Postprawda króluje. Siedzi w nas jak wredna kłamliwa matrona, rozwalona na swoim krzywym krześle, udającym tron, niby łże-caryca ze Wschodu, albo fałszywa papieżyca z Zachodu. I na okrągło: buja naiwnych, kręci przyłapana na bujdzie, cygani polit-poprawną nawijką, nabiera nieodpornych na grubą propagandę, oszukuje jak gracz w trzy karty na targowisku zwanym mediami, zmyśla niestworzone historie, by je potem komentować z wyrazem udawanej troski , twarzą pokerzysty.
Taka alegoria Jaśnie Pani Ciemnoty – wciskanej nam do głów - pojawiła się przed moimi oczami, kiedy analizowałem całą serię ostatnich przypadków, niby osobnych, ale tak naprawdę łączących się w całość: jedną, wielką intrygę mającą zdyskredytować Polskę, nasz patriotyzm i przywiązanie do tradycji. Pomyślałem, że warto podjąć rękawicę i stanąć z otwartą przyłbicą do walki z tą zamaskowaną zołzą, która pod maską aktorki ze spalonego teatru skrywa prawdziwe intencje.
Poddanym Królowej Postprawdy jest z pewnością Emmanuel Macron, uwiedziony błyskawicznie przez tę starą jędzę Królową Banialukę, jakby miał ku temu jakieś skrywane skłonności. Wyuzdana caryca Postprawda lubi takich politycznych efebów, podrywa ich… do ataku podczas kampanii wyborczych. To dlatego z takim uczuciem plotą oni potem trzy po trzy z mównicy. Ten śliski typ Macron, czując się dłużny wobec swych przeciwników, elektoratu Marine Le Pen, dodatkowo swoimi trzema podrabianymi groszami chciał odpłacić trzem zagranicznym politykom. Znacie sojuszników pani Le Pen. To reżimy panów Orbana, Kaczyńskiego i Putina – grzmiał z mównicy, wrzeszcząc na wiecu do swych wyborców. Papieżyca Postprawda aż podskoczyła z radości na swym tronie z przerobionej toalety w szalecie. Tak cieszy ją każde publiczne kłamstwo.
Monarchini Banialuka przecież dobrze zapamiętała niedawną wypowiedź prezesa PiS. Jarosław Kaczyński wszem i wobec zdystansował się, na jednym oddechu, od prorosyjskiej pretendentki do francuskiej prezydentury, jak i od eurazjatyckiego satrapy z Kremla. Wszelkiego rodzaju sugestie, że my chcemy sami czy z panią (Marine) Le Pen, z którą mamy tyle wspólnego mniej więcej, co z panem Putinem, wyprowadzać Polskę z UE, są po prostu oszustwem, manipulacją i niczym więcej. Są nadużyciem i chciałem to bardzo jasno powiedzieć. Każdy, kto się posługuje tego rodzaju stwierdzeniami, po prostu kłamie, manipuluje, wprowadza w błąd opinię publiczną – podkreślił z mocą ex-premier Kaczyński. Orban i prezes czasem czują się jak bratanki, ale Jarosław, inaczej niż Wiktor, nie czuje mięty do Wołodii.
Mateusz Kijowski w reakcji na marsz Obozu Narodowo-Radykalnego wypluł z siebie post na swoim facebookowym profilu: „Gdyby Kaczyński chciał naśladować Piłsudskiego, zacząłby od delegalizacji ONR-u”. Ja – rzecz jasna – nie wymagam, żeby wpisy lidera KOD-u, znanego z oszczędnego używania inteligencji li tylko z powodu lakoniczności wpisów, od razu stawały się celnymi aforyzmami à la Stanisław Jerzy Lec. Jednak chciałoby się widzieć w komentarzach osób pretendujących do miana liderów zobaczyć choć ślad logiki, cień racjonalnego myślenia. Złudne to jednak nadzieje. Jeśli więc Kijowskiemu nie można pod tym względem zaufać, pozostaje samemu pokusić się o pewien wywód.
