Archaiczne metody treningowe. Dieta złożona z ciast i kompotów. Wyjazd na próbę przedolimpijską do Los Angeles rok przed zaplanowanymi igrzyskami, na które ostatecznie reprezentacja Polski nie poleciała. Andrzej Krzepiński – były wioślarz, a obecnie dyrektor sportowy Polskiego Związku Towarzystw Wioślarskich, opowiedział w rozmowie z Patrykiem Serwańskim o swojej sportowej karierze.
Lata 80. XX w. to skomplikowany okres w historii Polski. Właśnie na ten czas przypada sportowa kariera Andrzeja Krzepińskiego. Chłopak z warszawskiego Muranowa zdecydował się na wioślarstwo. Treningi na Kanale Żerańskim oznaczały długie podróże komunikacją miejską. Pierwszy trening - jeszcze przed lekcjami w technikum.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Krzepiński pokonywał kolejne etapy wioślarskiej edukacji, aż w końcu trafił do reprezentacji. W dorobku ma medal mistrzostw świata wywalczony w Nottingham w 1986 roku, występy na igrzyskach w Seulu i Barcelonie. A jak wyglądały początki kariery? Naznaczył je m.in. stan wojenny.
Rozpocząłem karierę w 1978 roku, więc płynnie wchodziłem w lata 80. W 1981 roku startowałem już w juniorach w reprezentacji Polski. Tę perspektywę stanu wojennego oceniam bardziej z punktu widzenia sportowca. Chodziłem do szkoły, a wolny czas poświęcałem na treningi. Należałem do stołecznego AZS-u, więc moją bazą był AWF. Tam znajdowała się baza jednostek wojskowych będących zapleczem dla Warszawy. Zatem trochę tych rzeczy związanych ze stanem wojennym mnie nie ominęło. Natomiast nie byłem zaangażowany w jakiś ruch oporu, nie nosiłem oporników, co było wtedy oznaką buntu. Zajmowałem się stricte sportem. Oczywiście były to czasy inflacji, reglamentacji. Czas biedy, szary, zimy, która wtedy przecież wyglądała zupełnie inaczej - wspomina Krzepiński.
Aprowizacja i zaopatrzenie. To były kluczowe sprawy przy organizacji zgrupowań w tamtym czasie. Dziś, myśląc o potrzebach sportowców, widzimy odpowiednią dietę, suplementację dobraną indywidualnie pod zawodnika. W tamtych czasach wyglądało to jednak "trochę" inaczej.
Wyjeżdżaliśmy na zgrupowania do Stręgielka nieopodal Giżycka. To było wyzwanie. Mieliśmy szkoleniowca, który jako trener był amatorem. Narzucał jedną wytyczną - trzeba robić tak dużo, jak się da. Słabi odpadają, mocni zostają. Ważne było logistyczne zabezpieczenie zgrupowania. Chodziło o wyżywienie - tu ten szkoleniowiec radził sobie doskonale. Mieliśmy domek, w którym po sufit stały ciasta i kompoty. Nie korzystaliśmy praktycznie z posiłków na obiekcie. Staliśmy w kolejce do tego domku i dostawaliśmy właśnie ciasta i kompot. Cały kraj się z nas śmiał, że jedziemy na węglowodanach. Trzeba przyznać, że wiedliśmy w Polsce prym w krótkich wiosłach. Wspominam to z lekkim sentymentem. Trener rozpoznawał możliwości okolicznych piekarni, jeździł po okolicy. Kontraktował dostawy tych ciast. Nie wiem jak to robił, ale te zdolności podziwialiśmy. To były ciasta drożdżowe, serniki, makowce - był wybór. Popijaliśmy to truskawkowymi, czereśniowymi i wiśniowymi kompotami. Takie były początki mojej kariery - mówi wioślarz.
Były też oczywiście wyjazdy zagraniczne, na zawody. To była szansa by przyjrzeć się Zachodowi i zobaczyć, jak to jest po drugiej stronie Żelaznej Kurtyny.
Jeden wyjazd pamiętam, to był 1983 rok. Mistrzostwa świata w Duisburgu. Dostaliśmy po 400 marek. Zdecydowanie więcej niż zwykle. Wtedy zakupy były dość bogate. Kupiłem między innymi płytę winylową Scorpionsów. W Polsce sprzedałem ją koledze, który bardzo mnie do tego namawiał. Rok temu na 60. urodziny zaprosiłem kolegów ze starych czasów, a dostałem w prezencie właśnie tę płytę z podpisami kolegów. Historia zatoczyła koło - opowiada Krzepiński.
