Rector (ur. 16 października 1959 r.)- na filmie "Open secret" blondyn o nardzo niepokojącej, nordyckiej urodzie, zimnym, stalowym wzroku aryjczyka z rojeń nazistów i bijącej z jego postaci niesamowitej pewności siebie- w 1998 roku zmienił nazwisko. Wcześniej nazywał się Mark John Rector. Dzisiaj używa również pseudonimów, takich jak Morgan Von Phoenix. Aryjskie "von" i Feniks, bo wciąż jak ów mityczny ptak spala się w piekielnym ogniu potępienia i znów powstaje z popiołów? Czego jeszcze dowiadujemy się o nim z filmu "Open secret"? W latach 90. w rezydencji w Los Angeles Collins-Rector i jego dwaj partnerzy biznesowi - jego chłopak w tych czasach Chad Shackley oraz Brock Pierce - organizowali liczne alkoholowe i narkotykowe imprezy, w których uczestniczyła gejowska elita Hollywood. To właśnie na tych przyjęciach Collins-Rector oraz inni uczestnicy mieli wykorzystywać seksualnie kilkudziesięciu nastolatków. Filmowy reportaż przenosi w nas w tamto pulsujące dewiacjami miejsce, raj dla pedofilów w dionizyjskiej, orgiastycznej epoce w Ameryce. Takie elity są jak lita skała. Trzymają się razem i skruszyć ich nie sposób bez odpowiednich technik i narzędzi.
Dowód? Wyciągam go z sekwencji "tajemniczych" koincydencji. Sięgam do artykułu zatytułowanego "Nieuchwytny człowiek w samym centrum hollywoodzkiego skandalu wykorzystywania seksualnego" autorstwa reporterów BuzzFeed News. Autorzy zaczynają ten tekst nie kryjąc swego rodzaju podziwu dla swojego (anty)bohatera. Zanim wszystko się załamało, Marc Collins-Rector przekonał niemal wszystkich, że jest wizjonerem. Do roku 2000 zarobił milion dolarów jako prekursor YouTube'a. Digital Entertainment Network (DEN) była pionierem rozpowszechniającym rozrywkowe wideo nie za pośrednictwem telewizji, ale internetu. Firma produkowała własną treść, tak jak to dzisiaj czyni Netflix, a Collins-Rector opatentował nawet metodę wideoreklamy, którą firma Google wykorzystała do własnych działań reklamowych. Z włosami koloru zboża i szerokim uśmiechem Collins-Rector był pełen toksycznej charyzmy, a wielu ludzi, którzy go znali, uważało go za "geniusza". Reporterzy BuzzFeed News przyznają, że Collins-Rector mógłby być obecnie tytanem Doliny Krzemowej. Mógłby, gdyby nie jeden "drobny feler": przestępcza namiętność jaką miał do bardzo młodych, często nieletnich chłopców. (Pytanie: czy Sillicon Valley nie będzie kolejną swego rodzaju Doliną Jozafata, niemal biblijnym miejscem seksualnego Sądu Ostatecznego, skoro i tam, co i raz wybuchają skandale erotyczne, przypominające te hollywoodzkie?)
Założyciel DEN, jak w tytule artykułu, mimo oskarżeń okazał się zagadkowo "elusive" - nieuchwytny. Po oskarżeniu w 2000 roku Collins-Rector dał nogę do Hiszpanii wraz ze swymi towarzyszami pracy i perwersji podczas licznych "gay parties" - Shackleyem i Piercem. Interpol aresztował ich w maju 2002 w willi w hiszpańskiej Marbelli, domu przy nadmorskiej plaży. W hacjendzie znaleziono pistolety, maczety i oczywiście pornografię dziecięcą. Pierce i Shackley zostali zatrzymani, ale po jakimś miesiącu zwolnieni. Collins-Rector walczył z procedurami ekstradycyjnymi, jednak po dwóch latach został sprowadzony do Stanów Zjednoczonych, gdzie przyznał się do ośmiu oskarżeń o pedofilię i został zarejestrowany jako przestępca seksualny. W 2006 r. sąd w USA przyznał mu jednak specjalne zezwolenie na wyjazd do Wielkiej Brytanii, aby skorzystać z leczenia "guza mózgu". Mózgowe sprawy nie mogły jednak zdominować "sercowych". W październiku 2007 r. brytyjski dziennik "The Sun" opublikował zdjęcie, na którym Collins-Rector został uwieczniony w towarzystwie chłopca. W artykule podsumowano, że "milioner-pedofil z Ameryki rozbija się po Wielkiej Brytanii w limuzynie z szoferem i otacza się chłopaczkami". W tym samym roku sąd w USA wykazał się energią i nakazał natychmiastowy powrót Collinsa-Rectora z powodu "nadużycia zezwolenia, które otrzymał, aby podróżować" oraz "angażowania się w całkowicie niewłaściwe relacje biznesowe i osobiste z nastoletnimi chłopcami". Collins-Rector powrócił na Florydę 4 września 2007, aby spędzić ostatnie 31 dni nadzorowanego zwolnienia w Stanach Zjednoczonych. Gdy czas się skończył, wrócił do Europy. W sierpniu 2008 r. amerykańskie władze ostatni raz zaktualizowały dane na temat Collinsa-Rectora, uznając go za żyjącego w nieznanym miejscu w Republice Dominikany. W 2011 roku antybohater filmu "Open Secret" zrzekł się obywatelstwa amerykańskiego. Od tamtej pory jego los jest nieznany. Jaki by nie był, bardzo mu sprzyja. Fortuna jak ustawiona ruleta w kasynie ciągle daje mu wygrywać.
