Drogie, nieefektywne, oderwane od rzeczywistości i bez pomysłu na jutro, a jednocześnie agresywne. Kierowane przez "nietykalnych" - związki zawodowe w Polsce.
Członkowie trzech największych central związkowych - NSZZ "Solidarność", Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych i Forum Związków Zawodowych rozpoczęli falę protestów, która punkt kulminacyjny osiągnąć ma 14 września. Będzie głośno, tłumnie, momentami pewnie gorąco, tak brzmią zapowiedzi. Główny cel jest jeden - protest przeciwko polityce rządu. Przewodniczący Duda, siła sprawcza protestów, coraz słabiej jednak ukrywa ten drugi cel, bardziej ambitny - awans do pierwszej ligi politycznej i chęć odgrywania roli szarej eminencji w polskiej polityce. Wydaje się, że dla tych aspiracji jest gotów wiele poświęcić.
Przedstawiciele trzech związków zawodowych opuścili 26 czerwca posiedzenie Komisji Trójstronnej z udziałem premiera, choć nie było do tego powodów. Pretekstem była propozycja uelastycznienia, wzorem większości krajów świata, kodeksu pracy, mająca przeciwdziałać bezrobociu. Wyjść z zebrania było wtedy trzeba, by można było potem wyjść na ulice. Wykonano więc ten manewr, bo albo się rozmawia albo protestuje. Zresztą, to w zasadzie żadna niespodzianka, bo największe centrale związkowe nie troszczą się zbytnio o osoby bez pracy. Ich celem są już pracujący, najlepiej na etatach w spółkach skarbu państwa. Wolą te od prywatnych firm, gdzie od związków zawodowych pracownicy oczekują więcej niż tylko taniego populizmu.
W spółkach byłych firm państwowych na pensji bez pracy na rzecz własnego przedsiębiorstwa żyje w Polsce tysiące etatowych związkowców. Są "nietykalni", bowiem posiadają specjalny status, dzięki któremu nie wolno ich ukarać, a już na pewno zwolnić z pracy. Pobierają za to bardzo wysokie pensje, więc jest o co walczyć. Bywało na przykład, że obrotny maszynista z "Solidarności" zarabiał więcej niż prezes spółki. Nic więc dziwnego, że związkowcy zrobią wszystko, by obronić swój "status quo". Tylko na przykład w Grupie PKP działa 75 związków zawodowych, kosztują spółkę ok. 35 milinów zł, a "nietykalnych" działaczy jest prawie dwieście osób.
Polskie związki jednocześnie nie potrafią i nie chcą dostosować się do nowych wyzwań. W Norwegii na przykład związki zawodowe pomagają na szeroką skalę bezrobotnym, próbując na rozmaite sposoby pomóc wciągnąć ich na rynek pracy. U nas ze stron związkowców padają wyłącznie irracjonalne propozycje i nierealne postulaty, które musiałyby spowodować wzrost bezrobocia czy skali zatrudniania na czarno. Takimi żądaniami są chociażby pomysły podniesienia składki ZUS, czy FUZ, zwiększenia płacy minimalnej w oderwaniu od realiów ekonomicznych, czy zmniejszenia liczby godzin pracy w tygodniu.
Polskie związki zawodowe - drogie, nieefektywne, oderwane od rzeczywistości i bez pomysłu na jutro, a jednocześnie agresywne. Kierowane przez "nietykalnych".
Drogie, nieefektywne, oderwane od rzeczywistości i bez pomysłu na jutro, a jednocześnie agresywne. Kierowane przez "nietykalnych" - polskie związki zawodowe. Ich kompletna niemoc jest widoczna zwłaszcza teraz, kiedy mamy do czynienia ze spowolnieniem gospodarczym. Ze względu na to, że często bardziej od rynku pracy interesowała je działalność polityczna, dotychczasowe rządy jak ognia unikały prób ograniczenia przywilejów związkowych. Czas jednak złożyć parasol ochronny znad gigantów branży związkowej i przynieść ulgę firmom oraz spółkom, które stały się ich przymusowymi sponsorami. Te zmiany warto przeprowadzić, nawet jeśli ceną będą burzliwe demonstracje, z organizacji których główne centrale związkowe słyną. Bo, czy jest uzasadnienie dla istnienia przywilejów związkowych, np. prawa do płatnego zwolnienia z obowiązku świadczenia pracy dla firmy na czas pełnienia funkcji? A dlaczego pracodawca ma za to płacić? Czy jest uzasadnienie dla tworzenia "nietykalności" związkowców w trakcie, a nawet i po zakończeniu tej działalności? A dlaczego pracodawca na swój koszt ma udostępniać pomieszczenia biurowe, konferencyjne, czy środki transportu? A dlaczego pracodawca ma ściągać, w zamian za związki i to na swój koszt, składki ich członków? Być może paradoksalnie 11 września przyjdzie czas na to, by to zmienić. Być może słynne, "kto mieczem wojuje od miecza ginie" nabierze realnego wymiaru? Działacze związkowi na pewno nie oddadzą swoich luksusowych przywilejów bez walki i dlatego będą robić wszystko, by na politykach wymusić uległość. Jeśli to się nie uda, sami spróbują sięgnąć po władzę.
Związki zawodowe w Polsce przypominają coś w rodzaju "związkotwora" i to złośliwego, który przede wszystkim walczy o lukratywne miejsce dla swoich działaczy w firmie, a potem na scenie politycznej. Ale co gorsza, przeszkadzają w modernizacji kraju, z walką z bezrobociem na czele. To wbrew związkom, a nie dzięki ich wysiłkom, udaje się generować nowe miejsca pracy, podnosić świadczenia społeczne, czy walczyć z nielegalnym zatrudnieniem. Być może więc, to nie związki w Polsce powinny wejść na barykady przeciwko rządowi, ale my wszyscy powinniśmy wejść na ścieżkę wojenną przeciwko takim związkom.
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP