"W tym roku byłem chyba najbliżej tamtej "drugiej strony" ze wszystkich dotychczasowych rajdów. Myślę, że o jakąś setną część sekundy..." - przyznaje w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Rafał Sonik, który podczas Rajdu Dakar zajął czwarte miejsce w kategorii quadów. "Jakimś wyższym siłom zawdzięczam to, że minąłem się z Sebastianem Loebem o może pół metra" - dodaje polski rajdowiec. Janowi Kałuckiemu opowiada m.in. o tym, co pociąga go w rajdach terenowych, dlaczego to taka uzależniająca pasja, i czy ponowne zostanie tatą zmieniło go jako zawodnika.
Jan Kałucki, RMF FM: Rajd Dakar już dawno za nami... Czy pan analizuje poprzednie rajdy, w tym popełnione błędy, czy zastanawia się nad tym, jak powinien był się zachować albo jak trzeba będzie się zachować w przyszłym roku, żeby dobrze wypaść?
Rafał Sonik: Robiłem tak od samego początku i dzięki temu trudno sobie wyobrazić, żeby historia startów w Dakarze była lepsza. Po trzecim miejscu w 2009 roku, później piątym w 2010 i wypadku w 2011, w wyniku właśnie tych analiz byłem kolejno czwarty, trzeci, drugi, aż w końcu wygraliśmy ten rajd. Ja jestem absolutnie zadeklarowanym fanem analizy. Uważam, że w każdej dyscyplinie - nie tylko sportu, ale i w życiu w ogóle - sukces zależy od tego, jak dokładnie, obiektywnie i wielostronnie analizujemy to, co się przytrafiło.
Jest pan wyczulony na szczegóły?
Może nawet trochę za bardzo.
Ale czytałem w jednym z wywiadów, że pan chodził na wagary. Wynika z tego, że pan od samego początku wolał wydeptywać własne ścieżki.
I w Dakarze też wydeptywałem zawsze własne ścieżki. Jako pierwszy zawodnik w historii powierzyłem przygotowanie roadbooka innemu zawodnikowi - po to, żeby więcej spać. Nikt tego wcześniej nie zrobił, z powodu braku zaufania. Ja to zaufanie do mojego partnera przez kilka lat budowałem i w efekcie to on przygotowywał roadbooki. Ja dzięki temu spałem godzinę czy dwie dłuzej. Więc te wagary, które w 80. latach od czasu do czasu się zdarzały, doprowadziły również w dalekiej konsekwencji do tego, że w końcu wygraliśmy Dakar.
Czy jazda po pustyni, gdzie trzeba wydeptać własną ścieżkę, dodatkowo pana przyciąga do tego sportu?
Jeżeli wchodzimy w sferę nawigacji, to akurat jestem zwolennikiem dokładnie odwrotnego postępowania. Uważam, że roadbook, czyli ta książka drogowa, którą dostajemy każdego wieczora na następny etap, powinna być jak najbardziej precyzyjna. Tu włącza się inna moja cecha - bardziej algorytmiczna konstrukcja umysłu. Dla mnie roadbook, który jest zrobiony z błędami - tak jak w tym roku - niestety jest ogromnym kłopotem, ponieważ kłóci się z moim matematyczno-algorytmicznym umysłem. Dlatego było to dla mnie ogromne rozczarowanie. Na jednym z oesów w tym roku, na 219-kilometrowej pierwszej części odcinka specjalnego, przejechałem prawie 100 km więcej, z powodu braku precyzyjnych zapisów w roadbooku. Zresztą spotkałem tam wielu innych zawodników, którzy krążyli, błądzili - nawet Kubę Przygońskiego z jego zawodowym pilotem. Uważam, że w tworzeniu roadbooków, przygotowaniu rajdu, najważniejsze jest to, żeby roadbook był porządny. Więc wróciłem z Dakaru z niedosytem, ale też z kolejną lekcją tego, że do rzeczywistości, która się kompletnie zmieniła, trzeba się umieć dostosować i znaleźć swój sposób na pokonanie wszelkich przeszkód.
Dakar to - jak zaczęliśmy - "uzależniająca pasja". A jest to też dla pana taka odskocznia od życia codziennego? Bo zajmuje się pan strasznie wieloma rzeczami...