Słowem kluczem w filmie "Open secret" jest "grooming". Pada w pewnym momencie z ust ekspertki i buduje mi sens kolejnych archiwalnych scen. Dosłownie znaczy to "oporządzanie", "szczotkowanie". Jednak w kontekście seksualnych przestępstw przeciwko dzieciom jest synonimem "uwodzenia". Kiedy oglądałem dokument wyreżyserowany przez Amy J. Berg, oczyma wyobraźni widziałem jednak scenę bardzo powolnego czesania zgrzebłem różowej grzywy konika Pony. Ten proces jest stopniowy, niespieszny, jak w hipnotycznych sekwencjach erotycznego snu pedofila, ale niezwykle skuteczny. To nie tylko coraz bliższy kontakt z chłopczykiem czy dziewczynką, coraz większe zaprzyjaźnianie się z nieletnią ofiarą, to także ciągłe wkupianie się w łaski rodziców dziecka, stałe towarzyszenie bliskim w rodzinnych uroczystościach. W "Open secret" widzimy dokumentalne obrazki ze wspólnych spotkań.
W reportażu o pedofilii jesteśmy świadkami historii Evana Henziego. Chłopak dzieli się szczegółami kontaktów, także tych najbardziej intymnych, z Martinem "Martym" Weissem, byłym menedżerem, który został skazany za molestowanie dzieci. Evan wyjaśnia, jak jako mały chłopiec w końcu obudził się z koszmaru, jak uświadomił sobie, że ten "przyjaciel domu", "stały bywalec rodzinnych imprezek" zaczął wykorzystać go seksualnie. Evan relacjonuje także, jakie kroki podjął, aby udowodnić to przestępstwo. Obserwujemy między innymi kluczową scenę samochodowego nagrania pogrążającej "Marty’ego" rozmowy z nastolatkiem. Podzas niej Martin Weiss prezentuje swoistą "filozofię" pedofila, racjonalizując swoje perwersyjne skłonności. Podkreśla, że tylko ludzie jako gatunek wprowadzili liczne ograniczenia i konwencje dla swojej seksualności, okowy dla Erosa. Gdybyśmy byli zwierzętami, nie byłoby żadnych barier płciowych i wiekowych - zdaje się marzyć otwarty "Marty". Notuję te słowa, bo wydają mi się uniwersalne dla modelu libertyńskiej antykultury lansowanej otwarcie w "dorosłym" Hollywood oraz kultywowanej w podziemiach dziecięcego przemysłu rozrywkowego i przemycanej mniej lub bardziej aluzyjnie do głównego nurtu programów i filmów dla najmłodszych. Evan podaje potem szokujące szczegóły dotyczące aresztowania Weissa i zarzutu, który doprowadził do tego, że Weiss musiał zarejestrować się jako przestępca seksualny. Wskazuje też na inne niejasne relacje: kuzyn Evana nadal ma je z Martinem po jego wyjściu na wolność. Evan podkreśla, jak wsparcie rodziców dla nieletnich aktorów, którzy są ofiarami nadużyć seksualnych, ma kluczowe znaczenie dla rozwiązania problemu. Widzimy potem zrozpaczone twarze jego mamy i taty.
