Robin Szustkowski z Lotto Team to jeden z najmłodszych uczestników najtrudniejszych rajdów świata w kategorii ciężarówek. Poznał już smak Dakaru i innych ekstremalnych imprez rajdowych. Teraz ma nadzieję, że ten sport stanie się u nas popularniejszy. O tym jak prowadzi się kolosa na czterech kołach opowiedział Patrykowi Serwańskiemu z RMF FM.

REKLAMA

Patryk Serwański: Jeździsz na rajdach terenowych ciężarówką. W Polsce to bez wątpienia najmniej popularna część tej samochodowej rywalizacji na bezdrożach. Liczysz, że dzięki twoim wynikom uda się to jakoś zmienić?

Robin Szustkowski: Faktycznie w Polsce te ciężarówki są mało popularne, ale są kraje, w których to właśnie jest ten podstawowy sport. To na przykład Holandia czy Rosja, gdzie jeżdżą kierowca Kamaza. To są tam bohaterowie narodowi. Dużą rolę w tym wszystkim odgrywa u nas to, że nie mamy takiego swojego bohatera. Krzysztof Hołowczyc jeździł już w rajdach płaskich, Adam Małysz to zupełnie inna historia. Do tego Kuba Przygoński na motorze, Rafał Sonik na quadzie. Kibice wiedzą już, że na tych pozostałych pojazdach odnosimy sukcesy. My chcemy pokazać, że i w ciężarówkach można świetnie jeździć. Ciężarówka to także bardzo wdzięczny nośnik reklamy. Na motorze praktycznie nic nie widać. My mamy ogromną powierzchnię reklamową.

Wahałeś się w którymś momencie kariery czy ciężarówka to jest ten najlepszy, ostateczny wybór? Czy może to jednak kwestia przypadku?

Zaczynałem od samochodu i w ogóle nie myślałem o ciężarówce. Potem mój tata zaproponował, żebyśmy pojechali we trzech jeszcze z Jarkiem Kazberukiem. Okazało się, że jazda ciężarówką to świetna sprawa. Po pierwszym rajdzie wyciągnęliśmy wnioski. Wzięliśmy udział w Dakarze 2013 i gdyby nie awaria skrzyni biegów, wygralibyśmy w naszej klasie ciężarówek seryjnych. Stwierdziliśmy, że chcemy się rozwijać właśnie w tej części sportu motorowego. Teraz mamy nowy sprzęt - bardzo szybki, dobrze się prowadzi i myślę, że najbliższe lata to ciężarówka, ale nie wykluczam, że w przyszłości coś się zmieni.

Mimo małego doświadczenia, czujesz już tę magię, magnetyzm Dakaru, o którym mówią niemal wszyscy jego uczestnicy?

Myślę, że to jest niezależne od doświadczenia. Każdy Dakar to wielka przygoda. Można to trochę określić jak podchody na czas w samochodach. Wszystko jest niesamowicie zorganizowane. Rajd daje nam możliwość walki, rywalizacji, ale i piękne widoki czy atmosferę. Jest to najlepsza przygoda jaką można przeżyć w samochodzie.

A jak wygląda naprawienie takiego kolosa na trasie rajdu?

W ciężarówce jest nas trzech. Mamy do dyspozycji specjalne lewarki i poduszki, które podnoszą ciężarówkę. Na przykład zmiana koła, choć jest ono cięższe, nie jest aż tak trudne. Najszybsi robią to w dziewięć minut. Ciężarówka jest też mniej awaryjna. To mocna, ciężka konstrukcja przystosowana do wożenia towarów. Nie ma filigranowych elementów. My nie mamy na pace nic. Nie jest łatwo coś zepsuć.

Teraz w nowym projekcie współpracujesz z bardzo doświadczonym Jarkiem Kazberukiem. Jak układa się wasza relacja? Oprócz tego podziału na ucznia i mistrza potraficie poza samochodem po prostu traktować się jak kumple?

Spędzamy ze sobą masę czasu, ale oczywiście rajd to nie tylko jazda samochodem. Jemy razem, śpimy w jednym pomieszczeniu. Czasami mamy siebie dość. Jarek lubi krążyć po obozie, zna dużo osób, często tak łazikuje, a ja na przykład w tym czasie przygotowuje roadbook na kolejny dzień. Jest tak, że się znamy, że trzymamy się razem. Jesteśmy zespołem w samochodzie i poza nim, ale czasami chcemy od siebie odpocząć.

A możliwa jest dobra jazda w takim tandemie pilot - kierowca, jeśli poza samochodem obaj zawodnicy właściwie się nie lubią i nie mają o czym pogadać?

Czasami mamy z Jarkiem o czym porozmawiać, czasami tematy się wyczerpują. Wyznacznikiem dobrej znajomości jest też to, że ludzie potrafią pomilczeć razem. W rajdach zdarzają się takie relacje, że pilot z kierowcą bardzo się nie lubili, ale nie wiem czy na dłuższą metę to by wypaliło. Tłumione emocje mogą wybuchnąć w najmniej spodziewanym momencie na przykład na odcinku specjalnym.

Wasza rywalizacja polega po prostu na podróżowaniu na dużych odległościach. A jak spędzasz czas podczas podróży na rajd albo kiedy z niego wracasz?

Przed rajdem jesteśmy wyspani i wypoczęci, ale jest dużo emocji. Zastanawiamy się, czy wszystko wzięliśmy. Co mamy jeszcze zrobić, z kim się spotkać. Loty na Dakar to przeważnie po prostu sen. Zawsze mam jednak ze sobą książkę, to mnie odpręża. Po rajdzie zawsze marzymy o tym, żeby się wyspać i rozluźnić. Usiąść w knajpce, nie myśleć już o sporcie, tylko się zresetować.

A lubisz po rajdzie wrócić na wakacje do kraju, w którym jechałeś?

Przyznam, że nie przyszło mi to do głowy. Dla mnie podczas wakacji najważniejsza jest grupa osób, z którymi jadę. Wiadomo, że często daleki, drogi wyjazd jest po prostu za drogi. Pod tym względem staram się zawsze dostosować do reszty, bo od miejsca ważniejsza jest dla mnie dobra ekipa.

Zdarza ci się dla tych znajomych gotować?

Zdarzało się. Często robiłem śniadania. Robię niezłą kaszę jaglaną z jabłkami, cynamonem i orzechami. Mam jeszcze kilka dań popisowych jak risotto. Gotuję albo w domu, ale i na wyjazdach, jeśli akurat nie idziemy do restauracji. Mam wrażenie, że raczej wszystkim smakuje.

Na koniec jeszcze spytam o przyszłoroczny Dakar. Ma być trudniejszy od edycji 2013. Dłuższe odcinki, krótsze dojazdówki. Pasuje ci to?

Tak. Po przejechaniu tegorocznej edycji rajdu w ogóle nie czułem się zmęczony, a wiem, że pod względem fizycznym nie byłem przygotowany na sto procent. To chyba coś znaczy. Dakar musi być trudniejszy.