Polska przegrała w towarzyskim meczu z Węgrami 0:1. Jedyna bramka padła w 80 minucie po rzucie karnym. Spotkanie rozgrywane było w Łodzi na stadionie Widzewa. Był to pierwszy mecz reprezentacji Polski w Łodzi od pięciu lat.
Polacy rozpoczęli mecz bardzo uważnie, grając głównie atak pozycyjny. Poniekąd wymuszone to było taktyką Węgrów, którzy jak od pierwszej minuty meczu dało się zauważyć, przyjechali do Łodzi głównie się bronić.
Przez pierwsze dziesięć minut meczu, Polacy częściej byli przy piłce, rozgrywając ją głównie na połowie Węgrów, jednak nie wynikało z tego żadne zagrożenie dla bramki naszych dzisiejszych rywali. Węgrzy śmielej zaczęli grać od piętnastej minuty, wtedy to kilkakrotnie zastosowali presing na połowie biało–czerwonych, ale nasi piłkarze poradzili sobie z tym bez większych problemów.
W 20. minucie meczu, Węgrzy sfaulowali w narożniku swojego pola karnego, Radosława Mastusiaka. Niestety, Polacy nie potrafili z tego stworzyć sytuacji bramkowej. Dośrodkowanie Garguły pozostawiało wiele do życzenia.
Przez kolejne dziesięć minut meczu obie drużyny nie miały pomysłu na stworzenie, zawiązanie jakiejkolwiek akcji bramkowej. Przez ten czas można było za to oglądać wiele dośrodkowań, zarówno Węgrów jak i Polaków, pewnie wyłapywanych przez bramkarzy.
Tą stagnację na boisku przerwał dopiero Matusiak, który w 31. minucie, silnym strzałem pod poprzeczkę z narożnika pola karnego, starał się zaskoczyć węgierskiego bramkarza. Jednak ten zmierzającą do bramki piłkę końcówkami palców wybił na rzut rożny.
Trzy minuty później Polacy znów stworzyli zagrożenie pod bramką rywali. W zamieszaniu pod polem karnym Węgrów, piłkę przejął Sobolewski i potężnym strzałem trafił w poprzeczkę. Jednak nawet gdyby gol padł, to nie zostałaby uznany, bo sędzia dopatrzył się zagrania Sobolewskiego ręką przy przyjęciu piłki. To były jedyne emocje, jakie potrafili stworzyć w pierwszej połowie piłkarze obydwu reprezentacji, choć trzeba przyznać, że to Polacy byli stroną przeważającą.
Druga połowa rozpoczęła się od ataków Polaków. Ale Węgrzy nie stali już tylko na swojej połowie, ale starali się przechwycić piłkę, stosując presing już pod polem karnym biało-czerownych.
W 57. minucie Paweł Brożek znalazł się w dobrej sytuacji bramkowej, ale pilnujący go obrońca zablokował strzał napastnika Wisły Kraków. 6 minut później kibice zasiadający na stadionie Widzewa, mogli być świadkiem bramki dla… Węgrów. Przy biernej postawie naszych obrońców, reprezentant Węgier oddał techniczny strzał z linii pola karnego, ale piłka po jego uderzeniu trafiła w słupek.
Z każdą upływającą minutą drugiej połowy, Węgrzy zaczęli sprawiać wrażenie coraz pewniejszych siebie. Znalazło to wkrótce swoje odzwierciedlenie na boisku. W niezbyt groźniej sytuacji w polskim polu karnym, Mariusz Jop ratował się faulem, kiedy został minięty przez jednego z Węgrów. Sędzia bez wahania wskazał na jedenasty metr. Łukasz Fabiański źle wyczuł intencje strzelającego Węgra i od 80 minuty przegrywaliśmy 0:1.
Polacy w drugiej połowie zagrali, podobnie jak w pierwszej, czyli bez wyrazu. Biało-czerwoni nie mieli pomysłu na pokonanie bramkarza gości, a kiedy już dochodziło do sytuacji strzeleckich, bardzo dobrze spisywał się węgierski bramkarz.