93 godziny i 44 minuty - to nowy rekord Głównego Szlaku Beskidzkiego, czyli najdłuższego szlaku w polskich górach. W takim czasie 511 kilometrów z Ustronia do Wołosatego przebiegł ultramaratończyk Roman Ficek. Tego wyczynu dokonał ze wsparciem swojego dwuosobowego zespołu. "Da się to zrobić o wiele, wiele godzin szybciej, ale musi się na to złożyć wiele czynników. Wszystko musi się zgrać idealnie - w tym pogoda i forma" - zaznacza biegacz z Małopolski. W rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem opowiedział o kontuzji, z powodu której mógł nie skończyć trasy, o momentach załamania i tylko kilku godzinach snu, na które mógł sobie pozwolić.
W ostatnich latach rekord czasowy GSB przechodził kilka razy z rąk do rąk. Co sprawiło, że ten szlak stał się tak popularny wśród ultramaratończyków? "Wydaje mi się, że chodzi właśnie o jego długość. To najsłynniejszy szlak w Polsce. W Ameryce jest Szlak Appalachów, w Alpach - Via Alpina, a w Polsce mamy GSB. Myślę, że każdy kto chce zasłynąć w świecie biegów ultra, wybiera GSB" - zaznacza Ficek.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Michał Rodak, RMF FM: Ile dni dochodzi do siebie człowiek, który w rekordowym czasie przebiegł najdłuższy szlak w polskich górach, czyli Główny Szlak Beskidzki? Następnego dnia byłeś już znowu na treningu?
Roman Ficek: Nie do końca jest to takie proste. Jest to dość długi dystans, bo ponad 500 kilometrów, więc trzeba dać z siebie trochę siły. Najgorszy na pewno był sen, jego brak bardzo wyczerpuje. Jeżeli 500 kilometrów pokonujesz bez urazu, to dochodzisz do siebie w kilka dni lub tydzień i możesz już zrobić delikatny trening, ale jeżeli miałeś po drodze jeszcze jakąś kontuzję, na przykład opuchniętą kostkę, to niestety trzeba odpocząć dużo, dużo dłużej. Myślę, że tak standardowo po 1-1,5 tygodnia można spokojnie wyjść na delikatny trening, by się rozruszać, lub wybrać się na rower. Godzina lub dwie takiego treningu nie powinny być problemem.
Podajmy podstawowe liczby. 511 kilometrów przebiegłeś w 93 godziny i 44 minuty. Rekord pobiłeś bardzo znacząco, bo aż o godzinę i 15 minut. Taki był twój cel, by nie tylko znów być pierwszym na tej liście, ale też zrobić to w imponującym stylu?
Widzę to troszkę inaczej. Na 500-kilometrowej trasie można bardzo, bardzo wiele urwać, ale musi się na to złożyć wiele czynników. Musi być super pogoda, bardzo dobry sezon, czyli na przykład lato. Musisz być dobrze przygotowany, nie możesz być zmęczony. To nie może też być końcówka sezonu. Jest parę aspektów, które muszą zadziałać bardzo dobrze, żeby ten rekord pobić nie tylko o godzinę, a o kilka godzin. Nie ukrywam, że celem był czas między 80 a 85 godzin. Tak było na samym początku, ale niestety potem parę rzeczy zweryfikowało ten czas. Przede wszystkim cieszę się, że udało się w ogóle dobiec, pobić ten rekord i nie jest to o minutę, dwie, ani 10 minut, a godzina i 15 minut. To już jest zawsze coś. Jednak, tak jak mówię - da się to zrobić o wiele, wiele godzin szybciej.
Zwykłym turystom przejście tej trasy zajmuje czasem 3 tygodnie. Niektórym o tydzień krócej, a niektórzy potrzebują jeszcze mniej. Sam też kiedyś dla przyjemności przeszedłeś Główny Szlak Beskidzki, czy tylko pokonujesz go biegowo?