Oparcia w rodzinie nie miał niestety inny bohater "Tajemnicy poliszynela" - Todd Bridges w latach 70. XX w. grający w sitcomach, między innymi jako Willis Jackson w "Diff'rent Strokes". Todd Bridges miał zaledwie 7 lat, kiedy wylądował w swoim pierwszym miejscu pracy. Po pojawieniu się w kilkudziesięciu reklamach, wcześnie utalentowane murzyńskie dziecko obsadzano w popularnych programach telewizyjnych. W dekadzie lat 70. Todd był jednym z pierwszych afroamerykańskich małych aktorów występujących w popularnych serialach. Widzimy go jako rezolutnego, nieco niegrzecznego chłopaczka w aureoli czarnego afro. Publiczność śmiała się aż przez osiem sezonów z "Diff'rent Strokes". Nie do śmiechu Toddowi było niestety, gdy serial został przerwany w 1986 roku. Bridges przyznaje, że czuł się tak, jakby całe jego życie się skończyło. Ukochana przez publiczność gwiazda telewizyjna popada w narkomanię. Uzależnia się od cracku (kokainy do palenia) oraz metamfetaminy. Sława obraca się w niesławę. Todd trafia na czołówki gazet z powodu nadużywania narkotyków i aresztowań. W 1989 roku zostaje oskarżony o zastrzelenie dealera. Po dziewięciu miesiącach za kratkami zostaje zwolniony. W 1992 roku Todd jest ponownie aresztowany - tym razem zamiast wracać do więzienia poddaje się rocznej kuracji odwykowej. Pięćdziesięciodwuletni obecnie mężczyzna jest ponoć "czysty". W 2010 roku Bridges, przy wsparciu pisarki Sary Tomlinson, wydaje wspomnienia zatytułowane "Killing Willis". Ujawnia hollywoodzką tragedię z czasów dzieciństwa, od radzenia sobie z poniżającym go ciągle ojcem po molestowanie seksualne ze strony menadżera. Czytam fragmenty angielskiego oryginału dostępne w Internecie. Przekonałem się jakim szaleńcem stawałem się po narkotykach. Cierpiałem na paranoję, miałem halucynacje, wyobrażałem sobie, że wyciągam broń w czyimś kierunku i ten ktoś też sięga po pistolet, strzela do mnie i zabija mnie i że śmierć byłaby dla mnie najlepszym rozwiązaniem. Teraz rzuciłem crack, rzuciłem metamfetaminę. Właściwie skończyłem z handlem dragami i zacząłem prowadzić w miarę normalne życie. Ale skończenie z porzednim nie było łatwe. Miałem trochę pieniędzy, które zaoszczędziła dla mnie moja mama. Jednak był też ojciec - negatywny bohater, człowiek który winien być ostoją i wzorem. Bridges opisał sytuacje, kiedy opowiedział swojemu tacie o tym, że specjalista od reklamy zmusił go do seksu oralnego. Ojciec, który sam znęcał się nad Toddem, nie uwierzył w wersję dwunastoletniego syna. Jednak ten toksyczny typek nie jest jedynym dla mnie dorosłym antybohaterem filmu. Skrajna naiwność innych rodziców ofiar pedofilów jest nie lepsza niż absolutna bezduszność.
W dokumencie "Open secret" często pojawiającą się komentatorką jest dziennikarka "Los Angeles Times" Dawn C. Chmielewski. Czytam teraz jej artykuł o kilkunastu przypadkach molestowania dzieci i posiadania dziecięcej pornografii ujawnionych od 2000 r. w środowisku dorosłych aktorów, menedżerów, asystentów produkcyjnych i innych pracowników branży rozrywkowej. Departament Policji w Los Angeles przeprowadził śledztwo w sprawie niejakiego Boba Villarda jeszcze przed rokiem 1987, kiedy to znalazł się wśród dziewięciu osób oskarżonych przez sąd federalny w New Jersey w sprawie pedofilskich zdjęć. Prokuratorzy nie byli wtedy w stanie przedstawić dowodów... na seksualny charakter fotografii. Villard został ponownie oskarżony o pornografię dziecięcą w 2001 roku, po tym, gdy w czasie przeszukania w jego domu odkryto tysiące fotek chłopców w skąpych kostiumach kąpielowych w erotycznych pozach. Został wtedy skazany na trzy lata więzienia. Villard współpracował z młodziutkimi aktorami, z których część później stała się supergwiazdami Hollywood - między innymi z Tobeyem Maguire, Leonardo DiCaprio i Dannym Nucci. Villard chwalił się w witrynie firmy, że jako menedżer "z sukcesem prowadził po szczeblach kariery kilkudziesięciu aktorów filmowych i telewizyjnych". Wielkie gwiazdy milczą. Na razie. Podejrzewam, że dlatego, iż mimo wszystko łatwiej przyznać się do heteroseksualnego niż homoseksualnego a zwłaszcza pedofilskiego wykorzystywania seksualnego. Ofiary zachowują się tak, jakby były zakneblowane na wieki. W 2005 roku Villard znowu trafił na sądową ławę i nie wnosił sprzeciwu wobec zarzucanego przestępstwa na dziecku. Ofiarą był 13-letni chłopiec, któremu Villard też w "specyficzny" sposób pomagał w zrobieniu kariery. Hollywoodzki pedofil został skazany na osiem lat pozbawienia wolności. Tacy ludzie to drapieżniki, które polują na małe dzieci, pragnące zostać następnym Justinem Bieberem. Wmawia się im, że seks z dorosłymi jest czymś normalnym w branży - twierdzi Katie Albracht, prawniczka z Los Angeles, która zajmowała się sprawą Villarda. Według mnie to clou sprawy: próba persymiwistycznej perswazji, pedopropaganda. Co ciekawe, ten rodzaj manipulacyjnej pseudoargumantacji, która jest elementem strategii "grooming", uwodzenia dzieci, przedziera się do oficjalnej rozrywki. W iluż to filmach dla najmłodyszych mamy perwersyjne aluzje, podprogowe sygnały. Jestem przekonany, że dziwne dwuznaczne żarty, seksualne motywy to nie jest przypadek.
