Rewolucja, która właśnie odbywa się w Polsce, raduje mnie niezmiernie. Z uśmiechem satysfakcji powitałem panikę w środowisku notorycznych kłamców, w sitwie oszustów mamiących i okradających przez ćwierćwiecze uczciwych Polaków nieuwikłanych we współpracę z komuną. Zgrozę w grupie dętych "solidarnościowców" wywołała wiadomość o autentycznych dowodach na piśmie na agenturalną przeszłość Lecha Wałęsy. Od razu objawiły się roje obrońców dobrego imienia TW "Bolka". Jak ćmy zaczęli się lepić do "skrzywdzonego Lecha" rozpaczliwie machając skrzydełkami pokrytymi kamuflującymi wzorami. Albowiem to jeden wielki kamuflaż. Nikt nie wierzy, że obronę "bohatera Solidarności", "polskiego dobra eksportowego" ci cyniczni i po wielekroć skompromitowani działacze podjęli z troski o Polskę. Kieruje nimi wyłącznie branżowa "solidarność": wspólnota strachu jawnych i tajnych współpracowników reżimu "Czekiszczaka". Nawiązuję do tytułu biografii sowieckiego "najmity do zadań specjalnych, stojącego na czele resortu zbrodni", świetnej książki pióra Lecha Kowalskiego. Autor tego tomu stworzył neologizm łącząc skrót imienia Czesław i nazwisko Kiszczak w taki sposób, aby ta synteza kojarzyła się z bolszewicką policją - Czeka (чрезвычайная комиссия). Można w "Czekiszczaku" przeczytać znaczący akapit o "opozycjonistach" dobranych przez generała do słynnych negocjacji na przełomie 1988 i 1989 roku: Okrągłostołowi nie byli żadnymi wybrańcami narodu ani delegatami, nie zasiedli tu ze społecznego nadania. Dotarli do tego miejsca, gdyż po drodze Kiszczak utrącił tych wszystkich, którzy mieli inne zdanie na temat owego kontraktu. Kto ich dobrał, wyselekcjonował, i ostatecznie dopasował? Po odpowiedź należałoby się udać do Kiszczaka. On jednak milczał, gdyż doskonale wiedział, że to glejt jego nietykalności. Postawię jednak tezę, że sam udział w rozmowach z Czekiszczakiem nie świadczył automatycznie o agenturalnym uwikłaniu każdego uczestnika. Ważniejszym kryterium oceny są zachowania poszczególnych działaczy już po Okrągłym Stole. Symbolicznymi przedstawicielami skrajnych postaw są dla mnie Bronisław Geremek i Lech Kaczyński. Geremek - dawny stalinowiec- według mnie tak naprawdę nigdy nie był żadnym antykomunistą, chciał tylko "reformować" System. Lansował skrajnie ugodową polityczną linię pod hasłem "Pacta sunt servanda" tzn. "umów (z komunistami) należy dotrzymywać". Na przeciwnym biegunie był Lech Kaczyński, który wraz z bratem - Jarosławem - zamiast sterowanej z Moskwy "transformacji"- parł do prawdziwej dekomunizacji Polski. Bliźniacy przez całe ćwierćwiecze płacili za to wysoką cenę - polityczną, a były Prezydent zapłacił cenę najwyższą- własnego życia. Jego tragedia woła o wyjaśnienie!