Dwa razy pokonałem go już biegowo. Raz było to bez wsparcia, z Wołosatego do Ustronia. Teraz biegłem ze wsparciem z Ustronia do Wołosatego, czyli w drugim kierunku, bo trasa zawsze robi się troszkę inna. Zaczynałem jednak swoją przygodę górską w 2014 roku. Wtedy jeszcze przechodziłem pieszo długodystansowe szlaki i nie miałem jeszcze w zamyśle, że będę je pokonywał biegiem... I albo wtedy, albo w 2015 roku już podjąłem próbę i próbowałem przejść GSB z Wołosatego do Ustronia zimą. Pamiętam, że miałem taki duży plecak. Było w nim pewnie 20 kilogramów. Robiłem to bardziej turystycznie. Zima była dość sroga, bo spokojnie było pół metra śniegu i połoniny były bardzo mocno zmrożone, zasypane. Wiał też mocny wiatr i była mgła. Doszedłem do Babiej Góry. Tam musiałem odpocząć jeden dzień, bo miałem źle dobrane buty. Miałem bardzo mocno skatowane nogi. Byłem też zmęczony psychicznie wędrówką i zimą. To była moja pierwsza taka wyprawa. Pamiętam, że odpocząłem jeden dzień w swoim domu, bo mieszkam niedaleko tego szlaku. Następnego dnia wróciłem pod Babią Górę, przeszedłem może 1,5 kilometra i za Sokolicą była już Babia Góra tak zasypana, tak dosypało śniegu, że ta góra, zima i okoliczności złamały mnie psychicznie, i ostatecznie zrezygnowałem. Zabrakło mi 100 kilometrów, by ukończyć szlak. Po różnych takich próbach pieszych przejść już wiem, że zdecydowanie najbardziej odpowiada mi poruszanie się na bardzo lekko, minimalistycznie, z małym plecakiem, w butach biegowych. To jest dla mnie najlepsza forma poruszania się po górach i na szlakach.
Tego rekordu, który ostatnio pobiłeś, mogło nie być. Wspomniałeś już krótko o kontuzji. Ile brakowało do tego, że mogłeś zejść z trasy dużo wcześniej?
Pierwsze załamanie pojawiło się w Rytrze, czyli może 25 kilometrów za Krościenkiem. Trzeba było się wyspać, zjeść, chwilkę zregenerować i można było działać dalej. Od 50. kilometra bolało mnie natomiast przy kostce, bo na treningu kilka dni wcześniej ją uszkodziłem. W Komańczy, czyli po 400 kilometrach, ta noga już naprawdę mocno mi spuchła. Mocno mnie bolała i z jednej, i z drugiej strony, gdy dochodziłem tam w nocy. Ostatni odcinek przed tą miejscowością, czyli 50 kilometrów w Beskidzie Niskim, to już była noc, zaczęło lać i zrobiło się tam straszne błoto. Tempo spadło i morale mocno się obniżyło. Chciało mi się strasznie spać, byłem też głodny. Wszystko uderzyło we mnie w jednym momencie. Po dojściu do Komańczy, odpoczywając w busie, byłem już podłamany. Po drodze mówiłem, że rezygnuję, nie biegnę dalej, nie dam rady i nie chcę doprowadzić do jakiejś poważniejszej kontuzji tej nogi. Byłem bardzo rozczarowany i w tym busie odbyła się mocna debata czy biec dalej, czy nie. Pojawiły się argumenty i za, i przeciw. Tam doszło do takiego mojego przełamania mentalnego. Już miałem zejść. Byłem już dosłownie o krok od tego, żeby zdecydować: "Koniec, nie biegnę dalej, bo nie chcę się uszkodzić. Szkoda mi zdrowia i nogi". Zadzwoniłem do swojej partnerki i ona mi powiedziała, żebym nie schodził z trasy, żebym spróbował się jednak tego podjąć, żebym zaryzykował. Powiedziała też, że nie chciałaby, żebym znowu wrócił z trasy podłamany, tak jak było w tym roku po wcześniejszych zawodach, gdzie pojawiały się problemy. Stwierdziłem, że spróbuję. Spróbowałem najpierw 25 kilometrów przebiec ze wspierającym mnie Piotrkiem i potem już cisnąłem do samego końca. Komańcza była takim przełomem i bardzo niewiele brakowało, żebym zszedł ze szlaku.