Seksualne dwuznacznoci w rysunkach i tekstach ksieczek dla dzieci. Podprogowe treci? Czy niefortunne przypadki? https://t.co/12l7nT1A6x
bogdanzalewski829 wrzenia 2017
Czytam artykuł w brytyjskim "Guardianie", który był odpowiedzią na dyskusję, która rozpętała się w mediach społecznościowych na temat "dowcipów" poumieszczanych w rycinach ilustrujących teksty bajek i podręczników.
Somewhat dubious scenes spotted in the background of a friend's 4yo's school book pic.twitter.com/opF9ogsQwO
chiefbrody198424 wrzenia 2017
Część z tych aluzji jest tak wyraźna, że trudno przypuszczać, że "tak się akurat złożyło". Wulgarne gry słów i kości dla psa poukładane w wyraźny wizerunek penisa nie mogą być czystą grą brudnej wyobraźni. A faliczny zamek w "Małej Syrence"? Wieża uderzająco podobna do wielkiego penisa we wzwodzie wywołała plotki, że taki "żarcik" to zemsta niezadowolonego artysty, który wiedział, że ma być zwolniony. Disney zdementował tę szeptaną wieść i wyjaśnił, że grafik nawet nie pracował dla firmy. Artysta z kolei usprawiedliwiał się, że musiał bardzo się spieszyć, a że czas go niesamowicie gonił, nie dopracował szczegółów tła. Inne konkretne przykłady? Dwuznaczne aluzje do "wysypki" w intymnym miejscu i małym przyrodzeniu w animacji "Ratatuj". Zaś w disneyowskiej animacji pt. "Bernard i Bianka" mniej więcej w 38 minucie filmu, gdy bohaterowie - dwie myszki - przelatują przez miasto w otwartej puszce po sardynkach, w oknie w tle pojawia się na ułamek sekundy obrazek kobiety topless. Wytwórnia tłumaczyła się, że te klatki z aktem zostały wstawione podczas procesu postprodukcyjnego.
Przypomina to działania bohatera książki "Fight Club" amerykańskiego pisarza Chucka Palahniuka - żartownisia, który wkleja do filmów klatki taśmy z obrazem penisa, aby oddziaływać na podświadomość kobiecej widowni. Jesteś kinooperatorem i jesteś zmęczony i zły, ale przede wszystkim jesteś znudzony, zaczynasz więc od tego, że bierzesz pojedynczą klatkę ze znalezionej w kabinie kolekcji pornograficznej, zgromadzonej przez jakiegoś innego kinooperatora, i wstawiasz tę klatkę przedstawiającą, dajmy na to, zbliżenie nabrzmiałego czerwonego penisa albo rozwartej, wilgotnej pochwy do filmu, który aktualnie wyświetlasz. Tak się składa, że jest to film familijny o psie i kocie, które odłączyły się od właścicieli podczas podróży i teraz muszą same odnaleźć drogę do domu. Na trzeciej szpuli, zaraz po tym, jak pies i kot, zwierzątka, które mają ludzkie głosy i rozmawiają ze sobą, posiliły się na śmietniku, miga wzwiedziony członek. Tyler to robi. Pojedyncza klatka filmu wyświetlana jest na ekranie przez jedną sześćdziesiątą sekundy. Podzielmy sekundę na sześćdziesiąt równych części. Tak długo pozostaje na ekranie wzwiedziony członek. Pręży się na wysokość czterech pięter, nad skubiącą popcorn widownią, lśniący, czerwony i straszny, a nikt go nie widzi.
Jeśli komuś się wydaje, że to tylko literacka wizja, muszę go zawieść. W tym moim kolejnym gonzo-gnozo, kolażowym reportażu z najważniejszych bieżących wydarzeń, mam na podorędziu prawdziwą anegdotę, prosto z życia amerykańskiego show businessu. Rzecz dotyczy sławnego pisarza SF.