Elementarna sprawiedliwość, która przychodzi tak bardzo spóźniona, wywołuje zrozumiały jazgot pieszczoszków Systemu i tzw. dysydentów, którzy wcale nie chcieli autentycznego upadku komunizmu, a tylko jego ustrojowej korekty, poprawy "błędów" i wyrugowania "wypaczeń". Nigdy nie dość powtarzania słynnej wypowiedzi Poety Zbigniewa Herberta: Michnik jest manipulatorem. To jest człowiek złej woli, kłamca. Oszust intelektualny. Ideologia tych panów, to jest to, żeby w Polsce zapanował 'socjalizm z ludzką twarzą'. To jest widmo dla mnie zupełnie nie do zniesienia. Jak jest potwór, to powinien mieć twarz potwora. Ja nie wytrzymuję takich hybryd, ja uciekam przez okno z krzykiem. "Gazeta Wyborcza"- organ komunistycznych "reformistów", którzy przeszli na pozycje kulturalnego marksizmu zwanego "poprawnością polityczną", organizuje teraz akcje wsparcia dla swej "ikony". Ludzie, którzy przed laty Wałęsę utopiliby w łyżce wody za jego "antysemityzm", teraz "rejtanowsko" rozdzierają szaty i usta. W syntetycznej, lakonicznej formie charakterystycznej dla mikrobloga, ujął to w swoim tweecie niezastąpiony Krzysztof Wyszkowski, legendarny założyciel Wolnych Związków Zawodowych. Michnik, łajdaku: idź do TVN i na żywo, na kolanach przeproś Polaków za ćwierćwiecze najpodlejszego, antypolskiego kłamstwa. Potem oddaj GW." Emocje? Nie tylko. Więc, o co toczy się ta symboliczna walka?
Faktyczna rola różnych "Bolków", którzy obsiedli okrągły stół na zew swego pana, zawiera się w innej wypowiedzi tego samego Krzysztofa Wyszkowskiego, tyle 27 lat wcześniej: Wielu miało świadomość, że są kukiełkami. Godzili się z tym, wierząc, że jest to teatr pożyteczny, a poza tym byli kukłami nie pierwszy raz w życiu. Taką interpretację tej gry w teatrze lalek Kiszczaka, ról pacynek mianowanych przez generała na nadworne "autorytety", Wyszkowski -bystry i uczciwy obserwator "transformacji" PRL-u w III RP - przedstawił w rozmowie z Krzysztofem Czabańskim opublikowanej w paryskiej "Kulturze" w 1989 roku. Warto podkreślić: to nie była niszowa gazetka "oszołomów", jak podle zaczęto potem określać prawdziwych antykomunistów. Proroczy dialog ukazał się w słynnym piśmie Jerzego Giedroycia, do którego potem zaczął się przyznawać nawet ober-komuch Aleksander Kwaśniewski, wspierany przez Księcia z Maisons-Laffitte. Zresztą trzeba podkreślić, że w owym czasie na łamach paryskiej "Kultury" swój list opublikowała też Maria Teresa Kiszczak przedstawiając w 1990 roku swoje specyficzne polityczne refleksje: Na powstanie obecnego, polskiego systemu społeczno-politycznego decydujący wpływ miały wydarzenia: "przeskoczenie płotu" przez właściwe osoby we właściwym miejscu i właściwym czasie. Pierwszą osobą, skaczącą przez płot, był Lech Wałęsa. W 1980 przeskoczył płot Stoczni Gdańskiej i stanął na czele strajkujących pracowników tworzących niezależny, samorządny związek zawodowy "Solidarność". Skok ten okazał się jego sukcesem. "Solidarność" przekształciła się w masowy ruch polityczny, protestujący przeciwko wypaczeniom ustrojowym. W warunkach panującego breżniewowsko-stalinowskiego systemu politycznego w ZSSR i wszystkich państwach obozu socjalistycznego oraz władzy I sekretarza KC PZPR E. Gierka w Polsce, był to czyn odważny i znaczący. Drugą osobą "skaczącą przez płot" we właściwym miejscu i czasie był niewątpliwie Czesław Kiszczak. (...) Wydaje się oczywistym, że pierwszy skok przez płot Lecha Wałęsy oraz drugi "skok przez płot", przez "betonowy mur", Czesława Kiszczaka stanowią jak gdyby klamrę, zamykającą pewną formację społeczno-ekonomiczną pewien etap historii ludzkości i otwierają wrota dla nowego systemu politycznego, społecznego, ekonomicznego. Generał Kiszczak odpowiedział zresztą niedługo potem na to żonine pismo w polemicznym tonie i też opublikowała to paryska "Kultura": Osobiście nie czuję się niedoceniony. Mam świadomość, że będąc gospodarzem tego historycznego zdarzenia przypadła mi rola pierwszoplanowa, choć -jak podkreślałem to wielokrotnie - działałem zawsze w ramach danego mi upoważnienia. Od dawna jestem przekonany, że Jaruzelski z Kiszczakiem działali tu "z upoważnienia" - moskiewskiego! Albowiem "transformacja" w Polsce odbywała się zgodnie z globalnym planem nakreślonym wcześniej na Kremlu. Tę bolszewicką strategię opisał Anatolij Michaiłowicz Golicyn, były major KGB, uciekinier z Bolszewii, w swojej głośnej, choć w III RP przemilczanej książce "Nowe kłamstwa w miejsce starych". Jednak wróćmy do wywiadu K. Wyszkowskiego z K. Czabańskim, który znów moim zdaniem powinien być dziś lekturą obowiązkową. Dlaczego do niego nawiązuję? Kieruje mną temperament niedoszłego "belfra".