Masz już diagnozę? Jest dobrze czy to jakiś poważniejszy uraz? Warto było zaryzykować zdrowie i dobiec do mety?
To jest bardzo dobre pytanie, bo o tym, czy było warto, miałem się dowiedzieć za parę dni, czyli po powrocie do domu. Wiedziałem, że wtedy się okaże, czy noga jest mocno rozwalona, czy też nie. Po paru dniach w domu była mocno spuchnięta. Tak było przez 4 dni. Zacząłem się naprawdę martwić, bo ta opuchlizna nie schodziła i nie chodziłem tak, jak trzeba. Pojechałem do ortopedy, zdiagnozował mnie i okazało się, że mięśnie są naciągnięte, dostały w kość i to kwestia tylko przemęczenia stopy. Wtedy już wiedziałem, że warto było to zrobić i nie mam żadnej kontuzji, która mogłaby mnie unieruchomić na 3 miesiące lub nawet pół roku. Wtedy wiedziałem na 100 procent, że warto było dociągnąć do końca ten bieg.
A co jeszcze było dla ciebie trudne? Kontuzja to jedno, ale tych załamań na tak długiej trasie na pewno jest sporo.
Sporo, dokładnie. Najgorszy jest sen. Jego brak łamie po drodze. Pierwszą załamkę miałem na 225 kilometrze, gdy dawało się to we znaki. Organizm był osłabiony, więc to był taki pierwszy strzał. Potem przez 170 kilometrów miałem kilka takich uderzeń, że bardzo chciało mi się spać, byłem zmęczony. Po przebiegnięciu każdego odcinka od Krościenka - co 20-30 kilometrów - miałem takie delikatne uderzenia. Gdy dobiegałem do busa i miałem do niego godzinę, to już wtedy czułem, że znowu mam jakieś zderzenie ze ścianą, znowu osłabienie, znowu brak energii. Do samej Komańczy wracało to co kilka godzin, a od Komańczy, gdy miałem ten najgorszy kryzys, ale już zebrałem się do kupy i nastawiłem się, że biegnę i muszę wytrzymać tę trasę, bo zostało mi tylko 100 kilometrów, to przez cały ten odcinek nie miałem już aż tak mocnego zderzenia się z tą słabością. Parłem do samego końca, ale gdy miałem do Wołosatego już tylko kilka kilometrów, po biegu po połoninach w zimnie, wietrze, mżawce i w nocy, cały ten stres już ze mnie zszedł. Do busa na finiszu już tylko delikatnie sobie szedłem, by tej nogi nie uszkodzić. Ból pojawił się bardzo mocny i po asfalcie ciężko było mi biec. Przeszedłem więc tych kilka kilometrów i to też był dla mnie trudny moment, by jeszcze do tego busa dojść.
To twój drugi rekord czasowy na Głównym Szlaku Beskidzkim. Pierwszy ustanowiłeś w 2020 roku. Wtedy to było ponad 107 godzin. Co najbardziej różniło te twoje dwa biegi? Najważniejsze było to, że teraz miałeś wsparcie swoich przyjaciół.
