Wyjątkowa atmosfera, ekstremalnie trudne zadanie dla kierowców. Tak wygląda Grand Prix Monaco Formuły 1. Już dziś pierwsze treningi w księstwie. Zdaniem Grzegorza Możdżyńskiego z miesięcznika "F1 Racing" niczego nam nie powiedzą. "Decydujące będą kwalifikacje, a później kwalifikacje i opony" - mówi Możdżyński w rozmowie z RMF FM.
Patryk Serwański: Pierwsze treningi w Monte Carlo coś nam powiedzą?
Grzegorz Móżdżyński: Nie sądzę. Często te pierwsze treningi dają fałszywy obraz formy zespołów, a potem i tak na czele są Ferrari, Red Bull, Lotus czy McLaren. Być może dowiemy się kto ma problemy, ale decydujące będą kwalifikacje, a potem taktyka i dobór opon.
Na czym polega ta wyjątkowa atmosfera Grand Prix Monaco, która przyciąga ludzi na trybuny i przed telewizory?
Grand Prix Monaco jest wyjątkowe, bo odbywa się w Monaco. To jest unikatowe miejsce. Milionerzy, aktorzy, celebryci, ogromne pieniądze. Poza tym polityka władców księstwa, którzy od lat promują imprezy sportowe, w tym Formułę 1. To jest jedyny wyścig, który odbywa się w sercu miasta tak blisko ludzi, tych wspaniałych budowli, basenów czy pokojów hotelowych. Wielkie jachty w marinie portowej. To wszystko tworzy niepowtarzalny klimat.
Gwiazdy filmowego festiwalu w Cannes przeniosą się do Monaco?
Ludzie, którzy odwiedzają festiwal, to nieco inna klientela. Może niektórzy są zapraszani do Monaco. Warto dodać, że księstwo to jedyny organizator wyścigu F1, który nie ponosi kosztów licencji za organizowanie tej imprezy. A wszystko dzięki swej aurze i unikalności, bo to jest najbardziej popularny wyścig całego cyklu.
Tor bardzo trudny. Co prawda wyprzedzać się właściwie nie da, ale liczba zakrętów, konieczność zmiany biegów niemal co chwilę powoduje, że właściwie nie walczy się z rywalami tylko ze sobą, bo na błędy nie ma miejsca.
Z punktu widzenia sportowego i technicznego to bardzo wymagający wyścig - nie zostawia marginesu na błąd. Kierowcy ścigają się tuż przy bandach, tor jest wąski, kręty. Praktycznie się nie wyprzedza. Wielu kierowców nie dojeżdża do mety. Jeśli ktoś nie uważa, może mieć kłopot. Na dzisiejsze realia to jest dziwny wyścig, bo bolidy jadą właściwie na 1/3 swojej mocy i możliwości. Poza tym trzeba specjalnie zmodyfikować przednie zawieszenie i układ kierowniczy. To tylko dodaje tej unikalności. Mimo tych trudności wszyscy kierowcy uwielbiają się tam ścigać.
Ktoś teoretycznie słabszy, jadąc spokojnie, może załapać się do punktowanej dziesiątki?
W Monaco mniejszą rolę odgrywa aerodynamika samochodu, czyli ten docisk, który jest generowany przy większych prędkościach. Siłą rzeczy te bolidy, które mają dobrą przyczepność mechaniczną i kierowcy, którzy się dobrzy technicznie mogą nadrobić pewne bramki. Szanse czołowych zespołów mogą się wyrównać. Może zaskoczy Mercedes - na prostych ten bolid nie jest zbyt szybki, ale dobry mechanicznie - oni mogą powalczyć.
Wyścig, wyścigiem, ale sobotnie kwalifikacje mogą być decydujące.
Na tym torze kwalifikacje są bardzo ważne, ale wydaje mi się, że tym razem najważniejsze będą opony. Niestety Pirelli pojechało trochę za daleko w tym projektowaniu opon, one zużywają się za szybko. Nie wszyscy sobie z tym radzą. Wyjątkowo Lotus i Ferrari delikatniej obchodzą się z oponami. Decydujące znaczenie będzie mieć taktyka i zużycie opon. Ten, kto dłużej utrzyma się na torze bez zmiany opon wygra.
W Monaco mamy wyjątkową modyfikację kalendarza. Dwa treningi w czwartek, w piątek wolna i potem trzeci trening i kwalifikacje dopiero w sobotę. Dlaczego?
Różnica w harmonogramie wynika po prostu z tego, że organizatorzy muszą ulżyć mieszkańcom i dać im dzień wolny. Poza tym tor jest otwarty dla zwiedzających. Można go sobie obejrzeć, przejechać się. Zatem ten wolny piątek to konieczność funkcjonowania miasta i presji ze strony mieszkańców, którzy często wyjeżdżają w tym czasie z miasta, bo mają dość nawału turystów, ale atmosfera jest niepowtarzalna i warto ten wyścig obejrzeć.