Lenistwo umysłowe grupy Polaków, albo też osób, które mimo wszystko chciałbym nadal określać Polakami, polega na tym, że "prawdy objawione" rozpowszechniane bez przerwy przez propagandowe media traktują jak wyrocznię. Trochę to się zmieniło wraz z bardziej powszechną dostępnością do Internetu, ale i tak skala spustoszenia umysłowego wśród moich rodaków - wciąż będę mimo wszystko używał tego sformułowania- jest przerażająca. Wystarczy posłuchać komentarzy wielu ludzi wykształconych, ukształtowanych w III RP, żeby stracić jakąkolwiek nadzieję na zwycięstwo prawdy. "Relatywiści" wszelkiej maści, cyniczni uzurpatorzy od ćwierćwiecza z małymi przerwami władający naszym krajem z nadania sowieckich namiestników nadal odgrywają wiodącą rolę w hipnotyzowaniu mas. To jak ciągła powtórka z programów telewizyjnych słynnego bolszewickiego psychotronika Anatolija Michajłowicza Kaszpirowskiego. Starsi czytelnicy mojego bloga z pewnością pamiętają telewizyjne audycje tego sowieckiego hipnotyzera. Jego seanse w TVP odbywały się w tym słynnym "przełomowym" 1989 roku. Te transmisje cieszyły się ogromną oglądalnością. Do dziś pamiętam te przerażające rosyjskie odliczanie: adin, dwa, tri, czetyrie. Miliony ogłupianych przez telewizory ludzi wystawiało się na działanie czekisty szamana. Tak jest do dziś.
Ekrany wielu telewizorów i liczne głośniki radiowe wciąż są opanowane przez tych samych neosowieckich mesmerystów, spadkobierców "Kaszpirowskiego". Nadal doprowadzają oni zdezorientowanych odbiorców do zbiorowej psychozy. Trzeba więc przypominać prawdziwy przebieg wydarzeń z przeszłości. Trzeba nagłaśniać wypowiedzi tłumione przez propagandowych samodzierżawców, samozwańczych władców słowa. Taką rolę odczarowywania politycznej fikcji "demokratycznej" III RP na pewno odegrały ujawnione niedawno filmowe nagrania z Magdalenki, szokujący obraz fraternizacji "opozycjonistów" z bezpieką PRL-u, wcześniej znany wyłącznie z fotografii. Oto jak przed ćwierćwieczem w wywiadzie dla paryskiej "Kultury" mówił o tym orwellowskim wymieszaniu "świń" z "ludźmi" cytowany już przeze mnie Krzysztof Wyszkowski: To był element zmowy przeciwko społeczeństwu. Nasza strona działała na zasadzie: zrobić coś dla niemądrego, niedojrzałego narodu, ale warunkiem powodzenia działań jest, żeby naród się nie wtrącał. Ponieważ jednak on nie potrafi się nie wtrącać, gdy coś wie, więc lepiej, by nic nie wiedział. Według starej tezy: dla Polaków można czasem coś zrobić, z Polakami - nigdy. Ta atmosfera była dla mnie istotnym, głębokim sprzeniewierzeniem się idei "Solidarności". Wydawało się, że po sierpniu 1980 r. w tym kraju nie ma nikogo, szczególnie po stronie społecznej, kto by się odważył myśleć, że społeczeństwo polskie jest niedojrzałe, że nie jest w stanie zrozumieć i zaakceptować kompromisów, konsensusów, tego wszystkiego, co nazywa się polityką realną. To odstępstwo od dobrej wiedzy o Polakach było dla mnie czymś może najbardziej przygnębiającym w czasie Stołu.