Tamten bieg był totalnie bez pomocy z zewnątrz, więc akurat tego rekordu jeszcze nikt nie pobił. Ogólny rekord GSB był bity, ale wszystko to było ze wsparciem. Nikt nie odważył się wykonać tego bez pomocy. Ten mój rekord dalej jest, więc jestem teraz rekordzistą w obu kategoriach - i bez wsparcia, i ze wsparciem. Najważniejszą różnicą było to, że teraz miałem w busie gotowe jedzenie, które czekało na mnie po dobiegnięciu. Mogłem też przebrać buty na trasie, bo miałem pięć par, czyli na każdą pogodę. Mogłem też przebierać skarpetki i odzież. W busie miałem przygotowane łóżko, więc gdy po 230 czy 250 kilometrach potrzebowałem drzemki, to też nie było problemu. Rzuciłem się wtedy na tył busa, zaliczyłem 20-30 minut snu, wstałem, zjadłem coś i mogłem biec dalej. Na plecach też nie miałem tym razem 4-5 kilogramów, ale miałem tylko kurtkę w plecaku, a z przodu ponad litr picia, jakiegoś batona i to było wszystko. Ta lekkość też była dużo większa niż podczas biegu bez wsparcia. Jest wiele plusów, gdy biegniesz z supportem.
Ile godzin snu miałeś w sumie podczas całego biegu? Gdy wspomniałeś o trwających pół godziny drzemkach, to pomyślałem, że pewnie zbyt dużo tego nie było.
Tak naprawdę to tego snu uzbiera się może około 4-5 godzin. To jest wszystko i to był taki sen nie zawsze pełny, bo jak się kładłem, to szybko się przebudzałem i znów się układałem...
Są jakieś błędy, które przytrafiły ci się wtedy, 2 lata temu, a których teraz nie popełniłeś?
Ciężko to porównać, bo były to dwa różne biegi...
W przypadku samej trasy jest tak samo. Zmienia się zależnie od warunków. Niby biegniesz tym samym szlakiem, ale zależnie od pory roku, od pogody i momentu, w jakim tam jesteś, za każdym razem wygląda inaczej.
Dokładnie tak. Trasa wygląda inaczej. Tym razem biegłem jesienią, a wtedy biegłem latem. Teraz było trochę bardziej sucho niż wtedy. Wtedy latem były burze i powodzie, więc teren w Beskidzie Niskim i Bieszczadach był bardzo namoczony. Przede wszystkim biegłem też w dwie różne strony - tym razem z Ustronia do Wołosatego. Z tych dwóch biegów mogę teraz wywnioskować co zrobić, by już perfekcyjnie się przygotować do GSB i spróbować to zrobić w okolicach 80 godzin.
Już drugi raz wspominasz o takim czasie, więc czuję, że pewnie wrócisz tam jeszcze, żeby wyśrubować ten rekord.
Myślę, że tak. Nie mówię, że to koniec z GSB, ale na pewno nie będzie to ani przyszły, ani następny rok. Może za 3-4 lata fajnie będzie znowu podjąć próbę na GSB w perfekcyjnym czasie, będąc super wypoczętym i przygotowanym stricte pod ten szlak, a nie tak na spontanie. Za 3-4 lata będę też na pewno mocniejszym zawodnikiem. Będę silniejszy, bardziej wytrzymały, więc ten późniejszy czas na pewno będzie na plus.
Ale spróbujesz wtedy ze wsparciem czy bez? Pewnie bardziej kręci cię to, żeby to zrobić po prostu na własną rękę i w totalnie czystym stylu.
Tak, ale lubię biegi w obu stylach. Forma bez wsparcia bardzo mi leży i bardzo ją lubię, bo jest bardziej hardcorowa, trudniejsza. Myślę, że w tym stylu też jest możliwość zejścia do bardzo niskiego wyniku. Nie wiem, czy można to zrobić w 80 godzin, ale myślę, że około 90 jest szansa się zmieścić. Wszystko musi się jednak zgrać idealnie - pogoda, forma, a do tego muszą dojść depozyty z jedzeniem po drodze itd. Wtedy można super czas wykręcić bez wsparcia. Ja lubię dwie formy, więc ciężko po prostu czasem wybrać.
A co przyciąga w GSB ultramaratończyków? Kilka osób w ostatnich latach ściga się o kolejne rekordy. Chodzi tylko o to, że to jest najdłuższy polski szlak w górach? A może jest jakieś inne wytłumaczenie?