Harlan Ellison stracił pracę w Disney Studios po żartach o zrobieniu animowanego filmu porno. Ellison został zatrudniony tam jako scenarzysta, ale został zwolniony już pierwszego dnia, gdy jego dowcipne plany zawodowe podsłuchał Roy O. Disney. Pisarz zrealacjonował to zdarzenie ze szczegółami w swoim eseju zatytułowanym "Trzy najważniejsze rzeczy w życiu". Hej słuchajcie! Dlaczego nie zrobimy Disneyowskiego pornola? - zaproponował nagle swoim kolegom z wytwórni. Wszyscy się uśmiechnęli, więc pisarz kontynuował: Co mam na myśli? Na przykład każdy wie, że Dzwoneczek to robi, ale nikt nie wie, jak ona to robi!. Zebrani pracownicy Disneya popatrzyli na dowcipnisia wyczekująco, a on nie dał im długo czekać. Więc, ona wzlatuje na czubek penisa i łopocze skrzydełkami jak szalona. Doprecyzował Ellison, dumny z siebie jak cholera, że ma tak bujną wyobraźnię. Jak pisze dalej w swych wspomnieniach, został zwolniony po czterech godzinach, wliczając w to lunch. Jest inna wersja tego zdarzenia. Ellison miał zostać zwolniony dopiero, gdy film - ostateczny efekt tej wstępnej koncepcji - został zaprezentowany na wieczorze kawalerskim. Zastanawiam się, jak wielu ludzi o podobnym spojrzeniu na filmy Disneya mogło pracować w tej wytwórni? Czy pornoaluzje mogły być efektem takiego właśnie "sabotażu"?
Nawet jeśli wyłapywanie podobnych dwuznaczności to robota dla religianckiego paranoika, pozostaje pytanie: po co w filmach Disneya tak wiele treści nawiązujących do skomplikowanych relacji erotycznych panujących między dorosłymi. Jaki jest powód, aby ideologia genderyzmu, lansująca fałsz kulturowej podstawy płciowości, przenikała do kina familijnego? Stawiam tezę, że filmowa branża w USA jest nie od dzisiaj rozsadnikiem neokomunistycznej kontrkultury walczącej z tradycyjnym, chrześcijańskim światem wartości. Kiedy oglądam wstrząsający film "Open secret" przychodzą mi słowa Jezusa zapisane w Ewangelii: Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza. To wyraz najgłębszego potępienia dla pedofilów przechwytujących rząd duszyczek i brukających niewinne dziecięce ciała. Chrystus woła: Biada światu z powodu zgorszeń! Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie. Nie jestem żadnym dewotem, natomiast trzeba być ślepcem, żeby nie zauważać rzeczy absolutnie oczywistych. A nic tak nie przemawia do najbardziej nawet krytycznego rozumu jak obrazy. Cofnę się do samego początku.
Termin paedophilia erotica wprowadził jako termin medyczny Richard von Krafft-Ebing w 1886 r. w dziele Psychopathia Sexualis. Według tego psychiatry pedofilia to zainteresowanie seksualne jedynie dziećmi w wieku przedpokwitaniowym. Klasyczna definicja wymaga przykładu z klasycznego dzieła.
Nie znam doskonalszej spowiedzi pedofila, który zgwałcił małą dziewczynkę, od spowiedzi Stawrogina w "Biesach" Fiodora Dostojewskiego: Zostaliśmy z Matrioszą sami. Okna były otwarte. W domu tym mieszkali przeważnie rzemieślnicy i przez cały dzień na wszystkich piętrach rozlegało się stukanie młotków i słychać było śpiewy. Minęła godzina. Matrioszą siedziała na ławeczce w swoim pokoiku, odwrócona plecami do mnie i zajęta była szyciem. Wreszcie zanuciła coś, bardzo cichutko, jak czyniła to już nie raz. Wyjąłem zegarek i spojrzałem, która godzina. Była druga. Serce zabiło mi szybciej. I znów zadałem sobie pytanie, czy mógłbym się powstrzymać od swego zamiaru, natychmiast też odpowiedziałem sobie twierdząco. Wstałem i zacząłem skradać się ku niej. Drgnęła i w pierwszej chwili, w mimowolnym przestrachu, zerwała się z ławki. Cichutko usiadłem obok niej na podłodze. Delikatnie całując ją w rękę posadziłem z powrotem na ławce. W pierwszej chwili pocałunek rozśmieszył ją jak dzieciaka, później zerwała się z ławki ponownie tak przerażona, że skurcz przeszedł po jej twarzy. Patrzyła na mnie w straszliwym niemym przerażeniu, wargi jej zaczęły drgać, jakby chciała