Komunizm w Polsce wciąż żyje, choć ostatnio ma się dużo gorzej! Ta powtarzana przeze mnie teza, budząca u części moich czytelników zdziwienie a u innych nawet politowanie, znów zyskuje coraz więcej dowodów. Jest takie znane przysłowie: "uderz w stół, a nożyce się odezwą". W nowej wersji brzmiałoby ono tak: zaświeć reflektor i skieruj snop światła na Wałęsę, a zobaczysz, że Lech jak lep przyciąga ćmy. Ta lista nazwisk jest znacząca: Władysław "To Zwykłe Skurwysyństwo" Frasyniuk, Henryka "To Nie Jest Podpis Wałęsy" Krzywonos, Józef "To Jest Prawicowy Lincz" Pinior, Aleksander "Tu Chodzi O Niszczenie Wszystkich Ludzi, Którzy Byli Związani Z Wielkim Okresem Naszej Przygody W Historii" Smolar, Stanisław "To Jest Takie Zbrukanie" Ciosek, Aleksander "Wałęsa ma zdecydowanie więcej zasług niż potknięć" Hall, Jacek "Chrześcijaństwo Się Opłaca" Żakowski. Wybrałem Pierwsze (lepsze) Nazwiska wylansowane w III RP.
To bardzo niepełny spis "ciem lecących na lep Wałęsy". Właściwie powinienem napisać bloga wzorowanego na słynnym tekście Kisiela "Moje typy". Przypomnę, że ta słynna lista Stefana Kisielewskiego była pozbawioną komentarza wyliczanką nazwisk, która w 1984 roku ukazała się w "Tygodniku Powszechnym" zamiast stałego felietonu Stefana Kisielewskiego. Była to reakcja wybitnego pisarza na propagandę ówczesnych reżimowych dziennikarzy, którzy służą rosyjskiej racji stanu, definiując ją lepiej nawet niż sami Rosjanie. Ta współczesna lista "moich typów" powinna być o wiele dłuższa i winna zawierać inne, ważniejsze osoby dramatu, który trwa w moim kraju od 1989 roku. No, może z wyjątkiem Imć Aleksandra Smolara, wywodzącego się ze starego rodu - jak to określa ironicznie Stanisław Michalkiewicz - "Szlachty Jerozolimskiej", rodziny "zasłużonej" we wprowadzaniu komuny w Polsce. Ojciec Pana Aleksandra - Grzegorz Hersz Smolar - razem z matką - Walentyną Najdus - w XX wieku służyli stalinowskiej Moskwie w walce z wolną i niepodległą Polską. Jednak czasy się zmieniły, nastąpiła mądrość innego etapu i teraz Pan Aleksander znalazł innego mocodawcę- George’a Sorosa- wielkiego "przyjaciela" Polski, o którym nie wolno powiedzieć, że jest "żydowskim bankierem", bo wystawiamy się co najmniej na salonowy ostracyzm. No, trudno! Czym byłoby prawdziwe dziennikarstwo bez narażania się różnym mocarnym ośrodkom wpływu, np. podejrzanym "filantropom" typu Sorosa, którym marzy się władza nad całym światem? Tak więc, piszę do Pana Aleksandrze Smolarze, jako do - w mojej opinii- eksponowanego ekspozytariusza neokomunistycznej globalnej oligarchii na Polskę! Mam nadzieję, że Pańskie żałosne popiskiwania na rzekomą "rewolucję nihilizmu" będą jak skrzypienie koła heglowskiej Historii! Moja śmiałość w takiej apostrofie do Pana, Salonowego Bóstwa wszelkiej maści komunistów przeflancowanych na liberałów, wynika właśnie z powtarzanego przez Pana ohydnego terminu "rewolucja nihilizmu", którym popisał się na łamach neokomunistycznej "Gazety