Przede wszystkim Dakar to jest życie w pigułce. Takie skondensowane do niespełna trzech tygodni. Czyli wszystko to, co nam się w życiu rozciąga na lata, w Dakarze dzieje się w tempie kalejdoskopowym: zatem kto by nie chciał do tego życia wracać. Faktycznie jestem w takiej sytuacji, że codzienna ilość projektów i zajęć wymaga ode mnie niezwykle sprawnego działania i ciągłej dyscypliny, a jak wyjeżdżam na Dakar, to trochę się czuję jak na wczasach. Ale w tym sensie, że mogę wreszcie poświęcić się wysiłkowi fizycznemu, który uwielbiam, i wysiłkowi intelektualnemu, ukierunkowanemu na coś bardzo, bardzo zdefiniowanego, konkretnego, czyli na "rajdowanie". Dlatego zawsze mówię, że najfajniejszym tygodniem w ciągu całego roku jest drugi tydzień Dakaru, bo wtedy jestem już tylko na tym skupiony, nie zajmuje się wieloma innymi rzeczami. A przecież wszyscy wiemy, że jeżeli możemy się na czymś w życiu skupić i odciąć, no to wtedy trochę psychicznie odpoczywamy.
Mówiliśmy o błędach w roadbooku. Wspomniał pan o pogodzie, która bywa nieobliczalna. Wysokości, które były wymagające dla ludzkiego organizmu, ale też dla maszyn. To był najtrudniejszy Dakar ze wszystkich, które pan przejechał?
To był najgorszy Dakar. To nie był najtrudniejszy Dakar. Z wielu różnych powodów - splot kilku okoliczności spowodował, że były różne perturbacje, różne kłopoty po drodze. Choćby takich okoliczności, że spłynęła gigantyczna masa błota z góry na miejscowość przed Saltą, dosłownie 30 km przed kolejnym biwakiem. Prawie wszyscy zostali zatrzymani, bo to była jedyna droga, którą można było przejechać. Niestety zginęli tam też ludzie. Skutek był taki, że musieliśmy następnego dnia przejechać górami 1000 km do następnego biwaku. Tego dnia odcinek się nie odbył, ale wierzcie mi, że przejechać quadem ponad 1000 km górami, w ciągu jednego dnia, to spory wysiłek.
Mówił pan, że będzie walczył o kolejnego Beduina. Zapowiadał też pan zmiany w zespole. Teraz też będą jakieś kolejne?
Właśnie parę dni temu skończyliśmy weryfikację składu. Mamy zgodność w teamie, kto w następnym roku powinien pojechać, kto był najlepszy, prawie najlepszy. I też wiemy, z której strony wymaga team wzmocnienia - tak trochę jak drużyna piłkarska - więc mamy trzy osoby, trzy miejsca, które będą wymienione, gdzie z całą pewnością mamy wiele do poprawy.
I będzie też selekcja, zostanie ogłoszone, kogo potrzebujemy? CV będą wysyłane? (śmiech)
Cały czas się noszę z takim pomysłem, żeby zrobić to w postaci otwartej selekcji: bo rzeczywiści potrzebujemy osoby o bardzo konkretnych kwalifikacjach. Mógłby się z takiego konkursu wyłonić jakiś supertalent. Chodzi mi ta myśl po głowie, żeby np. powiedzieć: słuchajcie, potrzebuję zawodnika, który z jakichś powodów np. odniósł ciężką kontuzję, nie może się ścigać, ale pasjonuje go to. Proszę, zapraszam do teamu, niech to on robi roadbooki, bo mamy tu jeszcze ogromne pole do poprawy.
A quad będzie ten sam, co rok temu?
Quad będzie ten sam, choć muszę przyznać, że zainspirowała mnie konstrukcja rosyjskich - już nie radzieckich - fachowców, którzy przygotowali quada Sergiejowi Karjakinowi, zwycięzcy Dakaru. On mi się chwalił: nie ukrywał tego, że rozebrali silnik w Instytucie Techniki Lotniczej i Kosmicznej, pomierzyli wszystkie jego części, i doszli do wniosku, że ten silnik może dać jeszcze dużo większą moc, większy moment obrotowy i wyższe obroty. I faktycznie okazało się, że quad Karjakina jest na prostych nawet do 20 km/h szybszy od naszych. A my się jednak absolutnie boimy tych przeróbek - i to od lat - dlatego, że opieraliśmy się głównie na częściach i modyfikacjach amerykańskich. Żaden polski inżynier, czy polski instytut się tym nie zajął, a muszę przyznać, że mam wielką pokusę, żeby jednak ten silnik w końcu ktoś w Polsce w dobrym warsztacie, czy instytucie rozebrał i tak jak Rosjanie - pomierzył i powiedział: "Słuchajcie, tu możemy dołożyć 300, 500 obrotów. Tu możemy dołożyć pojemności - bo mamy wciąż 50 cm³ niezagospodarowane". To znaczy przepis mówi, że dozwolone jest 750, a my mamy pojemność 697, niecałe 700. Jest duża różnica. To samo z kompresją, to samo z niektórymi materiałami. Boję się tego, ale jestem po doświadczeniu z Karjakinem, który jest dużo szybszy. Jego quad jest i lżejszy i mocniejszy. Jestem skłonny poeksperymentować, choć bardzo bym nie chciał ryzykować awarii.