zapłakać, lecz coś ją powstrzymywało. Ponownie zacząłem całować ją po rękach, wziąwszy na kolana całowałem po twarzy i nogach. Gdy całowałem ją po nogach, starała się obciągnąć na sobie sukienkę, uśmiechając się przy tym dziwnie, jakby w zawstydzeniu. Coś do niej szeptałem. Wreszcie stała się rzecz dziwna i tak niespodziewana, że aż zdumiewająca, a mianowicie dziewczynka objęła mnie za szyję rączkami i zaczęła namiętnie całować. Na twarzy jej malował się absolutny zachwyt. O mało nie wstałem i powodowany uczuciem litości nie wyszedłem - tak nienaturalne było to u takiej maciupeńkiej istoty. Jednakże przezwyciężyłem owo uczucie i pozostałem. Gdy wszystko się skończyło, była zawstydzona. Nie próbowałem wyperswadować jej tego, przestałem ją też pieścić. Patrzyła na mnie uśmiechając się nieśmiało. Twarz jej wydała mi się nagle głupia. Z każdą chwilą ogarniało ją coraz większe zawstydzenie. Wreszcie skryła twarz w dłoniach i stanęła nieruchomo w kącie pokoju, twarzą do ściany. Bałem się, że znów się wystraszy jak przedtem, i w milczeniu wyszedłem z mieszkania. Przypuszczam, że to, co się stało, musiało się jej wydać czymś bezgranicznie i śmiertelnie przerażającym w swej ohydzie. Mimo że wyzwiska, w które tak bogaty jest język rosyjski, słyszała zapewne od kołyski, nie mówiąc o sprośnych rozmowach, jestem przekonany, że nie miała pojęcia, o co chodzi. Musiała w końcu dojść do przekonania, że popełniła straszliwą zbrodnię, zgrzeszyła śmiertelnie "zabijając Boga".
Mam coś stworzonego specjalnie dla ciebie - powiedział, spoglądając na okolice swego rozporka. Będziesz moją nową gwiazdą! - dodał. Tak swoje traumatyczne doświadczenia wspomina Shirley Temple w książce "Dziecięca gwiazda. Autobiografia". Słynna genialna dziewczynka opisała zdarzenie z żydowskim producentem Arthurem Freedem, drapieżnikiem tamtego czasu, przed II wojną światową. Będziesz moją nową gwiazdą? Tego zdania użyto ostatnio w Hollywood, kiedy miałam trzy lata. - podkreśla Temple, a ja zastanawiam się, co miała na myśli? Ta scena z nią jako dwunasolatką jest już całkowicie jednoznaczna. Freed nie bawił się w zbędne wstępy. Z rozdziawionymi w obleśnym uśmiechu ustami nagle wstał i obnażył się. Pomyślałam o nim jako o producencie, a nie o 'wystawcy’ i usiadłam prosto. To że strzegli mnie bracia i ojciec do tej pory raczej chroniło moją czystość i niewinność. Nie miałam jeszcze dwunastu lat i wciąż nie miałam pojęcia o męskości. - przyznała Temple i zaskoczona tymi "awansami" hollywoodzkiego pedofila zareagowała nerwowym śmiechem. Ta reakcja była najwyraźniej obelgą dla Freeda. Wszystkiego mógł się spodziewać, lekceważenia albo przerażenia, ale nie wyśmiania. Wynoś się! - krzyknął, wskazując na zamknięte drzwi. Wyjdź! Powiem szczerze, że to zdarzenie mnie zupełnie nie zaskakuje, po tym jak obejrzałem wczesne filmy z udziałem małej Shirley. W wieku trzech lat Shirley została zaangażowana przez taneczne studia Ethel Meglin w Hollywood. Dziewczynka zrobiła na właścicielach niesamowite wrażenie, więc zatrudniono ją na dwuletnim kontrakcie na 26 filmów krótkometrażowych za 50 dolarów tygodniowo. Osiem z nich stanowiło serię dziecięcych burlesek, które Shirley opisała później jako cyniczne wykorzystywanie dziecięcej niewinności, przeradzające się czasami w zachowania rasistowskie i seksistowskie. Jednym z wprost odrażających dla mnie filmów jest "War Babies" z 1932 roku. Roznegliżowane dzieciaki udające dorosłych, mocno dwuznaczne sceny z mlekiem wylewającym się na ich nagie ciałka itp. doczekały się już psychoanalitycznych internetowych interpretacji.
Nic dziwnego, że w już w tamtych czasach pisarz Graham Greene znakomicie wyczuł tę dwuznaczność niewinności i seksapilu a nawet wyuzdania w sterowanym przez dorosłych aktorstwie dziwcznynki. Według Greene’a dzieciństwo to tylko przebranie Shirley, a wprost określał ją jako "50-letnią karlicę".