Wyborczej" salonowy koniunkturalista Aleksander Hall. Ja odczytuję te Wasze aluzje!: Moim zdaniem, jednym z najważniejszych wymiarów tej rewolucji, którą dokonuje - moim zdaniem kosztem Polski - Jarosław Kaczyński, to jest to, co Aleksander Hall nazwał w swoim artykule opublikowanym bodaj dzisiaj o rewolucji nihilizmu. Tak raczył się Pan, Panie Smolar, wyrazić w Kontrwywiadzie RMF FM. Niech się Panu nie wydaje, że wszyscy Pańscy odbiorcy to ludzkie gąbki, bezrefleksyjnie chłonące takie słowa. Ja wiem, skąd obaj z Panem Hallem wzięliście ten filozoficzny termin, którym szafujecie potępiając politykę obecnego "pisowskiego" gabinetu. Jeszcze na studiach czytałem książkę Hermanna Rauschninga "Rewolucja nihilizmu. Kulisy i rzeczywistość Trzeciej Rzeszy". Jeśli Pan w politycznej drodze Prawa i Sprawiedliwości i braci Kaczyńskich dostrzega hitlerowskie korzenie, to ja sięgam do Pańskich i Pana Brata, Panie Smolar. To Pańskie drzewo genealogiczne czerpie soki ze zbrodniczej komunistycznej ideologii, domeny antypolskiej, antyludzkiej nicości. To Pan i Panu podobni jesteście dla mnie spadkobiercami nihilistycznych bolszewickich rewolucjonistów, agentów Kominternu, dzisiaj służących internacjonalistycznym "grandziarzom". Więc może trochę ostrożniej z tymi epitetami, bo one mogą do Was wrócić jak bumerang. Zło zawsze do człowieka powraca!
Okrągły Stół to wiele mówiący mebel, który ciągle straszy. Ekipa, która zdobyła tam dominującą rolę, nawet zza grobu nawiedza moją spanikowaną Ojczyznę. I nie myślę tylko o nieżyjącym Czekiszczaku. Pytanie najważniejsze: czy my nadal damy się jego kukiełkom zastraszać i szantażować? Znów sięgam do wywiadu z Krzysztofem Wyszkowskim sprzed ponad ćwierćwiecza. Na pytanie o to, kto przy Okrągłym Stole faktycznie podejmował decyzję, twórca WZZ odpowiedział: Najważniejszy był Geremek. O wszystkim decydowali Michnik, Kuroń i Geremek, w pewnej fazie Mazowiecki. Ta grupa używała za zasłonę to Frasyniuka, to Bujaka, to Gila (przy ich akceptacji), którzy politycznie nie mieli nic do powiedzenia. (...) Ci ludzie zmienili poglądy, ale nie zmienili metod uprawiania polityki. Te, które stosują, są bolszewickie. Ten nastrój koalicji lewicy, kiedy Geremek oświadcza, że ma nadzieję, iż słowo "socjalizm" odzyska swój blask. Wspólna władzy i "opozycji stołowej" obawa przed zagrożeniem populistyczno- nacjonalistycznym, przed zdziczałym społeczeństwem, które czyha tylko, by ten kraj rozwalić, były oburzające. Powtórzę motto tych komunistycznych reformistów w stylu Geremka i Kuronia: niech słowo "socjalizm" odzyska swój blask! Tu jednak nie chodzi o żadne socjalistyczne tradycje niepodległej II Rzeczypospolitej! Ten "socjalizm" to eufemizm, bo chodzi o podmalowaną komunę! Ci dawni stalinowcy pozostali do końca życia komunistami, tylko zamienili czerwoną sektę - z bolszewickiej na "trockistowską". A dziś Ich Duch przemawia językiem "kulturalnego marksizmu" według planu Antonia Gramsciego.
