Sześciu kolarzy belgijskiej ekipy Lotto Fix All, a wśród nich Tomasz Marczyński, dojechało do mety czwartego etapu Tour de Pologne na górze Kocierz, oddając hołd zmarłemu dzień wcześniej Bjorgowi Lambrechtowi. Tuż przed metą, przed wymalowanym na szosie numerem 143, z którym startował w Tour de Pologne Lambrecht, jego sześciu kolegów klubowych zatrzymało się, zdjęło kaski i minutą ciszy uczciło pamięć Belga. To samo zrobili stojący kilka metrów dalej pozostali uczestnicy wyścigu.
We wtorek nie ścigano się. Etap, skrócony do 133 km, nie będzie liczony do klasyfikacji generalnej. Peleton jechał wolno, a na czele co siedem kilometrów zmieniała się prowadząca drużyna. Kibiców przy trasie było bardzo dużo, wielu z nich trzymało biało-czerwone flagi ozdobione kirem. Przejeżdżających kolarzy witali brawami. Były też widoczne belgijskie flagi i namalowane na szosie serca z napisem "For Bjorg".
To był odpowiedni hołd, nasz kolarski pogrzeb Bjorga. Wszyscy się zjednoczyli. Przez długie kilometry milczeliśmy, z kilkoma osobami rozmawiałem. Cóż, trzeba żyć dalej - powiedział kolarz ekipy CCC Paweł Bernas.
Wypadek wyglądał niewinnie, a taka tragedia. Zawodnikom trudno o tym mówić. Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci i przede wszystkim współczujemy rodzinie Lambrechta - podkreślił jeden z dyrektorów sportowych reprezentacji Polski Andrzej Domin.
Do wypadku doszło w pierwszej części poniedziałkowego etapu w miejscowości Bełk koło Żor. 22-letni Bjorg Lambrecht uderzył w betonowy przepust na drodze. Na miejscu był reanimowany, a następnie przewieziony do szpitala w Rybniku. Zmarł na stole operacyjnym.
Według niepotwierdzonych jeszcze informacji, Lambrecht najechał na wtopiony w asfalt plastikowy element odblaskowy i stracił równowagę. W tym miejscu droga była prosta, szeroka i dobrej jakości, a peleton jechał powoli, ok. 35 km/h.
Lekarz wyścigu Ryszard Wiśniewski przyznał, że przez chwilę po wypadku Lambrecht był jeszcze przytomny. Mówił: "niedobrze, niedobrze, niedobrze". W pierwszej chwili nie spodziewaliśmy się aż tak poważnych obrażeń, ale poziom cukru we krwi był zastanawiająco niski. W karetce stracił przytomność - wspominał.
Doktor Wiśniewski zwrócił uwagę na fakt, że gdy kolarz się przewraca, występuje automatyczny odruch wyciągnięcia rąk i asekurowania się przed skutkami upadku, a wszystko wskazuje na to, że Lambrecht tak nie postąpił.
To była potężna siła. Urwana śledziona, strzaskana wątroba. Mimo że krew była przygotowana, nic już nie pomogło. To był drobny kolarz, niziutki, nie miał poduszki ochronnej w postaci tkanki tłuszczowej - dodał dr Wiśniewski.