To był pana pierwszy Dakar, od kiedy został pan tatą. To zmienia trochę zawodnika?
To jest ogromne wyzwanie dla mnie. To wpływa na rozkład każdego dnia, w ogóle na sposób myślenia. Na Dakarze potrafiłem się wyłączyć. Na szczęście w naszym sporcie poziom możliwego do skalkulowania ryzyka nie wchodzi w strefę żółto-czerwoną, gdzie musiałbym się zastanawiać: czy wrócę do syna, choć w tym roku byłem chyba najbliżej tamtej drugiej strony ze wszystkich dotychczasowych rajdów. Myślę, że o jakąś setną część sekundy...
Mówimy o sytuacji z Sebastianem Loebem?
Jakimś wyższym siłom zawdzięczam to, że minąłem się z Loebem o może pół metra. A to, że był to Loeb, to już było bardzo duże szczęście, bo gdyby to był odrobinę gorszy kierowca, to po prostu zachowałby się ciut inaczej, i byłoby bardzo źle. Teraz, jak o tym mówię, mam ciarki na plecach. To była naprawdę taka sytuacja, w której nie zdążyłem nawet pomyśleć o swoim bezpieczeństwie. Możecie mi wierzyć - miałem mało czasu na reakcję. Zdążyłem natomiast pomyśleć o tym - i to była jedyna myśl, którą wtedy miałem - że Kamil Wiśniewski jedzie za mną, i że jeżeli jego odruch się zmyli, to będzie niestety czołowe zderzenie. Zdążyłem pomyśleć: "O Boże, co powiem ojcu Kamila?".
A Kamil złapał tego bakcyla Dakaru? Tą, jak powiedzieliśmy na początku - uzależniającą pasję?
Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, bo Kamil prawie codziennie dzwoni do mnie i pyta, jaki mamy harmonogram przygotowań do następnego Dakaru.
No to jakie są plany?
Każdego dnia przynajmniej 1000 metrów do góry i 1000 metrów w dół, trening górski...
A klimaty już trochę cieplejsze? Start w Katarze, dobrze pamiętam?
Pierwszy start jest w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, drugi w Katarze. Do tego startu w ZEA mam zaplanowane dwa treningi na pustyni. Mam nadzieję, że zdążę zrobić jeden pod koniec lutego i na początku marca, a drugi w drugiej połowie marca. Uwielbiam te rajdy. W ogóle jak myślę, że będziemy się ścigać znowu w ZEA, gdzie po horyzont są wydmy i właściwie trudno złapać jakiś punkt referencyjny, to jestem już bardzo rozgrzany. Ta pustynia jest tak piękna... Zapraszam państwa, zobaczcie choćby zdjęcia, czy filmy - ta pustynia jest urzekająco piękna. Co tu owijać w bawełnę - jestem napalony na pierwsze rajdy Pucharu Świata.
Za rok pana jubileuszowy, dziesiąty rajd Dakar. Będziemy mogli się spodziewać jakichś niespodzianek?
Ja się spodziewam niespodzianki od organizatora, bo to nie jest tylko mój 10. Dakar, ale przede wszystkim jest to 40 Dakar w historii. Najszczęśliwszy byłbym prawdę powiedziawszy wtedy, gdyby się okazało, że ten Dakar nie ma 8, 9 czy nawet 10 tysięcy kilometrów, tylko 15 czy 20. I gdzieś tam plotki na ten temat krążą - że podobno mamy startować z Ziemi Ognistej - jechać przez Argentynę, być może Paragwaj, na pewno Boliwię i Peru, kto wie, czy nie do Kolumbii. Jeśli jeszcze do tego dołączyć Chile i okaże się, że dni w bardzo wysokich górach, w potencjalnie głębokim błocie boliwijskim będzie mniej, to będę naprawdę szczęśliwy.