"Szkoda tych pieniędzy, które znowu wszyscy wyrzucą na billboardy i spoty" - ubolewał wczoraj premier w reakcji na wyrok Trybunału Konstytucyjnego dopuszczającego jednak wbrew zamysłowi Platformy billboardy i spoty podczas kampanii wyborczej. Niezbyt szczere to ubolewanie, bo bez billboardów i spotów kampania wcale nie byłaby tańsza.
Od tygodni wszystkie partie gorączkowo szukały sposobów na rekompensatę braku billboardów i spotów. PO zarezerwowała na przykład Citylighty, czyli powierzchnie reklamowe na przystankach. Gdy pytałam, ile ich trzeba, aby kampania była skuteczna, usłyszałam, że tysiąc, a najlepiej dwa. Koszt po cenach agencyjnych od miliona do - uwaga - dwóch milionów złotych miesięcznie. Zamiast spotów wyborczych mielibyśmy zaś pewnie tak zwane kampanie informacyjne. Platforma już w tej chwili przygotowała taką akcję, tyle ze orzeczenie PKW pokrzyżowało plany.
Telewizyjne taśmy są jednak gotowe.. PiS swoją tak zwaną kampanię informacyjną emituje. Przy czym obie partie oskarżają się nawzajem o łamanie prawa.
No cóż, pozwolę sobie zacytować mojego redakcyjnego kolegę: Niedoszli rodzice POPiS-u doczekali się jednak wspólnego dziecka. Jego imię to hipokryzja i rośnie jak na drożdżach.