Jakież przerażenie krąży po antyrządowych lożach! ONR za czasów PiS-u przemaszerował w Warszawie! Hydra faszyzmu znowu łeb swój podnosi! To Kaczyński wywołał nazistowskie widma! Prawica na ulicach, chowaj się, kto może! Nie ma „kryj się po schronach!”, trzeba za broń chwycić! – takież to mniej więcej głosy odezwały się po salonach warszawki i krakówka, tej dusznej łżeliberalnej dulszczyzny, której człowiek taki jak ja chyba jeszcze bardziej nie znosi niż widoku ogolonych na łyso pijanych nazioli. No, może na równi są mi te grupy obmierzłe. Ale stop emocjom! Czas na suche fakty.
PO PIERWSZE: Obóz Narodowo-Radykalny (ONR) od 2012 jest zarejestrowany jako stowarzyszenie. To nie były z pewnością czasy przebrzydłego Kaczafiego i jego nacjonalistycznych siepaczy, a kadencja jaśnie oświeconego władcy Donalda Tuska i stróża liberalnej demokracji Bronisława Komorowskiego. ONR to w Polsce ugrupowanie jak najbardziej legalne, mające prawo do działania i demonstrowania.
PO DRUGIE: Próba delegalizacji ONR-u zakończyła się fiaskiem wnioskodawców. Pięć lat mija, jak Sojusz Lewicy Demokratycznej wniósł o zdelegalizowanie zarówno Obozu Narodowo-Radykalnego i Młodzieży Wszechpolskiej. I co się wtedy stało w tym roku – dla wielu niepamiętnym - 2012? Niejaki Jerzy Stępień (były prezes Trybunału Konstytucyjnego, pomimo tytułu magistra nazywany często „profesorem”, obecnie jeden z największych autorytetów konstytucyjnych dla środowiska PO, lewicy i mediów antyrządowych) uznał wniosek SLD za niezasadny. Istnienie ONR i Młodzieży Wszechpolskiej - zdaniem mgr Stępnia - to jest "cena, którą demokracja musi zapłacić”. Ów prawniczy guru podkreślił również, że w tym przypadku należy stawiać na edukację, a nie na delegalizację.
Poedukujmy się zatem sami, a przy okazji nauczmy trzymania się faktów te środowiska, które „ONR-owskiej pałki” używają paradoksalnie same, waląc nią na oślep po głowach polityków i zwolenników Prawa i Sprawiedliwości. Dla jasności dodam, że nie chodzi mi o rządy PiS a o władzę Postprawdy.
Analiza porównawcza to jedna metod logicznego wywodu. Spójrzmy więc na kraj, który wielu przedstawicieli polskiej inteligencji, także liberalnych i lewicujących dziennikarzy, uważa za wzorcowy. Mówię - rzecz jasna - o Niemczech. Przypomnijmy zatem pokrótce, co w styczniu 2013 roku uczyniły władze niemieckich krajów związkowych? Otóż złożyły one do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o delegalizację NPD. Przypomnę jej humanistyczny z ducha program, strategię i horyzonty: jest to partia nazistowska, a co szczególnie powinno zachwycać piewców modelowej niemieckiej demokracji, partia dążąca do rewizji granic z Polską oraz apelująca - czy słusznie? - o docenienie socjalnego dorobku narodowosocjalistycznej III Rzeszy. Podejrzewam, że część z państwa sądzi, że takie ugrupowanie jest kompletnie marginalne na scenie politycznej u naszych NATO-wskich sojuszników i unijnych przyjaciół za Odrą. Jeśli tak, to zupełnie niesłusznie.