Rolę najnowszego zamieszania z przeszłością Lecha Wałęsy postrzegam więc w szerszym kontekście. Nie chcę jednak bagatelizować samych nowych dowodów na głębokie uwikłanie człowieka, wylansowanego przez bezpiekę na lidera wielomilionowego ruchu "Solidarność". W odróżnieniu od obrońców "Lecha", którzy cynicznie przedstawiają go w roli ofiary politycznej nagonki, ja widzę przed oczyma duszy skrzywdzonych przez "Bolka" autentycznych antykomunistów, prawdziwych bohaterskich wrogów Bolszewii. Symboliczną postacią jest tu Henryk Jagielski, pracownik stoczni, na którego Wałęsa donosił za pieniądze na początku lat 70. Jednak takich konkretnych Polaków jest dużo więcej. Zdaniem profesora Sławomira Cenckiewicza to kilkadziesiąt osób, m.in. Henryk Popielawski, Jan Górski, Henryk Lenarciak, Józef Szyler, Jan Jasiński, Stanisław Dziembło, Alfons Suszek i Kazimierz Szołoch. Niech apologeci "Bolka" niewychodzący ostatnio z mediów, tacy jak groteskowa Henryka Krzywonos, pyskata "tramwajarka" napompowana przez System do roli wielkiej bohaterki, spojrzą w twarze ofiar donosów Wałęsy i powtórzą im swoje brednie o nieistotnych "cieniach" biografii Narodowego Bohatera. Nie! Gardłować potrafią wyłącznie w okienkach TV! Zresztą niektóre ze stacji TV kojarzą mi się ze skrótem TW.
Warto też, żeby ci mecenasi z nieboskiej łaski wczytali się też w historię nieślubnego dziecka Lecha Wałęsy i pośmiertnego losu tego biednego chłopczyka! Zapoznajcie się z tragedią Grzesia, pierwszy raz opisaną przez młodego historyka Pawła Zyzaka. (Ten młody badacz spotkał się potem za rządów Platformy Obywatelskiej i PSL-u z nieopisaną wprost nagonką, przypominającą jako żywo czasy głębokiego PRL-u.) Szokujący temat chłopca, po którym ślad miał zniknąć, bo mógł zaszkodzić wizerunkowi "Bożyszcze Salonów", podjął później Sławomir Cenckiewicz. Rozmawiałem z profesorem zaraz po wydaniu jego książki "Wałęsa. Człowiek z teczki". Grześ tragicznie zmarły, nieślubny synek "Bolka" nie ma prawdziwego miejsca pochówku: Mogiła to za dużo powiedziane. To jest anonimowy grób, ale w zasadzie on nie ma już kształtu grobu. Jest po prostu cały jakby zmyty przez deszcz, zrównany z ziemią. Stoi w tym miejscu jakiś krzyż znaleziony na śmietniku. Myślę sobie, że warunkiem istnienia tego grobu jest jego anonimowość. Przynajmniej tak się zachowują zarówno proboszcz parafii, jak i przede wszystkim urząd gminy, pan Krzyżanowski, który jest burmistrzem. Tzn. wszyscy odmawiają po prostu informacji o tym, kto leży w tym grobie. Profesor Cenckiewicz w rozmowie ze mną podkreślił: Oczywiście, wszyscy mamy jakieś grzeszki na swoim sumieniu. Większe, mniejsze, ale generalnie wszyscy mamy jakieś grzechy. Ale nie o to chodzi. Chodzi po prostu o podstawową rzecz: czy historia tego grobu zaczyna się na nowo w momencie, gdy Wałęsa zostaje prezydentem? W 1990 roku ten grób znów staje się anonimowy i ta sytuacja trwa do dziś. Wokół tego grobu jest jakaś zmowa milczenia. To mnie zainteresowało. Poza tym w biografistyce jest tak, że każdy wątek życiorysu powinien zostać zbadany. Kończąc tę sprawę, dlaczego ja to wyciągam i nawet dedykuję książkę Grzegorzowi Lewandowskiemu? Właśnie dlatego, że wszyscy tłumaczą, iż ten grób musi zostać anonimowy. Nawet część rodziny przeciwko temu protestuje i nie może nic zrobić. Ja chciałem po prostu przywrócić temu dziecku podstawową godność. Każdy z nas ma taką przyrodzoną godność, żeby być pochowanym pod własnym imieniem i nazwiskiem. Dlatego ja tę sprawę wybiłem w swojej książce. Powtarzam, dlaczego pamięć o Lechu Wałęsie ma być ważniejsza od upamiętnienia małego niewinnego dziecka? Co Wy na to, obłudnicy, którzy w obronie "bolkowatości" Wałęsy (oraz własnej) używacie argumentów o chrześcijańskim miłosierdziu i rozgrzeszeniu?