Drugą z ofiar studia Ethel Meglin była Judy Garland. Judy miała 16 lat, kiedy zdobyła rolę Doroty w "Czarnoksiężniku z Krainy Oz", musicalu MGM w 1938 roku. Był to zarówno błyskotliwy początek jak i koniec jej kariery. Szesnastolatka już wtedy była uzależniona od barbituranów i amfetaminy i była na dobrej drodze do alkoholizmu. Nic dziwnego skoro była eksploatowana do granic, faszerowana pigułkami na odchudzanie i pobudzającymi oraz regularnie molestowana przez starszych mężczyzn, w tym szefów studiów, którzy uważali ją za swą "własność". W swoich wspomnieniach Garland przytacza historię z miłośnikiem młodych dziewcząt, żydowskim baronem Hollywoodu Louisem B. Mayerem, o którym teraz brytyjskie portale piszą, że terroryzował kobiety w wytwórni filmowej na długo przed erą Harveya Weinsteina. W pamiętnikach aktorki czytamy, że Mayer rozkazał szesnastoletniej Garland, by usiadła mu na kolanach, a on kładąc swe łapsko na jej lewej piersi, rzekł: Śpiewaj prosto z serca. Mayer polecił ją szpiegować, czy trzyma się codziennej diety: rosołu z kurczaka, czarnej kawy i 80 papierosów, by ograniczyć jej apetyt. Gdyby oszukiwała, do akcji wkroczyłby lekarz, który przepisałby jej narkotyczne pigułki odchudzające, wywołujące bezsenność.
Afera Weinsteina ujawnia na wielką skalę, kto tak naprawdę trzyma stery tego hollywoodzkiego statku pijanego, z załogą upojoną poczuciem własnej bezkarności. Sięgam do znakomitej książki Eugene’a Michaela Jonesa "Libido dominandi. Seks jako narzędzie kontroli społecznej". Po jej lekturze, podejrzewam, nawet najbardziej oświeceni liberałowie, mający ślepą plamkę na spustszenia czynione przez kulturowy marksizm nie dostrzegający czym jest tzw. przemysł rozrywkowy, powinni przejrzeć na oczy. W jednym z rozdziałów dotyczących zeszłego stulecia autor zwraca uwagę, w jaki sposób nowoczesne koncepcje propagandy zostały przełożone na język kultury. Na początku lat sześćdziesiątych koncepcja "niewidocznych zarządców" Eddiego Bernaysa, którzy sterują społeczeństwem za pomocą instrumentów i narzędzi kultury była już częścią intelektualnego dziedzictwa pewnej liczby organizacji żydowskich, a te wykorzystywały ją w kampanii na rzecz likwidacji modlitwy w szkołach publicznych. Później tymi samymi metodami posłużyło się Hollywood w wojnie przeciwko Kodeksowi Produkcyjnemu i Legionowi Przyzwoitości, której stawką było kontrolowanie przemysłu filmowego.
Konieczna jest tutaj legenda. Cytowany przez E. Michaela Jonesa Edward Louis James Bernays - to jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku, austriacko-amerykański pionier public relations i propagandy zainspirowany psychoanalitycznymi ideami swego wuja Zygmunta Freuda. W swoim sztandarowym dziele zatytułowanym "Propaganda" przekonywał o konieczności manipulowania społeczeństwem liberalno-demokratycznym: Świadoma i inteligentna manipulacja zorganizowanymi nawykami i opiniami mas jest ważnym elementem społeczeństwa demokratycznego. Ci, którzy manipulują tym niewidzialnym mechanizmem społeczeństwa, tworzą niewidzialny rząd, który jest prawdziwą władzą naszego kraju. Jesteśmy rządzeni, nasze umysły są formowane, nasze smaki wytwarzane, nasze pomysły zasugerowane, głównie przez ludzi, o których nigdy nie słyszeliśmy. Jest to logiczny skutek sposobu zorganizowania naszego demokratycznego społeczeństwa. Ogromna liczba ludzi musi współpracować w ten sposób, jeśli mają żyć razem jako sprawnie funkcjonujące społeczeństwo. Niemal w każdym akcie naszego codziennego życia, zarówno w sferze polityki, biznesu, w naszym zachowaniu społecznym, czy w naszym myśleniu etycznym jesteśmy zdominowani przez stosunkowo małą liczbę osób, którzy rozumieją procesy umysłowe i pojmują społeczne wzory mas. To oni pociągają za nitki, które kontrolują umysł publiczny. Hollywood to machina manipulacji przy pomocy seksualności, nieokiełznanego żywiołu, libido dominandi, jako narzędzia tajnej władzy.
Charakterystyczna była reakcja na film "Open secret" ze strony SAG-AFTRA. Jest to Amerykańskie Stowarzyszenie Producentów Telewizyjnych i Radia - związek zawodowy reprezentujący około 160 000 aktorów filmowych i telewizyjnych, dziennikarzy, osobowości radiowych, producentów nagrań, śpiewaków i innych profesjonalistów ze świata mediów. SAG-AFTRA próbowała otoczyć dokument swego rodzaju kordonem sanitarnym, a w każdym razie oczyścić go z brudnych treści dotyczących gildii. Najwyraźniej duże obawy wzbudził wybuchowy charakteru materiału dowodowego zebranego przez reżyser Amy Berg w sprawie molestowania seksualnego dziecięcych i nieletnich aktorów w Hollywood. Związek zażądał, żeby autorka reportażu usunęła z "Open secret" wszelkie odniesienia do jego działalności. Berg miała też wyciąć dużą część wywiadu ze współzałożycielką BizParentz, organizacji, która zrobiła więcej niż jakakolwiek inna w uświadamianiu opinii publicznej, jaka jest skala molestowania dzieci w Hollywood. SAG-AFTRA zażyczyła sobie nawet, aby Berg wyrzuciła ze swego filmu scenę, która przedstawia front budynku związku i duże logo "SAG-AFTRA One Union". Reżyser jednak nie ugięła się przed tą presją i jej upór poskutkował. Gildia nie spełniła swych gróźb przynajmniej do tej pory. Relacje między Berg a związkiem były od początku najeżone problemami.
Ona sama, jak i producenci filmu, Matthew Valentinas i Gabe Hoffman, od dawna mieli na oku niejakiego Michaela Harraha, menedżera dzieci o artystycznych ambicjach, który sam był aktorem dziecięcym. Ten wieloletni członek SAG Young Performers Committee, współtworzył tę gildię w 1975 roku, a od 2001-2003 jej przewodniczył. Berg uparła się, żeby na potrzeby filmu rozmawiać tylko z nim. Wywiad skończył się złożeniem dymisji przez Harraha. Nic dziwnego. "Open secret" ujawnia, że miał on podejrzane relacje z niektórymi aktorami dziecięcymi, których reprezentował. Niektórzy nawet mieszkali z nim w domu. Podczas wywiadu Berg zapytała go wprost, czy "czuje pociąg do młodych chłopców". Nie, niespecjalnie - odpowiedział mało przekonywająco. Joey Coleman, były aktor dziecięcy, który kiedyś był klientem Harrah, przedstawia dowody w filmie, które wydają się przeczyć słowom Harraha. To rozmowa telefoniczna, w której Harrah przyznaje, że zachował się "niewłaściwe" wobec Colemana, gdy ten był jeszcze dzieckiem. Joey powiedział wprost Harrahowi przez telefon: Nie podobało mi się, kiedy próbowałeś mnie uśpić w swoim łóżku i dotykałeś mnie. Nienawidziłem tego. - dodał. Tak, i to było coś, czego nie powienienem czynić .- odrzekł Harrah, nieświadomy faktu, że jest nagrywany. Mimo to w rozmowach z filmowcami stwierdził, że nie pamięta, by zrobił Colemanowi cokolwiek niewłaściwego. Nie wiem, co zapamiętał Joey, ale nie zachowałem w swojej pamięci niczego, co mogłoby w nim wywołać takie emocje. Harrah, który nigdy nie był oskarżony o żadne przestępstwa przeciw dzieciom, twierdzi, że nie widział filmu "Open Secret". Jednak stwierdził, że zarzuty, jeżeli dobrze je zrozumiał, nie są prawdziwe. Nie ma dobrej odpowiedzi na pytanie: kiedy przestałeś bić swą żonę? Jestem łatwym celem. Jestem singlem. Nigdy nie byłem żonaty i pracowałem z dziećmi. Nie wierzę, że mógłbym kogokolwiek skrzywdzić. W filmie Harrah przyznaje, że był molestowany w dzieciństwie, kiedy był małym aktorem, ale niejasno wypowiadał się na ten temat. Wiadomo, że jako dorosły mężczyzna mieszkał w swoim domu z grupami młodych chłopców.
Harrah w filmie "Otwarty sekret" stara się również wytłumaczyć, jak mężczyźni molestujący dzieci są czasami źle rozumiani. Wiele rzeczy w takich sytuacjach zdarza się przypadkowo - stwierdził z rozbrajającą szczerością. Wyobrażasz sobie, że ktoś tam jest drapieżnikiem i świadomie poluje na dzieci, a wiele z rzeczy, o których przynajmniej ja wiem, stała się ot, tak. Harrah twierdzi, że miał okazję porozmawiać z kimś na ten temat i ten, określił tę sytuację następująco: Słuchaj, to nie jest aż taka straszna rzecz, ja myślisz. To tylko coś, co czasem zdarza się w twoim życiu. Filozofia przypadku? Psychologia wyparcia? To już nie jest sprawa indywidualna. Za sprawą tych potężnych słabych ludzi zaczyna poważnie chorować nasza cywilizacja. Wszyscy chcemy sobie wieszać kamień młyński u szyi?
(mpw)