Ledwie osiem lat temu NPD odniosła sukces w wyborach komunalnych do rad miast w krajach związkowych: Saksonii, Meklemburgii-Pomorzu Przednim, Saksonii-Anhalt, Turyngii, Badenii-Wirtembergii, Nadrenii-Palatynacie i w Kraju Saary. Jak uprzejmie donosi Wikipedia, naziści zdobyli ponad 100 mandatów radnych. Ktoś jednak z państwa na pewno zaprotestuje! Jednak to nie jest ta europejska twarz Niemiec! I tu spotyka nas niespodzianka. W wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2014 roku polityczni spadkobiercy Hitlera, Himmlera i Goebbelsa uzyskali 1,03% głosów, co zapewniło jej jednego europosła. Gdyby ktoś zamierzał to tradycyjnie uczcić, ryzykując sprzeniewierzenie się unijnym wartościom, a nawet ryzykując sprawę sądową, może krzyknąć radosne „Sieg heil!”. Tu jednak przychodzi moment (często obecny we współczesnej literaturze, a także kinematografii, że wspomnę chociażby „Początek” nieodżałowanego śp. Andrzeja Szczypiorskiego) moment przełomowy: pojawiają się w naszej narracji tzw. Dobrzy Niemcy.
W moim eseju będą nimi współautorzy wniosku o delegalizację NPD , prof. Christoph Möllers i prof. Christian Waldhof z Uniwersytetu Humboldta. Jak możemy odnaleźć w czeluściach Internetu, obaj akademicy wskazywali, że NPD stosuje etniczne pojęcie narodu i wyklucza ze społeczeństwa wszystkich „obcych” , bez względu na to, przez jaki okres żyliby w Niemczech. Zauważali też, że partyjne materiały NPD pełne są wątków antysemickich. Publikacje te gloryfikują Adolfa Hitlera jako „największego syna narodu niemieckiego”. I jakaż była reakcja? Niektórzy z państwa pewnie uznają tę odpowiedź za zaskakującą. Otóż, zarówno niemiecki rząd jak i parlament nie poparły wniosku profesorów. Zdaniem władz oraz Bundestagu nie należy używać przeciwko NPD argumentów prawnych. Dlaczego? Może to bowiem doprowadzić do zejścia nazistów do podziemia, a wtedy mogliby się, jak to czeluściach mrocznych katakumb i wilgotnych piwnic, jeszcze bardziej zradykalizować. Jaką kontrofensywę należałoby zatem prowadzić przeciw hitlerowcom? Gdzie ją przedsięwziąć? Na polu bitwy? Na placu boju? Na ubitej ziemi? Na ulicy? Nie, moi drodzy. Niemcy są pacyfistyczne i walczą ze swoimi nazistami wyłącznie na płaszczyźnie politycznej, na niwie wiedzy.
Prymas Tysiąclecia Stefan Kardynał Wyszyński w kazaniu na Wielki Post w 1967 r. o nas Polakach wyraził się jasno: Nie lękajmy się, Najmilsi, że zejdziemy na manowce szowinizmu i błędnego nacjonalizmu. Nigdy nam to nie groziło. Zawsze wykazywaliśmy gotowość do poświęcania siebie za wolność ludów. Jako polski katolik bez obaw przywołuję jeden z największych autorytetów w historii Kościoła w Polsce. Sądźcie sobie o tym, co chcecie. Chętnie dzielę się z wami tą moją władzą sądzenia. Na potrzeby mojego eseju przywołam inne znaczące słowa z homilii prymasa Wyszyńskiego „Bóg a narody” : Bóg i Pan wszelkiego stworzenia jest Ojcem narodów. Bo dlaczego Stwórca człowieka i jego duszy nie miałby być Ojcem ciała i duszy narodów? Naród nie jest przecież bogiem! Narody są dziećmi Boga, a przez to wspólne Ojcostwo są sobie braćmi! Rodzina narodów powołana jest do wyższego celu - uwielbienia wspólnego Ojca: "Chwalcie Go, wszyscy poganie, chwalcie Go, wszystkie narody, bo możne jest nad nami miłosierdzie Jego, a prawda Pańska trwa na wieki!" (Ps. 116, 1-2). To jest konstytucja współżycia narodów. Z niej wywodzą zasady katolickiego nacjonalizmu. W dziejach narodu izraelskiego zachowany został wzór opatrznościowej opieki Bożej nad życiem jednego narodu. Bóg powołał ten lud do szczególnych zadań w dziejach odkupienia ludzkości i dlatego też otoczył go tak wyjątkową pieczą. Czyż jednak dzieje odkupienia nie powtarzają się dziś w każdym narodzie, powołanym do światła wiary Bożej? Prymas użył w tym tekście pojęcia "katolickiego nacjonalizmu" wywodząc go tradycji starotestamentowej, z mesjanizmu biblijnego ludu Izraela. Ależ to skandal!