Rolex czyli bloger Tomasz Pernak w znakomitej, poruszającej notce zatytułowanej "Przecież to robol był", nawiązał do innej jeszcze makabrycznej historii - tajemniczej śmierci Tadeusza Szczepańskiego. Literacką wersję tej krwawej zagadki można przeczytać na blogu "Roleksa", ja sięgnę do czystej faktografii. W słynnej książce Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" czytamy krótką notę w przypisie: Tadeusz Szczepański zaginął w dniu 16 I 1980 r. Po dwóch miesiącach, 17 III 1980 r. jego nagie ciało (miał nogi obcięte na wysokości kolan) wyłowiono z Motławy. Temat ten Cenckiewicz rozwinął w pracy pt. ZEMSTA CZY "WYPADEK PRZY PRACY"? Tajemnica śmierci Tadeusza Szczepańskiego (1960-1980) - działacza Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Badacz cytuje tam notatkę milicjanta: Dnia 17. 03. 1980 r. o godz. 18.00 na polecenie dyżurnego udałem się na miejsce znalezienia zwłok usytuowanego na brzegu odpływu kanału Motławy na wysokości Stacji Pomp przy Elektrociepłowni »Ołowianka II«. o przybyciu na miejsce ustaliłem, że w wymienionym miejscu w odległości 0,5 m zanurzone w wodzie leżą nagie zwłoki mężczyzny w wieku ok. 25 lat. Ponadto zwłoki miały obcięte obie kończyny dolne na wysokości środka kości piszczelowej, duże przecięcie barku po stronie klatki piersiowej oraz przecięcie czaszki po prawej stronie. Zwłoki przekazane do Zakładu Medycyny Sądowej celem ustalenia przyczyny zgonu. Kim była ofiara? Kolegą Tadeusza Szczepańskiego z "Elektromontażu" był Lech Wałęsa. Pracowali w tym samym warsztacie, mieszkali na tej samej ulicy Wrzosy, w robotniczej dzielnicy Gdańska - Stogach. To on wciągnął Szczepańskiego do Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Szczepański był członkiem grupy Wałęsy, która kolportowała niezależną prasę i ulotki, a czasem również niszczyła propagandowe tablice i afisze. Czy ta znajomość z Wałęsą - jak spekuluje bloger Rolex - odegrała rolę w śmierci tego młodego chłopaka? Tomasz Pernak postawił hipotezę, że był to kolejny, może najistotniejszy hak na późniejszego lidera Solidarności, typowanego już wtedy na kilka miesięcy przed Sierpniem 80’ na nowego "Józefa Piłsudskiego". Rolex sugeruje, że ta zbrodnia była sygnałem dla Wałęsy, widomym znakiem. Czy to był faktycznie krwawy inicjał, podpis na cyrografie: SB (Służyć Będziesz)? Trudno cokolwiek wyrokować. To makabryczny scenariusz. Sprawa była badana po 1989 roku, a mimo to wciąż pozostaje zagadkowa. Jednak czy współpraca Wałęsy z SB nie jest jej niepokojącą otoczką? Ile jeszcze podobnych strasznych sekretów kryje Podziemie?