Muzyczne płyty były w tamtym czasie "gorącym towarem". Podobnie jak choćby ubrania, w których można było się wyróżnić na tle rówieśników. Sama podróż bywała jednak prawdziwym wyzwaniem i tak było podczas wyprawy wioślarzy do Duisburga. Dziś taka podróż z przerwami powinna zająć 10-11 godzin, wtedy zajęła - 36.
Autokar po raz pierwszy zepsuł się od razu za Wałczem. Później były kolejne awarie. Na miejsce dotarliśmy bardzo zmęczeni. Później autokar zniknął i pojawił się półtora tygodnia później, kiedy mieliśmy wracać. Luki bagażowe były jednak pełne. Wszystko musieliśmy zapakować do autokaru. Co się okazało? Kierowcy jeździli przez ten czas po Niemczech i skupowali silniki samochodowe. Zostali natychmiast zwolnieni z Centralnego Ośrodka Sportu, ale otworzyli warsztaty samochodowe i rozpoczęli nowy etap życia. Takich historii było mnóstwo - zauważa Krzepiński.
Tamte lata to także próby przemycania przez granicę rzeczy, które w innych krajach można było sprzedać z zyskiem.
Miałem kolegów, którzy się tym zajmowali. Ja po jednym czy dwóch razach zrozumiałem, że w ogóle sobie z tym nie radzę. W 1984 roku rywalizowaliśmy z Kajetanem Broniewskim w Moskwie na regatach przyjaźni. Nasza łódka miała komory i można tam było zmieścić różne produkty. Koledzy zapakowali nam łódkę, ale w Moskwie nie byli w stanie tego wyciągnąć. Na pierwszy trening ruszyliśmy z balastem. Łódka ledwo wystawała nad wodę. Później przed hangarami w towarzystwie innych federacji kilka osób trzęsło naszą łódką - wypadały z niej spodnie. Ja w swoim doświadczeniu nie mam takich biznesowych przeżyć, ale znam takich, którzy to sprytnie robili i zarabiali pieniądze, które potem pozwalały im kupić samochody czy rozpocząć budowę domu - wspomina Krzepiński.
Wioślarz był jednym z nielicznych polskich sportowców, który zobaczył obiekty przygotowane z myślą o Igrzyskach Olimpijskich w Los Angeles. W 1983 roku poleciał do USA na próbę przedolimpijską. Z kilku kandydatów tylko on mógł skorzystać ze zdobytej wizy. To był moment, w którym po mistrzostwach świata w Duisburgu postanowił zakończyć karierę, jednak trudno było mu odrzucić możliwość wyjazdu do USA.
To była przygoda życia, ogromne wrażenia. Wspominam to z wielką sympatią. Same wrażenia już po przylocie - na wysokości naszego samochodu zatrzymała się grupa motocyklistów, do każdego z nich przyklejona dziewczyna. Jeden na mnie spojrzał, myślałem, że się stopię, widać było po nich siłę. Na obiekcie na którym startowaliśmy były automaty z coca-colą, góry batonów Snickers czy Mars. W Polsce takie rzeczy tylko w Pewexie albo Baltonie. Tam dostępne na wyciągnięcie ręki. To robiło na mnie ogromne wrażenie. Byliśmy tam świetnie traktowali - z atencją. Rok później powiedziano, że rezygnujemy z wyjazdu do Los Angeles, a Polska niestety wsparła decyzję Związku Radzieckiego o bojkocie. Podczas zebrania mówiono o braku bezpieczeństwa na miejscu i tak dalej. Ja wiedziałem, że wcale tak to na miejscu nie wygląda - opowiada Krzepiński.
Dodaje, jak wielkim szokiem dla młodego chłopaka z Warszawy była w tamtym czasie wizyta w centrum handlowym.
To było centrum handlowe, które dziś jest w każdej większej polskiej miejscowości. Wtedy to był szok. Na przykład klimatyzacja - tego w Polsce nigdy nie doświadczyłem. Niezliczone kolory produktów spożywczych, billboardy, reklamy. Musiałem stamtąd wyjść. Usiadłem na krawężniku z bolącą głową. Za dużo bodźców mnie zaatakowało. Takich przeżyć jest cała masa, na każdym kroku było coś zaskakującego, ciekawego. Po powrocie miałem mnóstwo historii do opowiedzenia - przyznaje.
W próbie przedolimpijskiej zajął szóste miejsce. To był bodziec, który pozwolił mu wrócić do wioślarstwa. W drugiej części swojej kariery skupił się na pływaniu w czwórce. Tu odnosił sukcesy - pojechał na igrzyska do Seulu i Barcelony. W Nottingham zdobył za to medal mistrzostw świata.