Z listą leków refundowanych i nową ustawą "jakoś to będzie" - pomyśleli wszyscy i przez pół roku oddawali się innym zajęciom. Przykład szedł z samej góry, wszak ministrowie zajęci byli przede wszystkim kampanią wyborczą. Wdrażanie trudnej i wymagającej ustawy zostawiono na "za 5 dwunasta". Wyszło jak zawsze, czyli byle jak. Czy minister zdrowia, Bartosz Arłukowicz będzie nowym Grabarczykiem w rządzie Donalda Tuska?
Na trzy dni przed wejściem w życie nowych przepisów nie wiemy, jak ostatecznie będzie wyglądała lista, co z ważnością recept wystawionych przed Nowym Rokiem, czy pacjenci po pierwszym stycznia płacić będą za przepisane teraz lekarstwa według starych czy nowych stawek. Co mają zrobić chorzy na cukrzycę? Czy szturmować gabinety lekarskie i domagać się zmiany leków na tańsze czy istnieje szansa, że ich dotychczasowe insuliny i paski znajdą się jednak na liście? Dalej: co z aptekami, które nie chcą podpisywać umów z NFZtem i jak Fundusz ma podpisać tysiące umów w ciągu 72 godzin?
To tylko kilka pytań z całej długiej listy zakończonej jeszcze jednym znakiem zapytania: kto oprócz pacjentów zapłaci za zmarnowane pół roku, bo tyle było czasu na przygotowanie zmian? Tak psuje się dobre w swych intencjach ustawy, bo intencje są dobre. Dobre są również rozwiązania tzw. "kierunkowe", ale niedopracowanie psuje wszystko.
Złośliwi już ogłosili ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza nowym Grabarczykiem rządu. To właśnie były minister transportu w poprzednim gabinecie Donalda Tuska był powszechnie atakowany m.in. za opóźnienia w budowaniu dróg czy bałagan na kolei. Tak jak teraz atakowany jest Arłukowicz za zamieszanie w listą leków refundowanych. Tyle tylko, że oprócz ministra zdrowa zagrożenia związane z wejściem w życie nowych rozwiązań zlekceważyło więcej odpowiedzialnych za to osób, bo przecież "jakoś to będzie".