Ówczesna rola Wałęsy - zdaniem jego obrońców - nie była już jednak historią człowieka, który w latach 70. został złamany i "coś tam podpisał". Według apologetów "Lecha" wyrwał się on spod bezpieczniackiej kurateli i działał jako autentyczny i w nic nieuwikłany działacz podziemia. Przeczą temu jednak rozmowy z Wałęsą już po wprowadzeniu stanu wojennego. Po raz pierwszy ich stenogram przeczytałem ze zdumieniem przed wielu laty w tygodniku "Głos" Antoniego Macierewicza. Zapis rozmowy z Lechem Wałęsą przeprowadzonej 14 listopada 1982 r. przez płk. Bolesława Klisia i płk. Hipolita Starszaka w gmachu Naczelnej Prokuratury Wojskowej w Warszawie - został potem dołączony do książki Cenckiewicza i Gontarczyka. Co w nim czytamy? Wałęsa przyznaje wprost: Ma pan dowody na to, że robiłem porządek. W Gdańsku wyrzuciłem wszystkich, którzy wam się mogli nie podobać - Borusewicza, Walentynowicz. (...) Walentynowicz dlatego, że za bardzo się mieszała, a jednocześnie bardzo mi przeszkadzała. (...) Nie zarzuci pan mi nic, że w Gdańsku miał pan jednego człowieka, który wam mógł się nie podobać. Wyczyściłem. Nie zarzuci mi pan też, że tam gdzie miałem wpływ, to znaczy w prezydium Komisji Krajowej, które dobierałem, dobrałem jednego człowieka, który wam nie odpowiadał. Pytałem się nawet. Czy tak mówi człowiek, który zerwał się bezpiece z uwięzi? No, nie żartujmy, choć sam Wałęsa i jego apologeci będą nam wmawiać, że to była tylko wyrafinowana gra z bezpieką PRL.
Jeśli dodamy do tego list generała Czesława Kiszczaka odnaleziony w papierach w jego domu, wszystko układa się w logiczną całość. Przypomnę, że Czekiszczak w swym "testamencie" napisał: Załączone dokumenty dot. współpracy Lecha Wałęsy z SB do 1989 r. uchroniłem przed ich wykorzystaniem do jego kompromitacji, a także Ruchu, któremu przewodził; zaś po 1989 r. przed ich zniszczeniem lub wykorzystaniem, zarówno przez ludzi prawicy jak i lewicy, do rozgrywek politycznych. (Podkreślenie - moje.) Wałęsa był zatem pod swoistym "parasolem" swego mocodawcy ze służb. Ta ochrona powinna być nazwana po imieniu. To była mówiąc językiem sowieckiej a potem rosyjskiej mafii "krysza". Co to był za wojskowy "daszek" nad miedzianym czołem Wałęsy? Mogliśmy się wszyscy przekonać w czasie jego prezydentury, której znakiem rozpoznawczym była "noc teczek" i parlamentarny "pucz" - odwołanie rządu Jana Olszewskiego. I tu przechodzę do sedna. Wałęsa to dzisiaj mały "pikuś", cienki "Bolek". Są ważniejsze figury, które wyłaniają się z tamtego gorącego czasu, czerwca roku 1991. Jedną z nich jest Donald "Policzmy Głosy" Tusk, oraz Adam "Jaskiniowy Antykomunizm" Michnik. To o nich wyjątkowo dociekliwy, niezwykle konsekwentny i brawurowo odważny Krzysztof Wyszkowski pisze takie słowa, dowodząc że problemu Wałęsy już nie ma, bo to zostało dawno wyjaśnione: Jest tylko problem agentów czy ludzi, którzy zrobili kariery polityczne na kontaktach z SB, tacy jak Donald Tusk, jak partnerzy Kiszczaka, tacy jak Adam Michnik. To jest prawdziwe niebezpieczeństwo dla Polski. Obserwuję polską scenę polityczną już od wielu lat i wciąż przeżywam déjà vu. Mam nadzieję, że ta powtarzalność nareszcie się skończy. Ufam, że lot obleśnych ciem wokół ciemnego świecidła będzie miał wkrótce swój kres. Zwabieni na lep Wałęsy, przykleją się do niego na stałe i wylądują tam, gdzie ich miejsce- w odzyskanym dla siebie przed laty śmietniku, który nazwali III RP. A gdy przeminie noc generałów, zaświta nam nowy dzień.