"To rodzina zdecyduje, co teraz z ciałem Artura Hajzera. Warunki jakie tam są czasem pomagają podjąć decyzję, co zrobić - ściągać ciało, czy zostawić w szczelinie i pochować. Myślę, że w najbliższych godzinach żona Artura Iza bardzo szybko podejmie tę decyzję, będąc w kontakcie z Marcinem Kaczkanem, który jest w bazie. Podejmą właściwe działanie, żeby zabezpieczyć ciało" - powiedział himalaista Krzysztof Wielicki w czasie spotkania z dziennikarzami, wśród których była reporterka RMF FM.
Krzysztof Wielicki: Potwierdziło się najgorsze, czyli że Artur nie żyje. Nam bardzo zależało, żeby usłyszeć to z ust jego partnera, czyli Marcina Kaczkana, a nie z ust uczestników innych wypraw, które pośredniczyły w komunikacji z krajem. Mieliśmy rozmowę z Marcinem, który dotarł do bazy, więc zapytałem go, czy widział Artura, czy był przy nim. Odpowiedział, że był przy nim i Artur nie żyje. To była najważniejsza informacja.
Czy już wiemy co dokładnie wydarzyło się na Gaszerbrum I?
Dokładnie to pewnie nigdy się nie dowiemy. Artur spadł, będąc ponad Marcinem, czyli Marcin mógł tylko zauważyć, że ktoś spada. Artur był drugi na linie. Najmniej prawdopodobne jest zerwanie się liny. Może poręczówka została wyrwana, lecz one są połączone w jeden system, więc nie powinno się tak zdarzyć. Czasem przy przepinaniu się między poręczami można popełnić błąd, poślizgnąć się, stracić równowagę. Chyba coś takiego się zdarzyło. Marcin mógł tylko stwierdzić, że Artur przeleciał koło niego, bo wiadomo, że kuluar ma 700 metrów. Zaczął zjeżdżać, później schodzić i kiedy zszedł do podstawy kuluaru, znalazł martwego Artura na śniegu.
A co z informacją, że Marcin Kaczkan miał wypadek?
To jest dla mnie bardzo zadziwiająca historia. Tak na gorąco wymyśliłem, że to mogło wynikać z tego, że ten SMS nie został wysłany wcale przez Artura. Bo wydaje mi się, że Artur raczej by zadzwonił do żony, jeśli miał telefon satelitarny. Natomiast, jeśli był to SMS, to teraz myślę sobie, że wysłał go kucharz, bo oni mieli dwa telefony satelitarne. Włosi, którzy pierwsi stwierdzili, że coś się wydarzyło, gdy schodzili już do bazy mieli tylko informacje, że Polacy mieli wypadek. Jeden nie żyje, a nie wiadomo, co dzieje się z drugim. Ta wiadomość dotarła do bazy, w której był kucharz wyprawy. Miał ten telefon satelitarny i wysłał tego SMS-a tutaj i nikt nie skojarzył, że to może nie z tego telefonu - nie patrzył skąd wiadomość przyszła, tylko przyjął, że jest informacja. Myślę, że to nas wszystkich zmyliło. Marcin był bardzo zdziwiony, kiedy z nim rozmawiałem, bo nigdzie nie spadał, więc sądzę, że taka mogła być historia. Kucharz wysłał wiadomość, nie mając wielkiej informacji. Napisał, że to Marcin, bo tak sobie pewnie przypuszczał albo była to już jego fantazja, mając informację, że ktoś spadł.
Co teraz z ciałem Artura Hajzera?
Nie wiem, to już pytanie do rodziny. To rodzina decyduje. Warunki jakie tam są czasem pomagają podjąć decyzję, co zrobić - ściągać ciało, czy zostawić w szczelinie i pochować. Myślę, że w najbliższych godzinach żona Artura Iza bardzo szybko podejmie tę decyzję, będąc w kontakcie z Marcinem, który jest w bazie. Podejmą właściwe działanie, żeby zabezpieczyć ciało.
Jeśli pani Iza będzie chciała, żeby to ciało wydobyć, to wydobycie rozpocznie się niezwłocznie i szybko?
Myślę, że tak, ale to nie jest kwestia wydobycia, tylko transportu, bo to jest takie miejsce, gdzie normalnie się dociera, natomiast transport w dół jest dosyć skomplikowany.
W jakiej formie jest Marcin Kaczkan i kiedy wróci do Polski?
Przez telefon nie wyczułem tego. To jest rozmowa dwóch ludzi, którzy się wspinają, więc raczej rozmawialiśmy nie o uczuciach, ale o technicznych sprawach, o tragedii. To było dla nas najważniejsze - wyjaśnienie przyczyn tragedii, a nie samopoczucie Marcina. Mogę natomiast sobie wyobrazić, bo wielu z nas było w takiej sytuacji. Marcin wróci dopiero gdzieś za tydzień, chyba że będzie helikopter, który miałby zabrać ciało. Wtedy Marcin się zabierze. Jeśli nie, to 7-8 dni minimum.
Jakie są w tej chwili pana uczucia?
Powiedziałbym trywialnie - spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą. Ale jest coś w tym, że ostatnio wielu kolegów z mojego pokolenia - i nie tylko - odchodzi. Z pewnością za wcześnie. Jeszcze wielu z nich miało wiele do zrobienia. Myślę sobie czasem, że to może jest taka zła passa, która nas dotknęła. Po złej passie przyjdzie dobra. To nie może trwać wiecznie, że coś nas boli. Myślę, że z większą atencją będziemy myśleć o wyjazdach, o wyzwaniach, ale jak znam życie - ludzie znów pójdą w góry.