Wydaje mi się, że chodzi właśnie o długość tego szlaku. Wiele osób pieszo go przechodzi, a ultramaratończyk chce go przebiec w 3-5 dni. To najsłynniejszy szlak w Polsce. W Ameryce jest Szlak Appalachów, w Alpach - Via Alpina, a w Polsce takim szlakiem jest GSB. Myślę, że każdy kto chce zasłynąć w tym świecie biegów ultra i mieć taki indywidualny projekt w Polsce, to najpewniej wybiera GSB.
W ostatnich latach na szczycie tej listy rekordzistów Głównego Szlaku Beskidzkiego było was kilku. Oprócz ciebie to Rafał Kot, Rafał Bielawa, Jarosław Gonczarenko. Ktoś was jeszcze może zaskoczyć? Ktoś teraz depcze wam po piętach i szykuje się do takiego biegu na rekord?
Kto wie, ktoś może ostrzy pazurki na GSB i rekord. Na razie nic nie wiem. Na pewno w tym roku nikt nie będzie już próbował, bo nie miałoby to sensu. Będzie zima, dni są naprawdę krótkie, a to utrudnia bicie rekordu. Osobiście nic nie wiem, ale na pewno ktoś ma takie zamiary i pewnie kiedyś pobije rekord, ale to dobrze, bo będzie co robić za kilka lat.
A ty zakończyłeś już tegoroczny sezon? Myślisz już o przyszłorocznych startach i teraz czeka cię tylko jesienne roztrenowanie?
Dokładnie tak. GSB było troszkę na spontanie, troszkę planowane, ale było takim zwieńczeniem mojego sezonu, który był w tym roku różny. Bardziej dał mi popalić w negatywny sposób niż w pozytywny. Chciałem go zakończyć czymś fajnym i z luźną głową pójść na to roztrenowanie, które mam teraz i potrwa 3-4 tygodnie. Trzeba już planować starty na przyszły rok - i zawody, i wyprawy, by ułożyć sobie kalendarz. Nie mogą one z niczym kolidować - z weselami, komuniami i innymi spotkaniami. Dobrze sobie to już w starym roku zaplanować i przede wszystkim się zapisywać. Imprezy biegowe otwierają rejestracje, więc dobrze jest tego pilnować i do grudnia mieć już ułożony kalendarz.
Łączysz starty w normalnych biegowych zawodach z własnymi pomysłami. Z jednej strony jest to bicie rekordów GSB. Z drugiej - przebiegłeś cały Łuk Karpat, 9 razy wbiegłeś na Rysy w ciągu doby, wbiegłeś na 55 tatrzańskich dwutysięczników, pobiłeś zimowy rekord Korony Gór Polski. Znowu chodzi ci już po głowie coś podobnie szalonego, czego jeszcze nie zrealizowałeś, a może mogłoby się udać w przyszłym roku?
Pewnie, że tak. Czeka mnie w następnym roku długa wyprawa. To jest taki mój plan, który miał być realizowany dużo wcześniej - chodzi o przebiegnięcie całej Skandynawii z północy na południe, przez całą Norwegię. Byłaby to wyprawa w stylu Łuku Karpat, ale trochę dłuższa. Będzie liczyła około 3500 kilometrów. To byłby kolejny łańcuch górski, który chciałbym przebiec i którego jeszcze nikt nie próbował pokonać w ten sposób w całości. Fajnie, bo będzie to taka pierwsza wyprawa biegowa w historii. Można powiedzieć, że będzie pionierska.
Ale to już jest pewne czy jeszcze są wątpliwości i wyprawa może się nie udać?
Czy się uda? Nie mam w ogóle wątpliwości, bo to się uda. Bardziej chodzi o organizację funduszy. Planuję wystartować dopiero początkiem września. Plany są na 80-90 procent gotowe. Bardzo chciałbym, by to się odbyło i będę robił wszystko, by ten plan wykonać.