Zgroza! Krzyczą lewicowe i liberalne „elity”. Jednak nie tylko one. Także współczesny Kościół katolicki w Polsce wydaje się odcinać od tradycji Prymasa Tysiąclecia. Patriotyzm różni się więc od ideologii nacjonalizmu, która ponad żywe, codzienne relacje z konkretnymi ludźmi, w rodzinie, w szkole, w pracy czy miejscu zamieszkania, przedkłada, często nacechowane niechęcią wobec obcych, sztywne diagnozy i programy polityczne. – czytamy w najnowszym dokumencie Konferencji Episkopatu Polski przygotowanym przez Radę ds. Społecznych pt.: "Chrześcijański kształt patriotyzmu". Zadaję sobie pytanie, dlaczego prymas Wyszyński mógł, a prymas – nomen omen - Polak nie chce rozwijać idei katolickiego nacjonalizmu? Ktoś odpowie – i słusznie - że pojęcia z połowy XX wieku nie przystają do świata początku XXI wieku. Zgoda. Ale dlaczego? Bądźmy dociekliwi. Nie przesądzajmy, że Episkopat jest nieomylny właśnie w kwestii patriotyzmu i nacjonalizmu. Nie sądźmy, byśmy i my nie byli sądzeni.
W tym największy jest ambaras: dwa pojęcia w jednym naraz. Tak w jednym zdaniu mógłbym streścić znakomity filozoficzny wywód profesora Jacka Bartyzela dotyczący wyrwania z naturalnego, neutralnego kontekstu pojęcia „nacjonalizm” przez ideologiczną lewicę, po to aby je całkowicie zdyskredytować i uczynić z niego pejoratywny termin - pałkę na wroga. Bartyzel pisze o utożsamiani nacjonalizmu z postawą i poglądem, co do którego panuje zgodne przekonanie, że stanowi on wyolbrzymione, bezkrytyczne i niezreflektowane uczucie przywiązania i podziwu dla własnego kraju, grupy etnicznej lub społecznej i/albo przywódcy oraz wyolbrzymiania ich zalet, a pomniejszania lub negowania ich wad, idące zazwyczaj w parze z równie przesadnym i nieuzasadnionym deprecjonowaniem innych krajów, narodowości i osób. Aczkolwiek szowinizm (franc. chauvinisme) wziął swoją nazwę od postaci francuskiego żołnierza (nazwiskiem Chauvin) wychwalającego bezkrytycznie jedną tylko osobę - postać wodza (cesarza Napoleona), to jednak za jego typową postać uchodzi bałwochwalstwo etniczno-plemienne, czyli ojkolatria; czynnikiem wybitnie (acz niezamierzenie) ją potęgującym jest jednak ojkofobia, czyli niechęć i pogarda okazywane temu, co "swojskie" przez elity wykorzenione ze swojego środowiska narodowego. Szowinizm stanowi wówczas prymitywny sposób odreagowania upokorzeń zadawanych sentymentom, upodobaniom i obyczajom mas, przejawiając się zazwyczaj w tym, co współczesna nauka określa mianem "banalnego nacjonalizmu".
Przykładem takiego banalnego nacjonalizmu wynikającego z „elitarnej” pychy i pogardy wobec tego, co swojskie i prawdziwie tradycyjne, może być - moim zdaniem - „różowa” pseudo-patriotyczna papka z białej czekolady lansowana przez poprzedniego prezydenta Bronisława Komorowskiego oraz jego politycznych, ideologicznych, artystycznych i medialnych akolitów pod hasłem „Orzeł może”. Z czystej przekory napisałem ostatnio na Twitterze złośliwy aforyzm z rymem częstochowskim: Bowiem różowa może być bielizna. Biało-czerwona jest nasza Ojczyzna. Podaj dalej. Oczywiście, jeśli chcesz. Bo musi to na Rusi. W Polsce: jak kto chce.